Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/139

Ta strona została skorygowana.

A coraz postępując w tak wielkiej nauce,
Doszedł tego, iż dziesięć od sta, znaczna strata!
Kradzieżą oczywistą wzniosła się intrata.
Kraj zdarł, kradł go bez wstrętu, a wyszedł, jak święty,
O kunszcie krasomowski, w skutkach niepojęty:
Kunszcie! co możesz bielić to, co było czarnym,
Nieprzepłacony w twoim zapędzie niemarnym,
Sprawiłeś (a kunszt lepszy jeszcze dopomagał),
Iż ten, co niegdyś chlebem żebraczym się wzmagał,
A w usłudze krajowej zyskał miliona,
Samem tylko nazwiskiem różny od Katona,
Dobry folwark na zyski, skarb publicznej rzeczy.
Obroną się wojsk swoich kraj każdy bezpieczy:
Sili się na obrońce, drodzy są rycerze,
Ten najdroższy, co niewart być płatnym, a bierze;
Co pierśmi kraju swego mający być murem,
Że żołnierz, samym tylko wydatny mundurem.
Sławny wiekom Czarniecki w baranim kożuchu,
Gromił Szwedy, Duńczyki wśród klęsk i rozruchu,
Gromił, bo dusza wielka, co się nad gmin wzniosła,
Sławę, cnotę, stawiała nad zyski rzemiosła.
Był wielkim, bo czuł czem był, a co czuł, to czynił.
Nie czuł nasz pan Mikołaj, i chociaż przewinił,
Grzech mały, według niego: on ledwo nie świętym.
Nowy przeto teolog, kunsztem niepojętym,
Bezpłatny kraju sędzia przestawając na tym,
Sądził, karał, doradzał i stał się bogatym.
Ślepa, mówią, jest Temis — bajka; Temis widzi,
Nasz pan sędzia co z dawnych błędów mądrze szydzi,
Znając, jak przeświadczenie mądrości uwłoczy,
Wyprobował dowodnie, iż ma bystre oczy.
Fraszka sądem bezwzględnym trybunał ozdobić,
Mógł to i Czartoryski: lecz sądząc zarobić,
Więcej wygrać, niż strona, co zyskała dekret:
To treść bystrych dowcipów, to sędziowski sekret.
Mają go i patrony, nazwisko poważne,
Ale pod niem fortele w zyskach wieloważne,
Czyniąc wykręt dowodem, a prawność matactwem,
Panoszą stron obrońce, bronionych żebractwem:
Świat się wypolerował, i my też za światem.
Ja, co jestem dotychczas mości panem bratem,
Patrzę z kąta na drugich, widzę drogi snadne,
Chciałbym i ja też uróść; cóż kiedy nie kradnę.
Straszy mnie szubienica, jak spójrzę na sosnę,
Więc Piotr rośnie, Jan urósł, a ja nie urosnę.



SATYRA V.
Człowiek i Zwierze.

Koń głupi: — Nie koń. — Osieł. — Nie osieł, mój bracie:
— Któreż więc zwierze od nich głupsze jeszcze znacie?
— Człowiek. — A! jużto nadto. — Nie nadto, lecz mało,
Gdyby się razem głupstwo człowiecze zebrało,
Poszedłby w rodzaj muszlów, albo na ślimaki.
Słuchaj tylko cierpliwie: któryż zwierz jest taki,
Iżby, wiedząc, co czynić, nie czynił, co trzeba?
Zwierzom instynkt, nam, ludziom, rozum dały nieba,
Przecież patrząc, co czynim, my rozumem dumni,
Zda się, że ludzie głupi, zwierzęta rozumni.
Sroży się lew nad sarną, więc nagany godny:
Ale dla czego sroży? dla tego że głodny.
Skoro głód uspokoił, rzuca polowanie.
Wilk żarłoczny, lis zdradny, ustawne czuwanie
Jeżeli czynią, muszą: tym sposobem żyją.
Zgoła: weź ptaka, rybę, zwierze, lub żmiją,
Każde ma swoją miarę i według niej działa,
Jeśli im przymiot zdatny natura przydała,
Idą do tego celu, do którego zmierza.
Zgoła, czem są z potrzeby, są z natury zwierza.
Pan ich człowiek, lecz głupszy, lecz gorszy nad sługi.
Nie nowina to w panach. Z ich zdatnej usługi
Korzysta; a niewdzięczny, pędzi wolne w pęta.
Dla niego silą zdatność jarzmowe zwierzęta,
Dla niego wół pracuje, chlebem go uracza:
Więc, że nibyto mędrszy nad swego oracza,
Wywnętrza go i pasie, żeby się spasł na nim.
Mędrcy: chwalimy wierność, niewdzięczności ganim.
Któż nad nas niewdzięczniejszy? Lecz i to przebaczę,
Tak chciało przyrodzenie, ścierwa pożeracze,
Pasiem się łupem zwierząt przynajmniej, by w mierze,
Insze niech porównanie człek z zwierzęty bierze!
Gdzież takie? co rozmyślnie samo się niewoli,
A sposobiąc swe barki ku jarzmu powoli,
W poddaństwie sławy szuka? Orzeł pan nad ptaki:
Lecz czy go ptaków innych rodzaj wieloraki
Podłem czci uniżeniem? Wspaniały, ochotny,
Wyżej jeszcze nad niego buja sokół lotny,
Ani się wraca z pędu na straszne odgłosy,
Nie powaga, lecz dzielność wzbija pod niebiosy.
Człowiek, wybór natury, świata prawodawca,
Człowiek, praw stanowiciel, a przestępstwa sprawca,
Sam łamie obowiązki, co wznawia i kleci.
Któraż lwica jęczała na niewdzięczne dzieci?
Któryż żubr żubra zdradził? W przychylnej postaci
Zmówiliż się na wilka wilcy koligaci?
Trułże doktor lis lisa? gdy sprzeczka zmówiona,
Brałże jastrząb jastrzębia w sprawie za patrona?
I żeby z nieprawego korzystał narzędzia,
Dla zysku kruk krukowi, stałże się zły sędzia?
Towarzystwa przykładzie, pracowite pszczoły!
Wpośród waszych zabiegów i skrzętnej mozoły,
Któraż, chociaż ma porę dokazania snadnie,
Miód z pracą od sąsiadki zbierany ukradnie?
Nasz to tylko przywilej, więc bądźmy nim dumni.
Zwierzęta złe i głupie, my dobrzy, rozumni.
O! gdyby mogły mówić, tak, jak myśleć mogą;
Wstydem, hańbą, okryci, sromotą i trwogą,
Cóżbyśmy usłyszeli? wzgardę i nauki:
Koń od nas zniewolony tęgimi munsztuki,
Koń, co nam nóg pożycza, jakbyśmy nie mieli,
Koń, na którego grzbiecie zuchwali i śmieli,
Ścigamy inne zwierze, albo nam podobnych;
Ten koń, lubo nie w słowach wdzięcznych i ozdobnych,
Jakich zwykliśmy zażyć, gdy omamić chcemy,
Rzekłby zprosta: wy mocni, a my was nosiemy.
Rzekłby wół: ja chleb daję wprzężony do pługa:
Cóż zyska? śmierć okrutną, istotna przysługa,
Któż z was ma na nas względy? kto o nas pamięta?
Rzekłyby na rzeź dane owce i bydlęta.
Ów pies znędzniały wiekiem, leżący u płota;
Ów stróż, sługa, przyjaciel, którego ochota
Tyle ci zysków niosła, wierny, a niepłatny,
Wiekiem, pracą, bliznami, do usług niezdatny,
Niewdzięczności ofiara w okropnej zaciszy,
W pół martwy, jeszcze czuje, gdy głos pana słyszy;
Słyszy nędzny i czuje: nie czuje, co woła,