Strona:Dym (Maria Konopnicka) 08.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ale bała się wyraźnem kłamstwem Boga obrażać, bo barszcz był doskonały.
— A no — mówił chłopak — kiedy mama nie je...
Podstawiała mu z pośpiechem swój talerz, mówiąc:
— Jedz, dziecko, jedz! Na chwałę Panu Jezusowi...
Chłopak tedy znów się zabierał do łyżki po swojemu.
— Co mama chce od tego barszczu? — pytał. — To królewski barszcz!
— Byłby on, byłby, synku — odpowiadała, mrugając oczami — tylko że mi do niego bobkowego liścia przybrakło...
Zdarzało się, że nie dojadał.
Zlewała wtedy resztę w glinianą ryneczkę i stawiała w kominku, tak aby syn nie spostrzegł tego...
Tę resztę uważała już za wyłączną swoją własność i, kiedy chłopak wyszedł, posilała się nią, dogryzając ostatków chleba.
Wszystko to odbywało się z niezmierną szybkością. Młody kotłowy chwilowo zastępowany tylko bywał w południe i śpieszyć się musiał. Zaledwie zjadł, żegnał się szerokim znakiem krzyża, całował matkę w zapracowaną wychudłą rękę, chwytał furażerkę, a gwizdnąwszy na pożegnanie kosowi, zbiegał w trzech susach z facyatki na dół. Wdowa stawała wtedy w pośrodku izdebki z zebraną ze stołu serwetą w ręku i słuchała grzmiącego tupotu