Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/141

Ta strona została przepisana.

Znalazł sposób, — A jaki? — Oto sędzią został.
Ten nic nie miał a dobra za milion kupił.
Pewnie znalazł pieniądze? — Nie znalazł. — Więc złupił.
— Nie złupił. Pewnie okradł. Nie okradł: sfrymarczył?
I to nie. — Jakże kupnu takiemu wystarczył?
— Ugodził się z dziedzicem, co już prawie żebrał.
— A to jak? — „Ten nic nie dał, tamten nie odebrał.
Ten zbyt kochał ojczyznę. — Statuę wystawić:
Godzienby, gdyby zbytek w dobrym można sławić,
Służył ojczyźnie prawie całem swoim życiem;
A chcąc się plennych darów podsycić użyciem,
Wiedząc, że pani dobra ale mniej ostrożna,
Kradł ją, a kradł tak dobrze, jak tylko kraść można.
— Alboż kocha, kto kradnie? — Pytaj jegomości;
Insi kradli dla zysku, on ją kradł z miłości.
Brał, bo szacowne dary, gdy kochamy dawcę,
Brał, bo wiedział, że względy ma na prawodawcę;
Brał dlatego, ażeby mniej godni nie brali;
Brał, aby się do usług drudzy zachęcali;
Brał, bo to honor pana, gdy sługa bogaty;
Brał, bo daje. — Wiedziałże jakie jej intraty?
— Jużci wiedział, kiedy kradł. — Mało klatka za to.
Ci dalsi słuszną teraz cieszą się zapłatą!
Którzyż to? — Słyszysz dalej, jak pełno hałasu?
Bądź zdrów; Klatek aż nadto, a ja nie mam czasu.



SATYRA VII.
Mędrek.

A to co za jegomość? — Jegomość dobrodziéj,
On nie tak, jak to drudzy, i gada i chodzi.
Jakże mówi? jak stąpa? — Oto, jak człek wielki.
Skoro wyszedł z opieki jejmość rodzicielki,
Zaraz znać było, jaki człowiek z niego będzie.
Jakoż nigdy się w takich nie chciał mieścić rzędzie,
Co tak czynią jak drudzy: szedł zawsze nawiasem,
Zgoła z pracą, pilnością, i kunsztem i czasem
Do tego stopnia przyszedł, iż człek zawołany.
— Skądże to zawołanie? — Stąd: panie i pany,
Zgodzili się powszechnie, że to człowiek wielki,
Więc za niemi powtarzać musi człowiek wszelki:
A kto by nie powtarzał, ten zysk sobie kupi,
Iż będzie osądzonym, że dziwak i głupi.
Ciężka, mówią, rzecz człeku na sławę zarobić:
A ja mówię, że lekka, byle rzecz sposobić,
Byle umieć ulegać tym, co sławić mogą.
Alboż inszą Konstantyn uwielbiony drogą?
Wszedł na świat, kto go zoczył, przestraszył się, zdumiał.
Dlaczego? Bo zgadł wszystko. Więc wiedział. Nie umiał.
Jakże zgadł? — Tak jak teraz. — A jakże to teraz?
— Mój bracie! widzęś prostak: jam co bywał nie raz
Tam, gdzie to jest świat wielki. — I jamci na świecie.
— Nie na wielkim, on inszy: wy tego nie wiecie,
Co to jest ten świat wielki, więc go wam opiszę.
Świat wielki, gdzie są mędrcy i ich towarzysze,
Gdzie są umysły raźne, a pojęcia żywsze,
Gdzie uczucia dzielniejsze, wyrazy prawdziwsze;
Zgoła gdzie lepiej, piękniej, niźli między wami.
— Któż tak osądził? — Zgadnij. — Nie wiem. — Oni sami.
— Któż w swojej sprawie sędzią? — Bałamuctwo stare;
Inszą wiek polerowny ma cechę i miarę,
Insze czucia, rozmysły, sposoby, narzędzia,
W swojej sprawie i patron i strona i sędzia.
Więc wyroki pomyślne, a pospólstwo wierzy.
Nie pospólstwo, co kupczy, co płaci, co mierzy,
Lecz gmin, co moda szlachci, a umysł poniża.
Skąd rozum? od Szwajcarów; skąd dowcip? z Paryża.
Więc po rozum, po dowcip trzeba za granicę.
Niegdyś bywał on wszędy, dziś ma dwie stolice.
Nie uwłaczam ja cudzym, ale zbytek ganię:
Talent granic nie cierpi, jego panowanie
Nie od kraju zawisło. Przemysł znamienity
Zdobił Greki, lecz mieli mędrce nawet Scyty.
Natura wszystkim matką, nikomu macochą.
Ci więc, co się uwodzą częścią sławy płochą,
Przeświadczenia poddani, choć go w inszych ganią,
Chcieliby drogi towar kupić, ale tanio.
Doskonałość nie łatwa, trzeba pracy przecie,
Za jednego mądrego sto głupich na świecie,
A kto wie, czy nie tysiąc? wiele to, czy mało?
Niechaj, kto chce, doświadcza: mnie gdy się tak zdało,
Nie upieram się w zdaniu, a wracam do rzeczy.
Szczególne i powszechne doświadczenie przeczy,
Iżby można być wielkim i prędko i łatwo.
Rzemieślnik lata strawi nad dłótem, nad dratwą,
A przecie rzadki dobry, choć proste rzemiosło.
Drzewo nim w pień, w konary, w gałęzie urosło,
Nim kwiat zszedł, owoc dojrzał, długie pory przeszły:
Doświadczenia nabywa wiek w lata podeszły.
A to mistrz najpewniejszy, więc mędrce bez zbrodni
Albo cudem natury, lub wiary niegodni.
— Lecz się to jednak trafia. — Bywa i śnieg w maju.
Rzecz bolesna, korzyści modnego zwyczaju,
Algebra od kolebek, żaki prawią cuda,
Dźwięk mami, lecz na przyszłość szkodliwa obłuda.
Dawnych praca, nam korzyść; lecz korzyść, co szpeci
Zbierających rodziców marnotrawne dzieci.
Cytując bez rozsądku maxymy i strofy,
Śmiałość głupstwa dumnego czyni filozofy.
Dawni myślami, trudem, nauką wybledli,
Albo żywot odludny, albo ostry wiedli;
Nasze mędrki rubaszne, i pulchne i hoże,
Przemieniły się w sofy, Cyników rogoże,
Pełno Dyogenesów nie w beczce, lecz z beczką:
Sławni wielbieniem własnem, i krzykliwą sprzeczką,
Czytają, a nie myślą, sądzą ślepem zdaniem,
A gmin czci dumne głupstwo owczem powtarzaniem.
Stąd wziętość, a jak niegdyś płaszcz i gęsta broda,
Tak i teraz, gdy śmiałość wspaniałości doda,
Lada osieł w lwiej skórze przestrasza bydlęta.
Konstantyn o tej bajce wcale nie pamięta,
Zamyśla się ustawnie, wznosi oczy w górę,
Niechaj spojrzy na siebie, postrzeże lwią skórę.
Jakoż chcieć być uczonym, a mało się uczyć,
Siebie tylko wysławiać, a na innych mruczyć,
Dawać pismom stąd wybór, iż je każą palić,
Ganić to, co chwalono, co ganiono chwalić;
Nowość tylko uwielbiać, zniżać czasy dawne,
Czynić łotry sławnymi, podlić męże sławne;
Rozsądnych gminem nazwać, na błędy narzekać,
Czego dociec nie można, na pozór dociekać;
Za dowody żart dawać, gdy prawda dokucza;
Tem dzielna nowa mądrość, tych kunsztów naucza.
Czyż ją wielbić? Niech wielbi, któremu błąd miły.
Nie są światłem błyszczenia, co ledwo się sklniły: