Jak ma czuć taki, który bez serca, bez czoła,
Sam siebie czyniąc celem wyuzdanych chęci,
Statek, wierność, usługę, wyrzucił z pamięci?
Nie na to tyle darów natura nam dała:
Duma w próżnych zapędach, nieczuła, zuchwała,
Kryje błąd pod postacią, którą jej dajemy;
Na cóż przymiot czułości, jeśli nie czujemy?
Na co światłość rozumu, jeśli ciemność miła?
Czyż się dzielność natury w darach wysiliła?
Nie bluźńmy, zbyt zuchwali, tego, co ją nadał:
Nasz występek przymioty szacowne postradał,
Ten sięgnął ku bydlętom. Nie bajką wiek złoty,
Był on, będzie, jest może, gdzie siedlisko cnoty.
W naszej mocy świat równym uszczęśliwić wiekiem.
Niechaj człowiek pamięta na to, iż człowiekiem,
Wzniesie się nad zwierzęta lotem siebie godnym.
Niegdyś mędrzec ponury piórem zbyt swobodnym,
W złej sprawie sam patronem zostawszy i sędzią,
Zapędzał człeka w lasy, i chciał paść żołędzią.
Znalazł uczniów, któryż błąd nie znachodził ucznie?
Omamiał wdziękiem pisma dość dzielnie i sztucznie,
Nowość była ponętą, a wdziękiem zuchwałość.
Nie na tym się zasadza człecza doskonałość:
Towarzystwo cel jego, do niego stworzony,
Rodzice, dzieci, bracia, i męże, i żony.
Święte węzły natury, które nasz błąd targa,
Błąd zuchwały, płód jego bluźnierstwo i skarga,
Odgłos ślepoty, głupstwa, dumy, niewdzięczności,
Człowiek w ścisłym obrębie nadanej istności,
W ścisłym, lecz przyzwoitym przez zrządzenie boże,
Chcąc mieć więcej, niż zdoła, mniej ma, niż mieć może.
Stąd rozpacz, a w uporze żądza zbyt zacięta,
Chcąc wznieść człeka nad człeka, zniża pod bydlęta.
Stwórca rzeczy cel dziełu swojemu położył
I choć go w niezliczonych rodzajach pomnożył,
Każdemu nadał istność, dał istnościom dary,
Darom dzielność, dzielnościom przymioty i miary.
Tych się trzymać — nasz podział, brać korzyść; staranie,
Powinność znać szacunek, i być wdzięcznym za nie.
Zgodzić przeciwne rzeczy, cud, mówią, w naturze,
Wierzę, ale nie u nas. W każdej konjunkturze
My mamy cós nad innych. Rzadkim przywilejem
Obdarzeni, gdzie inni płaczą, my się śmiejem:
Więc gdzie się drudzy śmieją, my płakać gotowi.
Ten przywilej, czy sławę, czy hańbę stanowi,
Nie moja rzecz objawiać: a choćbym objawił,
Któżby wierzył? więc nad tem nie będę się bawił,
Lecz coraz nowe czyniąc do satyr zaciągi,
Na widok, dla ciekawych, stawię dziwolągi.
Cóżto są za straszydła? cóżto za ród przecie!
Rzadki, i oprócz naszych, cud prawie na świecie.
Panie Pawle! wchodź waszeć: patrzcie, jak się dąsa,
Grozi, ręce zaciera, tylko co nie kąsa;
Rwie się. Trzymać go. Puścić. — Aż nasz Paweł luby;
A cośmy się od niego spodziewali zguby,
Bądźmy teraz bezpieczni, pan Paweł nas kocha.
Skądże takowa dobroć, odmiana tak płocha?
Skryjmy się. Patrzcież teraz, jakie miny stroi,
Niechże się kto z nas wyda, że się śmiałka boi,
Zaraz męstwo przypadnie, jakby na powodzie,
Lubią sławę takowi, ale nie o szkodzie.
Wróć waszeć, panie Pawle, a strasz, gdzie się uda.
Cóżto za nowy widok? i jakieżto cuda?
Idzie Piotr, albo raczej wspaniale się toczy:
Do nóg do nóg, na pana nie podnoście oczy,
To pan jaśnie wielmożny, jaśnie oświecony,
To pan z panów; u niego mitry i korony,
Berła, laski, infuły, klucze i pieczęci,
Inwentarskie narzędzia. Przesławnej pamięci
Dziady jego, pradziady siedzieli w senacie.
— Upadam do nóg panu. — Kłaniam panie bracie.
Pódźmy stąd: Lecz ktoś, widzę, do pana przychodzi,
A to co? pada do nóg jegomość dobrodziéj,
Pokorny. Któżto sprawił ten cud zbyt widoczny?
Jestto jaśnie wielmożny sędzia tegoroczny.
Pan ma sprawę: Rozumiem. — A w tym gabinecie,
Ktoto pisze? — To rachmistrz największy na świecie:
On wszystko skalkulował, gospodarz nie lada,
Nowe planty wymyśla, rachuje, układa.
Więc bogacz? — Więc ubogi. — Jakto? — Patrz, co pisze,
Milion. — To skarb. — To dług. On i towarzysze,
Nie chcą na miernym zysku przestawać dość sytnie,
Nic nie mają. — Dla czego? — Bo pragną mieć zbytnie.
Ten święty pacierz szepcze, i w dół spuścił oczy,
Położon tylko worek, wnet on tu przyskoczy,
Fundusz zrobił. — To dzieło bliźniemu usłużne.
— Ale ukradł trzy części, czwartą dał w jałmużnę.
Zamknijmy go na haczyk, bo i nas okradnie.
Jużci ten siedzi, widzę, spokojnie, przykładnie:
Cóż to jest za jegomość? — To sławny jurysta.
— Czy nie z tych, co to z prawnych wybiegów korzysta?
Co to kradną z Pandektów. — On z nich nic nie kradnie.
Dlaczego? — Bo ich nie zna: bierze, co napadnie,
Ale bierze po prostu. Krzyczy poza kraty,
Najsławniejszy on w sądzie na prejudykaty,
Na biało sto, na czarno gotów tyle dwoje.
— Schowajże go do klatki, bo ja się go boję.
A tego jeszcze bardziej; cóż to za wspaniałość?
Jestto mędrzec, co posiadł wszystkę doskonałość;
On poprawia, w czem dawne pobłądziły wieki.
Skądże jemu ta biegłość? — Od gminu daleki,
Nie będzie z nami gadał. — Niechże i nie gada.
Ale któż z niego mądrość tak wielką wybada?
Nikt. Pewnie skryty. Jawny. Jakże to? Opowiem:
Najprzód trzeba o mędrcach to wiedzieć, albowiem
Nie tacy oni prości, jacy dawniej byli,
Co skarbnice nauki wszystkim otworzyli.
Nasi kryją, a w ścisłym rzecz trzymając karbie,
Nic nie dają. — Dlaczegoż? bo nie masz nic w skarbie.
A to kto? To człek wielki. — Pewnie bitwy zwodził?
— Nie. — Pewnie wielu zawziętych pogodził?
Nie. — Pewnie nędznym w przygodzie usłużył?
Nie. — Pewnie w pismach wiele pracy użył?
Nie. — Pewnie skarby dla kraju wydostał?
— Dał na druk, i w przemowie wielkim człekiem został.
A ten zaś? — To jest autor. — O czem pisał? — O tem,
Jakto się trzeba rządzić. — Cóż się stało potem?
— Oto, aby się swemu krajowi przysłużył,
Pisał o gospodarstwie, a sam się zadłużył:
Dobrze mu tak, trzeba tych ichmościów oduczyć.
Ten nic prawa nie umiał, a chciał się go uczyć;
Więc aby skarb nauki dla siebie wydostał,