Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/104

Ta strona została przepisana.

Stoją na placu najezdnicy wściekli,
Czy już na swoich okrętach uciekli?
Ale są dla nas, jeszcze głos ich słyszę.
Oskarze! biegnij pomiędzy zacisze,
Budź mężnych». Podniosł głos Fingal wspaniały,
Ogromnym hukiem puszcze się ozwały,
Zlękły się zwierza, wzniesione w obłoki,
Niezwykłem wzdrgnieniem zadrżały opoki.
Jak wiatr co chmury pędzi w jednę stronę,
Tak na głos wodza wojska zgromadzone:
Głos ten doniosły, co na boje wodził,
Radosnym wdziękiem twarze wypogodził.
«Idźcie, rzekł Fingal, na zwycięzkie boje,
Będę ja z wami, idźcie dzieci moje;
Na tym pagórku będzie miecz mój błyskał:
A jeśliby was przeciwnik uciskał,
Ja was wspomogę; lecz na cóż wspomagać,
No co wam w mężnym boju dopomagać?
Wy sami odnieść zwycięztwo zdołacie,
Na czele waszem syna Morny macie;
On was wieść będzie, on się pierwszy stawi,
On się pieśniami Bardów naszych wsławi.
Duchy rycerzów naszych znamienite,
Duchy! w obłokach powietrznych zakryte,
Wieczni mieszkańcy szcześliwej zacisze,
Wy niegdyś wierni moi towarzysze!
Jeżeli który z tych mocarzów padnie,
Przyjmie go poczet wasz wybrany snadnie,
Niechaj na skrzydłach wiatrów unoszeni,
Po krain naszych rozkosznej przestrzeni,
Kiedy w snach wdzięcznych do żyjących śpieszą,
I mnie niekiedy wesprą i pocieszą.
Fillan! Oskarze! i ty Ryno dworny,
Idźcie: wstępujcie w ślady syna Morny:
Bądźcie pamiętni na ojców przykłady.
O dzieci moje! czy z mocy, czy z zdrady,
Gdybyście padli, poszedłbym za wami:
A wtenczas duch mój z waszemi duchami,
Wspólnem miłości ogniwem złączony,
Bujałby jeszcze nad wierzchołkiem Kony.»
Jak obłok czarny, najeżony grzmoty,
Tak król mocarzów wyprawiwszy roty,
Wracał się nazad przez wrzosiste stepy,
Śklnią mu się w ręku dwa płytkie oszczepy:
Nie raz się spojrzał na pobojowiska,
Trzy jego Bardy stoją przy nim zbliska,
Usiadł na Kromli, a blask jego zbroje,
Świecił zdaleka. Myśmy szli na boje,
Pełen radości był mój Oskar miły,
Piękne się jego lica rumieniły,
A łzy miał w oczach, łzy wdzięczne, radośne,
Miecz jego błyszczał, jak promień na wiosnę.
Szedł hoży młodzian niezwykłym pośpiechem,
I wyrzekł do mnie te słowa z uśmiechem:
«Ojcze kochany! wodzu wojowników?
I ty się uchroń, ustąp z naszych szyków,
Ustąp synowi chwały pożądanej:
A jeśli zginie, powiedz ukochanej,
Powiedz Toskara córce, która jęczy,
Tam, kędy strumyk kręto płynąc, brzęczy;
Jęczy nieboga, powiedz, że jej miły
Na jej płakanie i z ciemnej mogiły
Wydostanie się, a duch w lekkim locie
Będzie ją wzmagał, i cieszył w kłopocie.»
Rzekłem: «Oskarze! ty mnie staw mogiłę,
Najsroższe bitwy w oczach moich miłe.
Z tej nie ustąpię, poznasz mym przykładem,
Jakim się ojcem zaszczycasz i dziadem;
A jeśli zginę, złóż broń na mogile,
Nie masz Oskarze tej, na którą mile
Nie razem patrzał. Synu! jeśli zginę,
Tę, którąm kochał znajdę Ewralinę.»
Takąśmy z synem mowę wtenczas mieli,
Gdyśmy głos Gaula znagła usłyszeli;
Miecz ojca trzymał, w odgłosie wesoły,
Wpadł wielkim pędem na nieprzyjacioły.
Wszczęła się bitwa, odgłos się powtarza,
Miecz w miecz uderza, a mocarz w mocara.
Chrzęst zbrój i tarczy, szczęki słychać stali,
Gaul, jako piorun, co las w Arwen pali:
Swaran, jak potok, co po strasznej tuczy,
Rwie skały, drzewa, pieni się i huczy.
Kto zdoła zliczyć rycerzów zginionych?
Miecz Ossjana, w ciosach doświadczonych,
Gromady zmiatał: ty z synów wybrany
Oskarze, jakie zadawałeś rany!
Jakeś był straszny, patrzałem,
Jako twój oręż nad nieprzyjacielem
Strwożonym błyskał. Pierzchnęli: my gonim,
Ścigamy zblizka, i uciekać bronim.
Padają mężni: tak kruszec pod młotem,
Tak wrzos pod ogniem, tak dęby pod grzmotem.
Widzi to Swaran, zwrócił się niesworny
I biegł natychmiast tam, gdzie był syn Morny.
Postrzegł to Fingal, i rzekł do Ulina:
«Idź Bardzie sławny, idź do Morny syna,
Wzbudzaj pieśniami na czyny dostojne,
Przypomnij jego dawniej sławną wojnę.
Szedł Ulin stary kroki poważnemi,
I tak go w zbudził pieśniami swojemi

«Potomku rycerzów dawny,
I zaszczycie rodaków
Zawołany, w ciosach sławny,
Wodzu mężnych junaków;
Śmierci dawca, twój miecz skory
Niech się w ciosach nie leni.
Walcz na brzegach Inistory,
Niech pierzchają strwożeni.»

Śpiewał: w Gaulu serce się w zmagało,
Wtem przypadł Swaran, i w tarcz okazałą
Tak ciął, iż ciosu syn Morny nie zdołał,
Postrzegł to Fingal, porwał się, zawołał:
Trzykroć głos podniosł, trzykroć góry drżały,
A zbiegłe roty, które uciekały,
Na odgłos jego stanęły jak wryte.
Twarze ich smutne, i wstydem okryte,
W ziemię strwożeni pokornie patrzali
Nadchodzi Fingal, a jak w srogiej fali,
Gdy chmury idą w stepy wysuszone,
Czekają deszczu zioła pochylone:
Tak wojsko wodza swojego czekało.
Postrzegł i Swaran osobę wspaniałą,
Poznał Fingala, jadem rozjuszony,
Wsparł się na mieczu, stał wskroś przerażony:
Jaskrawym ogniem oczy mu błyszczały;
Tak dąb piorunem niegdyś ogorzały,