każdy stanął na wyznaczonem sobie miejscu : puszczono psy — poszły.
Po tem pójściu, jak na licho,
Przez dwie godzin było cicho.
Dopiero o godzinie trzeciej polowania naszego, gdy ów deszcz fatalny przestał, zajaśniało słońce, a dopiero naówczas :
Już każdy rozweselony,
Czekał rychło co usłyszy,
Obzierał się w każde strony,
Wszystko jednak było w ciszy,
I trwało to przez godzin dwie :
Więc my w radę, co tu czynić,
A że los nie trzeba winić,
Na tośmy się ugodzili,
Iżeśmy się ucieszyli.
Więc zmokli, głodni, kontenci jednak, powróciliśmy się do domu, i postanowiliśmy jak najczęściej lasy odwiedzać, ponieważ nie masz nic w życiu zabawniejszego nad polowanie.
To prawda, iż zima jest przykra, a i to druga prawda, iż musimy tam mieszkać, gdzie przykrość zimna, jeżeli nie największa, przecież dość czuła. Ale ten, co dał, co mrozi, dał i to, co grzeje :
Gdy więc drewka do komina,
Służne ręce raźno niosą.
A smacznego puhar wina
Słodkotłoczną jędrzy rosą,
Niech kto o nas, jak chce trzyma;
Ma wdzięk lato, ma i zima.
A czyżby to północni, dla tego że północni, mieli być mniej szczęśliwi, nad tych co południowi, zachodni, lub wschodni?
Jeden sprawca, co je tworzył,
Równe dziełom dał podziały,
Mróz i upał, równie morzył,
Nie syt, czem jest człek zuchwały;
Chcąc mądrością chrzcić niewierność,
Chciałby dawcy wziąć niezmierność.
Jakoż zachciało nam się i po powietrzu latać :
I spadliśmy wśród igraszki;
Ziemia dla nas, co nas zetrze.
Niech latają sobie ptaszki,
Nie nasz żywioł jest powietrze.
Płonny zapęd czuje szkoda,
Miedzioserczny pierwszy płynął,
Nie dla człeka była woda,
Chciał rwać tamę, i rwąc zginął.
Przecież i floty i wojowniki, i bitwy na morzu :
Jakby w tym opłakanym zdań naszych przesądzie,
Nie dosyć było głupstwa jeszcze i na lądzie.
A jak to nie wielbić nowe coraz wynalazki. Jeden z najwziętszych, teraz wyrugowanie nauki języków dawnych, źródlanych języków. Luboć albowiem coś im niby zostawiono, i to tak się zczasem zmniejszy, iż się mało, albo i nic nie zostanie prawideł od przodków naszych czczonych. Szkoda starych posiadaczow wyrzucać z zawiekowałych siedlisk; my to mamy na ich miejscu siedzieć; jednakże :
Jakżeśmy mali! gdy w porównaniu,
Okrzyk powszechny uprzedzam, zgadam;
Powtarzam jednak w szczerem wyznaniu,
Nie uprzedzonym ja to powiadam,
Ale powiadam tym, co ich zwiedli,
Co mieli posieść, a nie posiedli.
Nie rzeczą, ale odjęciem dumni,
A przeświadczeni, że nie zubożeni;
Niby to grzeczni, niby rozumni,
Tem gardzim, czego dosiądź nie możem.
A prawda prawdą. Mdli małotrwali,
Znikłe światełka, jakżeśmy mali!
Znieśmy rzymiaństwo, znieśmy greczyznę,
Niech dawnych płodów dalsi nie widzą.
Damy następcom drogą spuściznę;
Nie wiedząc o tych, którzy nas wstydzą,
Pierwsze z ufnością miejsca zasiędą,
Kontenci z siebie, wielkimi będą.
Kiedy zimno albo mglisto, komin najmilszy towarzysz, a przy nim marzy się. Był kałamarz, papier i pióro na pogotowiu, co się więc wymarzyło, to się i napisało.
Skąd pochodzi, Michale, że co w wierszach marzą,
Nigdy nie są kontenci, i zawsze się skarżą?
A choć je sława wielbi, której każdy łaknie,
Niesyci zawsze znajdą, że im czegoś braknie.
Ten wstęp, gdy zarywa coś na satyrę, wchodźmy w jej części; a przeto w szczególne sposoby dogadzania, których nieboraki poety (po większej części głodne), używają względem czytelników i mecenasów :
Bodaj to panegiryk nadęty w arkuszach,
Co o wiecznopamiętnych pisząc animuszach,
Rrżmiący w ogromnym dźwięku i dzikim terminie,
Wierszem, prozą, po polsku łże i po łacinie.
Zbija Krym i Zaporoż, Multany, Wołochy,
Pędzi poza Budziaki pierzchliwe motłochy,
Krwią rumieni Ocean, w Carogrodzkie bramy
Tłoczy Assyryjczyki i Mezopotamy.
A mecenas co czyta wspaniałe przykłady,
Za zwyciężcę tak sławne dziady i pradziady,