Więc wdzięk skrzypków w uszach mając,
Jechaliśmy poziewając.
I stanęliśmy w Wysokiem[1].
Gdzie wdowa, a niemodna, z zgorszeniem Warszawy;
Zamiast gotowalnianej istotnej zabawy;
Podłą się pracą bawi, śmie myślić o roli.
I wpośród kmieci swoich bardziej mieszkać woli
Niż błyszczeć w wielkim świecie...
Zgorszył mnie takowy sposób myślenia i postępowania : będąc zatem w jej domu, zaraz to sobie w myśli ułożyłem, iż ją przed wielkim światem (tak albowiem teraz z francuzka stołeczne miasta zowią), oskarżę.
Dobrzeto było niegdyś, gdy prababki nasze
Wiedziały, kiedy bydło szło z obór na paszę.
Inszy wiek, insze prawo; za wdziękiem i modą,
Damy, zwyczaj płci pięknej przyzwoitszy wiodą.
Mogą dumać o trzodzie, lecz co Filis pędzi,
A wsparte na wygodnej kanapy krawędzi,
Rozmyślać o pasterzach, o rolach, zagonach,
Lecz pasterzach, oraczach, Dafnisach, Damonach.
Jeżeliby na tem mogło poniekąd szkodować gospodarstwo wewnętrzne domów, podłośćby to była równać takową szkodę z oczywistym zarobkiem, wsparciem i rozkrzewieniem dobrego gustu.
Trakt dalszy na Goraj.
Kraj górzysty i niepłodny,
Nocleg, popas, niewygodny,
Przewodniki bałamutne,
Droga ciemna, lasy smutne.
Taka była przeprawa nasza do miasteczka Biłgoraja.
Zaszczyt jego wieloraki :
Sławne w sita i przetaki.
A co większa i w jubilery niepoślednie :
Jakoż wyborne klejnoty,
Po talaru pierścień złoty,
Dyamenty wielkiej wagi,
Za dwa gorsze trzy smaragi.
Zgoła dziwić się trzeba obfitości towarów i dobroci przedawaczów.
Że dalej jechać przyszło na nocleg, nie wiele mogliśmy na galanteryach zyskać; mając zaś na sercu niegodziwe przeprawy, rzekłem :
Bodaj się człowiek dobry w tych stronach nie gniezdził!
Bodaj tylko wygnaniec temi ścieżki jezdził,
Bodaj ludzi nie kryły te dzikie szałasze :
A gdy chłopi na targi, albo na kiermasze
Do tych miejsc jezdzić będą, pielgrzymując wzajem,
Niech klną tak, jak ja dzisiaj, Goraj z Biłgorajem.
Ulżyłem sobie nieco tem przeklęctwem a gdym ku Tarnogrodowi zmierzał, postrzegłem przy drodze za mostem słup; co na nim było, nie wyrażam, westchnąłem przejeżdżając[2]. Zatrzymała mnie jednak ciekawość przy owej karczmie, gdzie, jak powiadają, między Biłgorajem a Tarnogrodem, Kozak jakowąś xięgę znalazł.
Pytałem gospodarza, skąd wieść poszła taka?
Rzekł z przysięgą : i xięgi nie znam i Kozaka :
Chciałem więc reszty szukać, a gdym Żyda zfukał,
Znalazłem, ale wcale nie tę, którejm szukał.
Rejestra były akcyzy od towarów i kupców przejeżdżających. Rodzaj xiąg takowych pożyteczny, ale niezabawny. Jechaliśmy do Tarnogroda.
W tem miejscu Ledóchowski próżnej pracy użył, Zaszkodził on niewinnie, bo mniemał, iż służył,
Godzien jednak wspomnienia, pragnąc dobrze czynić.
Zeszłoby do wiersza : kogo? jak? dlaczego winić? ale to do historyi, nie do listu należy.
Sieniawa była na drodze, siedlisko już zeszłego, a zasłużonego w kraju domu. Następował Jarosław.
Sławny panami, w których ręku bywał,
Tam dziedzic z Sprowy zacny odpoczywał :
Tam które ciągła potomność pamięta,
Miały siedlisko Ostrogskie xiążęta;
W buncie niewiernych, co szukał pomocy,
Tam przytulenie chciał znaleźć Rakocy.
Z wiekiem i zwykłą wiekowi odmianą,
Brały w dziedzictwo ziemię pożądaną
Domy najpierwsze. Miasto okazałe,
Gmachy poważne, świątnice wspaniałe,
Ale czas zwykłe zdziałał alternaty,
W świątnicy nauk dziś stoją warstaty.
I tu był wstęp ku uwagom. Ruszyłem się dalej, a gdym ku pobliższemu lasowi zmierzał :
Niebo zaczęło się chmurzyć,
Wiatry wzmagać, świstać, burzyć,
Deszcz rzęsisty wskroś nas zmoczył,
Blask piorunów oczy mroczył.
Szukający przytulenia,
Mniej czuli na utrudzenia,
Między topolą a jodłą,
Znaleźliśmy chatkę podłą.
Schroniliśmy się do niej, a widok ostatniej nędzy gospodarza, przyczynił nam jeszcze dotkliwego uczucia :
O potrzebo odpocznienia!
Wśród tak nędznego schronienia,
Dałaś uczuć, jak sen smaczny :
Na wygody zbyt dziwaczny,
Choć w najprzykrzejszej postawie,
Znalazłem wdzięk śpiąc na ławie.
Nie długo trwał, trzask piorunów obudził mnie;