Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/342

Ta strona została uwierzytelniona.

pchnął przywalający ją śnieg i przez szczelinę mógł wsunąć się do środka.
Ogarnęła go nagle cisza i dobrze pamiętny z lat dziecinnych zapach słomy i zboża, i grochowin, i jakby worków po mące, czy po otrębach. Wyprostował się i zaczął rozcierać ręce, policzki i uszy. Potem zapalił zapałkę. Stodółka była prawie pusta. Na klepisku stała ręczna sieczkarnia, pod ścianą wóz drabiniasty, w kącie niewielka stertka słomy.
— Jakoś tu przenocuję — pomyślał.
Poomacku dotarł do słomy i zakopał się w niej po szyję. Zdrętwiałe mięśnie zwolna się rozprężały. Przyjemne ciepło zwolna przenikało do skóry. Spodziewał się, że zaśnie, lecz sen nie przychodził. Pod wpływem ciepła i myśli jakby odtajały.
Oto jest już wolny, wyzwolony z całej swojej przeszłości. Nie powlecze się za nim, jak kula u nogi. Przerwał łańcuch, zostawił ją za sobą. Jak brudną, plugawą szmatę...
— Dla nowych ludzi będę białą nie zapisaną kartą i stanę się nią dla siebie. A później... Nie znajdzie się na niej nic, coby ją mogło splamić. Nic. Żadnej podłej myśli, żadnego nędznego czynu, żadnej krzywdy ludzkiej...
Pod zamkniętemi powiekami zarysowała się twarz Szułowskiego o wytrzeszczonych obłąkanych oczach...
Murka ogarnął nagły niepokój:
— Krzywdy też można wynagrodzić, można! Szułowskiemu napisać, wyjaśnić... A jeżeli... Przecie dla Arletki zrobiłem co mogłem... Tak, tylko trzeba się zastanowić!... Na wszystko jest rada... Właśnie! Poświęcić życie dla wynagrodzenia krzywd!..
— A Kuzyk?... A ci co poszli do więzienia?... A całe społeczeństwo?...
Zrozumiał, że roztacza się przed nim olbrzymi czarny ocean, wobec którego jest bezsilny. I nagle ogarnął go gniew:
— A czyż mnie nie skrzywdzono?! Czyż ja chciałem być