Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/138

Ta strona została skorygowana.

Umieli zawsze ludzie od dobrego stronić,
A że głupstwo jest dobrem, stronili od niego.
Patrz na mędrca tetryka, głupca wesołego;
Tu pryska z twarzy zdrowie, tam zapadłe oczy,
Wlecze się chuda mądrość, spasłe głupstwo toczy:
A co lepsza, kto głupi, mądrością jest dumny,
A co gorsza, kto mądry, zna, że mniej rozumny.
Nasz pan Paweł, choć w głupstwie dni swoje postradał,
Skoro wszedł, wszystkich zgłuszył. Michała przegadał,
Michała, co wiek z księgą trawi w gabinecie.
Prawda, Paweł raz po raz nic do rzeczy plecie,
Ale żwawo i głośno: więc go zgraja słucha,
Zmiłuje się na koniec, przecie udobrucha,
Da mówić Michałowi, który w kącie wzdycha,
Zaczyna, dobrze mówi, ale mówi z cicha:
Aż w śmiech, co go słuchali: więc milczy, zlękniony.
Dopieroż tym tryumfem głupiec uwielbiony
Łże, bredzi, decyduje, a w zgrai nacisku
Odbiera plauz mądrości, i ma sławę w zysku.
Ale rzeczesz, pan Paweł nie próbuje rzeczy,
Że czasem przykład jeden doświadczeniu przeczy,
Nie idzie, żeby zawsze podobne bywały,
— Prawda, ale w tej mierze dowód okazały,
Pawłów jest tysiącami, a rzadki w złym stanie:
Każdy w podobnym sobie ma upodobanie,
Więc głupi prędko znajdzie komu się podoba.
Mędrzec wieku okrasa, i kraju ozdoba,
Laur ma prawda, ale ten ni grzeje, ni tuczy,
Głupstwo go jawnie nęka, zazdrość w kącie mruczy.
Półmędrków rodzaj zjadły zbliska i zdaleka,
Gdy nie może ukąsić, jak szczeka, tak szczeka.
Sroga bitwa: a o co? — o liść, lub kadzidła.
Bogdaj to w bractwie głupich! tam szczęścia prawidła,
Tam korzyści, tam rozkosz coraz żywsza z wiekiem,
Każdy kontent, bo czuje, że jest wielkim człekiem.
Fraszka sława na potem: co teraz, to moje.
O Pawle, niech ogłoszę uwielbienie twoje!
Pozwól.... śmieje się.... wielkiś.... śmieje się i wierzy.
A że szczodrym wydziałem łaski swoje mierzy,
Za to, żem winny jemu szacunek oznaczył,
Lekkiem głowy skinieniem obdarzyć mnie raczył:
Tak Jowisz u Homera utwierdzał wyroki,
Choć stopień uwielbienia posiada wysoki,
Zniża się czasem Paweł, kiedy tego godni
Jurgiełtowi chwalacze, autorowie głodni,
Ci których niezmazana w sądzeniu rzetelność,
Gotowa za grosz patent dać na nieśmiertelność,
A przypisując dzieło temu, co druk płaci,
Pieniężnym bohatyrem kronikę bogaci.
Indy, Persy i Medy, Party, Baktryany
Zwyciężył Aleksander; więcej zawołany
Nasz mecenas bohatyr zdziałał i dokazał,
Zapłacił szczodrobliwie, dawne dzieje zmazał.
On sam sławy posiadacz, a prawem dziedzicznym,
Bo się przodków szeregiem zaszczycając licznym,
Pomimo Niesieckiego, sławny antenaty,
Stryjeczne i cioteczne licząc majestaty,
Tam, gdzie słońce zapada, gdzie powstaje zorza,
Sławny z dzieł, z krwi, z talentów, od morza do morza.
Co druk głosi, to prawda: od czegoż by służył?
Płaci on, wielkim mężom w czem się świat zadłużył.
Płaci sławą, a że się wszystko w świecie płaci,
Głupi możny głodnego gdy mędrca bogaci,
Staje się jeszcze większym i mędrszym od niego.
Po sławie, cóż nad zdrowie jest pożądańszego?
A może i przed sławą? To dobro jedyne,
Cóż po tym, w życiu niezdrów, że po śmierci słynę?
Co mi po dobrym mieniu, gdy użyć nie mogę?
Co po wszystkiem, gdy słabość wznieca śmierci trwogę.
Tam kędy zdrowia nie masz jakiż zysk powabi?
Rycerstwo króci życie, mądrość zmysły słabi:
Praca siły wywnętrza, skrzętność zbyt zaprząta,
Wszędzie gorycz w pośrodku korzyści się pląta;
Zgoła w zysku bez zdrowia musiemy szkodować.
Jakże siły utrzymać? jak czerstwość zachować?
Próżno krzyczy Hypokrat, próżno Galen szepta:
Głupstwo, głupstwo, o bracia! jedyna recepta.
Skarbie nie dość wielbiony: choć wielu bogacisz,
Nie przebierzesz się nigdy, ceny nie utracisz.
Obdarzasz, lecz niewdzięcznych; choć miła spuścizna,
Głupców tłumy niezmierne, a nikt się nie przyzna.
Wszyscy mądrzy. Nikt siebie prawdziwie nie widzi,
Czem nie jest, tem być pragnie: czem jest, tem się brzydzi.
Pełno w świecie obłudy, wkrada się i w fraszki,
Wewnątrz skryta osoba, z wierzchu same maszki.
Zrzućmy je, niech odkrycie głupstwo światem włada,
Sławę, honor, bogactwa, rozkoszy posiada.
Czemuż się szczęścia wstydzić? Dzień po nocy wschodzi,
Zrzucił świat uprzedzenia, wiek złoty się rodzi.
Niechaj mądrość, jakie chce, przepisy stanowi,
Próżne są. Mądrzy sławni, ale głupi zdrowi.



SATYRA IV.
wziętość.

Był niejakiś pan Łukasz, co chciał wiele dostać.
Cóż on czynił? nasamprzód zmyślił sobie postać.
Chciał oszukać, oszukał, bo to nie są cuda,
I niezgrabne szalbierstwo częstokroć się uda,
A dopieroż, gdy sztuczne. Patrzał Łukasz pilnie,
Jak to się drudzy wznoszą, i zgadł nieomylnie.
Zgadł sekret — A ten jaki? — Do możniejszych przystać,
Strzec się słabych, śmiać z cnoty, a z głupstwa korzystać.
Przykład wszystkim widoczny rzecz wyłuszczy zprosta.
Gdy widzisz, senatorem że został starosta;
Patrz, jak się zsenatorzył. Był filut, jest możny,
Wczoraj ledwo mościom pan, dziś jaśnie wielmożny:
To gra: los działa szczęście, lecz mu dopomaga,
Czoło bezwstydne, podłość, w niecnocie odwaga.
Mały złodziej wart chłosty: lecz ten, co kraj zdradza,
Lubo tyle za sobą hańb, sromot, sprowadza,
Iż owe sławne sosny z nadbrzeża Pilicy
Jeszcze małe do składu jego szubienicy;
Przecież filut, wisielec, na co patrzyć zgroza,
Wstęgi nosi na szyi, co warta powroza.
Nie dopiero występek z cnotą walkę wszczyna;
Z Cyceronem w senacie siedział Katylina.
Wzdrygał się świat na sprośność, była sprośność przecie.
Alboż to w jednym zbrodnie rodzaju na świecie?
Ów celnik, co wytartym odziany kontuszem,
Zaczął sławne rzemiosło z świętym Mateuszem,
Przeszedł i Apostoła. Ten wrócił, co zyskał,
Nasz wziął, schował, zarobił i jeszcze uciskał:
Zgoła stał się najpierwszym w rachmistrzowskiej sztuce,