Obrazie zgonu trwożliwy, lecz miły,
Przeciwne rzeczy w tobie się złączyły.
Nie żyć twój skutek, zejście przepowiadać :
Straszliwy wyrok. Miękczysz go słodyczą.
Bujaniem myśli czuć, i przyszłość zgadać,
W tem zasilenie i nędzarze liczą.
Straszysz i cieszysz; mdłe ciało spoczywa,
Zmyślność się krzepi. Myśl cała i żywa.
Ale jak to snu z jego darami nie uczuć, kiedy się śpi wygodnie? Przebudzam się, pierwszy widok dzień pogodny, a wtem niosą kawę.
Bodaj przebywać w osimnastym wieku!
Może, iż w przyszłym jeszcze lepiej będzie;
Cieszyć się z tego, co dzierżysz człowieku,
To jest najlepiej w przyrodzonym rzędzie;
Achilles, Cezar, wielcy ludzie byli;
Jednakże kawy z śmietanką nie pili.
Wielcy! cóż z tego? ja im nie zazdroszczę,
Byli, ja jestem. Śpię, piję i jadam;
Przebiorę miarę, więc się i przeposzczę,
I znowu wesół jem, piję i gadam;
Przejdę; a o mnie nie będzie się badał
Ten, który po mnie będzie jadł, pił, gadał.
Przebywszy trzy zamkowe podwórza, obaczyłem się w polu, a słońce wschodziło. Jakażby to była pora, jak najwspanialszemi wierszami przywitać słońce; ale tylekroć witali je poeci, a po większej części tak nie do rzeczy, iż zdaje mi się, że największą przysługę uczynię, kiedy mu nowe powitanie oszczędzę. Niechże go witają ptaszki.
Pozdrawiajcie miłe ptaszki,
Pozdrawiajcie jasność słońca;
Rzeźwcie dzień swemi igraszki,
Nim się zabierze do końca;
Niech uprawując zagony,
Słucha was rolnik znużony.
Odzywajcie się ptaszęta;
Zorze nikną, słońce wschodzi;
Do piosneczek o dziewczęta!
Chłopcy! milczeć się nie godzi;
Zaczynajcie wdzięczną zgrają,
Niechaj echa powtarzają.
A ja słucham, i w lubej prostocie widzę wiek złoty. Bawimy się, ale jakież to porównanie naszego bawienia z ową żywą radością tych, których zowiemy prostakami.
Na wsi mieszka radość żywa;
Tam uprzejma, tam prawdziwa.
Wstyd rumieńcem twarze wdzięczy,
Prawą miłość cnota wieńczy.
Słońce zaczyna dopiekać, wracam do domu; trudno nie wstąpić do ogrodu, kiedy się koło niego idzie.
Nie kunsztowny, nie wspaniały,
Pańskich to przesądów cuda;
Ani wielki ani mały,
I taki się czasem uda;
Ścieżki kręte, położyste,
Drzewa spore, gałęziste.
Miło błądzić w tych uliczkach,
Widzieć owoc, kwiat w zawiązkach;
Spada strumyk po kamyczkach,
Wiatr szeleści po gałązkach,
Świeża trawka w drzewek cieniu,
Wabi wdzięcznie ku spocznieniu.
Zmordowany, siadłem nad brzegiem strumyka, a patrząc na kręty bieg jego, rzekłem :
Pomiędzy łąki, ogrody,
Płyniesz rozkoszny strumyku;
Idą śpieszne twoje wody,
Mruczysz sobie na kamyku;
Jak my żyjem, tak ty płyniesz,
I my przejdziem, i ty zginiesz.
Przeszedł czas w myślach łagodnych. Zegar zamkowy ostrzega, iż się pora obiadu zbliża.
Wstawam więc, spieszę, zastaję...
Jak ten głupi, co to baje;
Iż dość ku zdrowia wygodzie,
Żyć o chlebie i o wodzie.
Jestci u nas chleb i woda,
Ale na tem przestać szkoda,
Mało potraw, ale smaczne :
Czy tę skończę, czy tę zacznę,
Mogąc gust z potrzebą złączyć,
Nie żal zacząć, nie żal skończyć.
A i wino nie od tego,
Od jednego do drugiego,
Skoro się raz kolej zacznie,
Wzmaga się radość nieznacznie,
Radość mierna z miernym trunkiem.
Takim to biesiad gatunkiem,
I mędrcy się uraczali;
A choć i miarę przebrali,
Rzadki błąd nie wiele zgrzeszył,
Nas uśmiesza ich pocieszył.
Jakoż miła to pora, jeść dobrze, pić smaczno, i bawić w dobranem towarzystwie; wszak i w zakonnym refektarzu :
Brat Kapistran przy pulpicie,
Czyta z Skargi świętych życie,
A ojciec Rafał tymczasem,
Pomrukując sobie basem,
Chwaląc wstrzemięźliwość świętą,
Dusi flaszkę nadpoczętą.
Powiada Tacyt, iż ludzie północni lubią długo biesiadować. Byłaby niegrzeczność w nas północnych, zadawać fałsz tak wielkiemu człowiekowi. Czas poobiedni przykry, zwłaszcza w lecie; więc trawi go z nas każdy jak może : ja około trzeciej śpieszę do biblioteki, i zasiadam nad xiążkami.
I dobrze się czas tak trawi,
Czas co uczy, czas co bawi.