A dobrym wiatrem żagiel mając wzdęty,
Wkrótce wódz z wojskiem z oczu naszych zniknął.
Gdzie, dzieci moje, Fingal na nas krzyknął,
Fillanie! Ryno! ach nie masz cię miły!
Wieczne cię mroki, mój synu, zakryły.
Fillanie, Fergus, otrąbcie się razem,
Niechaj myśliwcy za moim rozkazem
Stawią się, wiedźcie tu moje brytany,
Niech pójdzie Branno, Luat zawołany.»
«Głosy trąb wdzięcznych po puszczach zabrzmiały,
Echa goniących wrzawę powtarzały,
A Branno lotny zaciekłszy się w lesie,
Zdobycz myślistwa swego, sarnę niesie.
Złożył trafunkiem na Ryna mogile:
Zapłakał Fingal, a dumając chwilę,
Żałośnym głosem rzekł «Wcześnie zabrany,
Nie czujesz tego, mój synu kochany:
Miłe rozrywki już cię nie ucieszą.
A gdy myśliwcy w te miejsca pośpieszą,
Niejeden dziką tę knieją przebieży,
Nie wiedząc o tem, że tu Ryno leży.
Gdzie my płaczemy, tam oni wykrzykną,
I my znikniemy, i mogiły zniką!»
«Idźmy nawiedzić teraz Kukulina,
Idźmy do Tury. Cóżto za ruina?
Tenżeto zamek, niegdyś okazały!
Wyniosłe jego twierdze spustoszały!
Znać, że pan w smutku: ktoś się zbliża do mnie.»
«Kukulin mężny stawia się przytomnie,
Rzekł Fillan, idzie smutny, niespokojny.»
«Zdrowie, rzekł Fingal, mocarzowi wojny.»
«Zdrowie, i szczęście, rzekł Kukulin, temu,
Co się przybliża ku zwyciężonemu:
Nie tak jest miły wdzięk słońca promieni
Tym, co ciemnością byli otoczeni;
Jak ty mnie, królu: dzieci twoje z tobą,
Jak gwiazdy, co są xiężyca ozdobą
Nie takim przeszłe widziały mnie lata,
Kiedy przedemną chronił się król świata.»
Rzekł Konnan, rycerz bez czci i bez cnoty:
«Nadtoś się chwalił z walecznej ochoty.
Gdzie twoje dzieła? słabegośmy wsparli,
Kryj się, my bitwę z Loklińcami zwarli,
Konnan za ciebie na placu się stawił,
Czas, byś broń twoję śmielszemu zostawił.»
«Płochy młodzieńcze! rzekł Kukulin mężny,
Jeszcze się taki nie znalazł potężny.
Któryby z ręku śmiał mi wydrzeć bronie.
Niech się odważy; przed stem się nie schronię:
Choćby i tysiąc uparło się na to,
Śmierć, wstyd i hańba będzie im zapłatą.»
«Milcz młody! krzyknął Fingal rozgniewany,
Kukulin dawno rycerz zawołany.
Wodzu Insfału, znam ja sławę twoją,
Twoich się ciosów i mocarze boją.
Bądź uczestnikiem naszego wesela,
Pośpiesz do twoich, czeka cię Bragela,
Czeka cię z płaczem, podparta na skale,
Patrzy na morskie odmęty i fale;
Patrzy, a kiedy morze się uciszy.
Rozumie nędzna, że śpiewania słyszy,
Że słyszy arfy na twoim okręcie.»
«Próżno się łudzi na moje przyjęcie,
Próżno wychodzi, tu dni moje skrócę,
Już się do miłej nigdy nie powrócę.
Zwyciężcą zawsze wracałem do domu!»
«I będziesz jeszcze, rzekł Fingal: nikomu
Twoja waleczność nie ustąpi kroku:
Zakwitniesz jeszcze; a jak miłe wzroku
Bujnego drzewa gałęzie się wznoszą;
Tak nowe dzieła twą sławę ogłoszą.»
Siedliśmy zatem na uczcie Fingala,
Okrzyk wesoły tak duszę zniewala,
Iż się Kukulin wzmógł, orzeźwiał z nami,
Pierzchła troskliwość z smutnemi myślami.
Wznieśli donośnie swe głosy i mile
Ulin z Karylem; i jam w taką chwilę
Wraz z niemi śpiewał, zwycięztwa śpiewałem,
Ja, który teraz sam tylko zostałem;
Sam tylko w puszczy: przeszła dawna chwała!
Żałośna tylko pamięć się została!
Nastał poranek już zgasnęły zorza,
Wstał Fingal z uczty, zbliżył się do morza,
Wsiedliśmy wszyscy na nasze okręty,
A gdy był raźnym wiatrem żagiel wzdęty.
Do swej ojczyzny z miłemi okrzyki,
Płynęły z wodzem mężne wojowniki.
Pocóż, synu Alpina, wznawiać żal doznany!
Poco pytać, jak zginął mój Oskar kochany?
Łez obfitość już światło mych oczu zalała,
Pamięć nieszczęścia mego zawsze w sercu trwała:
Jak ci wodza walecznych zgon smutny oznaczę?
Oskarze! ô mój synu! już cię nie obaczę!
Zniknął, jak światłość nocna lub słońce, gdy burza
Wśród bałwanów wierzchołki Ardandru zachmurza.
A ja, jak ów dąb letni, co w Morwenu lesie
Wypróchniały, za lada wietrzykiem chwieje się,
Więdnieję i usycham przez ustawne płacze.
Oskarze! ô mój synu! już cię nie obaczę!
Synu Alpina! mężny nie pada, jak trawa,
Miecz jego krwią się kurzy, i krwią się napawa,
Nim legnie, obok z śmiercią miota srogie rany;
Nie doznał tej pociechy mój Oskar kochany.
Oszczep jego zrumienił się krwią przyjaciela.
Nic Oskara z Dermidem węzła nie przedziela!
Tak mocny był ich związek, jak tarcz, co zbroiła,
Wśród tej pary walecznej śmierć zawsze, chodziła;
Jak dwie skały Arwenu na hufce padali,
Krzepła krew zwyciężonych na ich mieczów stali.
Na samo ich wspomnienie bledli mężni z wstydem:
Z Oskarem tylko Dermid! a Oskar z Dermidem!
Znękali byli Darga, Darga niecofnego.
Jak zorza pierwiastkowe, jak zmrok dnia cichego,
Jak w blasku swoim miła bywa noc miesięczna;
Tak córka jego była i piękna i wdzięczna:
Oczy jej, jak dwie gwiazdy, co przez obłok ciemny,
Wydawają swój widok, świetny, lecz przyjemny.
Usta słodką skromnością wabiły w uśmiechu,