Nie straciłeś ty córki nie straciłeś syna?
W oczach twoich, nadobnych dzieci stoi para,
Widzisz piękną Anirę, dzielnego Kolgara.
Armin już zgasł, sam został z Miliona bez syna.
Dauro! tyś potem była łez moich przyczyna.
Córko kochana! kiedyż z twojego uśpienia
Wstaniesz? niech jeszcze ojciec słyszy twoje pienia.
O nocy nieszczęśliwa! dmijcie wiatry mroźne!
Powstańcie! szturmy wasze porywcze i groźne
Niech się dadzą usłyszeć. Potoki burzliwe!
Toczcie z hukiem spadania wasze popędliwe,
Niechaj chmura okropnem ponawianiem błyska,
Niech grom dębów wierzchołki zapala i pryska.
A xiężyc wybledniały, gdy się wzmaga burza,
Sili się z chmur wydobyć i znowu w nie nurza.
O nocy nieszczęśliwa: wówczas gdy się wszczęła,
Padł mój Morar, padł Armar, i Daura zginęła.
Nie tak gwiazda jest miła błyskaniem promyka,
Jak ty Dauro! twój oddech, jak świeżość wietrzyka.
Nie tak straszliwy obłok, skąd piorun uderza,
Jak blask, synu kochany! był twego puklerza.
Armar, wódz mężny, Daurę był polubił,
Godzien był Armar, aby jej poślubił:
Przyrzekłem. Pragnął Erat, syn Odgala
Podejść Armara: zemsta gdy zniewala
Za to, iż Armar brata jego zabił;
Postać więc swoje napozór osłabił.
Zmyślił siwiznę; a widząc, iż chodzi
Nad brzegiem Daura, tam płynął na łodzi,
I rzekł jej: na tej, co wśród morza, skale,
Armar cię, piękna, wzywa poufale.
Mnie przysłał, abym zawiózł cię do niego.
Siadła na czółno do Armara swego.
Przewiózł ją Erat, a gdy go wołała.
Już łódka zdrajcy nazad odpływała
A on gdy brzegów, skąd ją wziął, dosiągał,
Z jej się wołania i płaczu urągał.
Woła na ojca, brata, nieszczęśliwa,
I brat i ojciec, jej się nie odzywa.
Erat szedł brzegiem, wpadł na bieżącego
Ku siostrze brata; ten zdrajcę onego
Pokonał łatwo, i śpieszył ku łodzi.
Armar w tym punkcie, gdy właśnie nadchodzi,
Słysząc głos Daury, mniemał, iż kto płynął,
Uwiozł mu Daurę; więc chcąc, aby zginął,
Puścił nań z łuku natężoną strzałę.
Trafił w Morara; ręce zamartwiałe
Chwiejąc się w wodę upuściły wiosło:
Morze łódź z bratem do Daury przyniosło.
Padła, to Armar skoro tylko zoczył,
Chcąc ją ratować z brzegu w morze skoczył,
I równie zginął; równie jego zwłoki
Przybiło morze pod owe opoki;
Gdzie skoro nędzna oczy otworzyła,
Razem z swym miłym brata obaczyła.
Nadbiegłem: ale łyskania i grzmoty,
Szum spienionego morza i łoskoty,
Broniła przejścia okropność straszliwa:
Słychać niekiedy było, iż mnie wzywa;
Ratować trudno. Wtem gromy ustały,
A gdy się zmniejszać fale zaczynały:
Wsiadłem na łódkę; gdy w brzeg przybijałem,
Daurę, ach Daurę! już martwą zastałem.
Nocy straszliwa! odtąd kiedy burza
Owę nieszczęsną wyspę w wałach nurza;
Ilekroć tylko tę skałę zobaczę,
Tylekroć syna, córki, zięcia płaczę.
Wielekroć tylko uciszą się fale,
A xiężyc spuszcza promienie ku skale:
Tylekroć jasność owego promienia,
Daje mi widzieć dzieci moich cienia.
I zdaje mi się, iż się przechadzają,
I ojca swego może wspominają.
Dzieci! macie mnie przed sobą przytomnie,
Dzieci kochane! ozwijcie się do mnie.
I mamże jęki moje płaczliwe porzucić,
Karmorze! jestem smutny i będę się smucić.
Takie bywały Bardów w Selmie pienia,
Fingal wraz z nami dzielił rozrzewnienia:
Z okolic ku nam wszyscy się zbiegali,
I czułość naszych pieśni wysławiali.
Byłem ja z niemi, wraz z niemi śpiewałem:
Zgrzybiały starzec sam teraz zostałem.
Jeszcze gdy wietrzyk liściem zakołysze;
Zda mi się słyszeć moje towarzysze,
I chcę zanucić; ale głos ustaje;
Wiek woła, porzuć dawne obyczaje:
Już śpiewać przestań, czas śpieszyć za niemi,
Już spocznij razem z towarzyszmi twemi.
Upadający, niknący, widocznie,
Ossjan czeka, rychłoli odpocznie.
Przeszli rycerze, przeszły i śpiewaki,
Jak odgłos szumów morza wieloraki,
Gdy w brzegi silnie uderza i nurzy.
Brzmi ciągle w skałach po gwałtownej burzy:
A żeglarz zdala płynący zaciszą,
Widzi, jak jeszcze drzewa się kołyszą.
Noc ponura, noc smutna, mgły na górach wiszą,
Szum drzew słychać zdaleka, wiatry je kołyszą.
Skrył się xiężyc, gwiazd nie znać, a potoki mruczą.
Po wyniosłych wierzchołkach drzew puhacze huczą;
A gdzie ciemne grobowców wśród gęstwi pieczary,
Tułają się okropne straszydła i mary,
Jedna z nich tam już zmierza, gdzie bywać przywykła,
Snuje się lekka postać, rzednieje, i znikła;
Pewnie komuś z rycerzów rokuje widocznie,
Iż i on zwykłym torem, tam zajdzie i spocznie.
Pies się w chacie odzywa, jeleń śpi na wrzosie:
Łani tuż koło niego, strwożona w odgłosie
Porywa się, ogląda, i kładzie się znowu:
Wśród skalistego sarna ciśnie się parowu.