Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/151

Ta strona została przepisana.

Za moich czasów działano,
Tak, jako działać przysłało :
Za moich czasów gadano,
Jak się gadać należało.
Starość młodość sposobiła,
Młodzież dobra, starość czciła.

Za moich czasów rozumni
Tacy byli, co umieli :
A bajarze próżni, dumni,
Poszanowania nie mieli.
Znano, co szkło, a co szkiełka;
Były światła, nie światełka.

Za moich czasów i grzeczność
Nie taką, jak teraz była.
Duma, potwarz i wszeteczność
W posiedzienia nie wchodziła :
A jednakże grzeczni byli,
A jednakże się bawili.

Za moich czasów pieniądze,
Bez potrzeby nie rzucano :
Skromne były wówczas żądze.
Na czas przyszły uważano.
Nie wiedziano, co bankruty,
Nie wiedziano, co filuty.

Za moich czasów i dzieci
Lepiej swe rodzice czcili :
Mówiono, respekt nie szpeci,
Jakoż dobrzy ludzie byli.
Co rodzicom udziałali,
To im dzieci oddawali.

Za moich czasów, mąż, żona,
Znali, co jest małżeństw sprzęża :
Sąd się obszedł bez patrona,
Nie dla intrat byli xięża :
I zaszczyt kraju nie gasnął,
I — Stary Bartłomiej zasnął.


XXV. Pociecha

Gdy się los uprze czynić nieszczęśliwym,
Co czynić? widząc smutną alternatę :
Być trwałym w zdaniu, w przygodzie cierpliwym,
I rzeczą zmienną zwać korzyść i stratę.

Mienią się rzeczy, tak jak my zmieniamy,
Obrót to zwykły. Nie trzeba narzekać.
Nie nasze to jest, co losem trzymamy.
Zły? uczuć, wzmódz się, pracować i czekać.

Myśleć, co innym, to też przyszło do mnie,
Myśleć, dla innych gorzej się rzecz wspaczy :
Przyjdzie los dobry, bierzmy dary skromnie;
Nie przyjdzie, podłej strzeżmy się rozpaczy.

W zbić się nad ludzkość, to dumne mniemanie;
Łez nie wstrzymujmy, gdy boleść wyciska.
Nie grzechem uśmiech, w pożądanym stanie;
A cnota cnotą, czy traci, czy zyska.


XXVI. Prostak.

Szczęśliwe mędrcy: a my prostacy,
Czyli też możem być szczęśliwemi?
Im wszystko łatwo, nam wszystko z pracy :
Przecie na wspólnej mieszkamy ziemi :
Oni w przymiotach mając załogę.
Tak mysią, jak chcą; ja tak, jak mogę.

Prostak, co ojciec i matka rzekli,
Ja to wypełniam w mojej prostocie.
Widzę, iż drudzy więcej dociekli;
Słyszę, iż mówią górnie o cnocie;
Ja tak nie umiem. Kiedy się wzmogę,
Chcąc być cnotliwym, czynię, co mogę.

Nie mam honoru być Kapucynem,
Ale mam zaszczyt być dobrym człekiem;
Więc po mojemu idę za gminem,
Idę za losem, idę za wiekiem;
I bitą sobie obrawszy drogę,
Mówię, jak myślę; czynię, jak mogę.


XXVII. Do Marcina.


Nie wysławiony Marcinie!
Coś w ogromnym brzuchów gminie
Pierwsze roty godnie wodził :
I rozkoszne chwile płodził;
Choć weteran wodzisz jeszcze,
Słusznie cię więc tam umieszczę,
Gdzie wesołość hasłem głośnem,
Hasłem rzeźwem i donośnem;
Gdzie bluszcz laurem, gdzie dzban tarczą,
Gdzie przywodcy nie dostarczą;
Tam gdzie żwawo, tam gdzie hucznie;
Marne względem mistrza ucznie.
Tak wśród stepów, tak wśród zaspów,
I Kaukazów i Hydaspów,
Pewen, i że świat pokona;
Wiódł tryumfy bożek grona.
A mistrz Sylen w Nimf orszaku,
Zatrudniony tylko w braku;
Gdy reszty gronów wyciskał,
Śmiał się z ucznia, choć i błyskał.
W wdzięcznej radości osnowie
Biegli Satyry, Faunowie,
I w też same idąc ślady,
Nimfy i Hamadryady,
Wzbujałego brodą, wąsem,
Skocznym zabawiały pląsem.
A rozkosznej chwili sprawca,
A radości prawodawca;
Co zgnębił troski z frasunkiem.
Ledwo mówny hojnym trunkiem;
Choć i winobrania przeszły.
Uśmiechnął się — grona zeszły.
Praprawnuku prapradziada,
Pij i śmiej się. Mędrków rada
Zła winnicom. Pić chcą tłuszcze,
Sławne laury, lepsze bluszcze.
Okryj niemi czoło twoje,
Fraszka wielkość, fraszka boje;