Kto był u ciebie, co pieśniami słynie?
Powiedz: przyszedł tu był niegdyś zdaleka,
Z gór Chios nędzny i ślepy kaleka.
Miłe nam dotąd, i w pamięci trwają,
Pieśni, które tu będąc u nas śpiewał:
Dotąd je czule nasi powtarzają;
I czego on się może nie spodziewał,
Pochwały jego nigdy nie ustają.
Przychodzień choćby na to się zdumiewał,
Gdy pieśń usłyszy, zdziwienie uśmierzy,
Westchnie, i waszej powieści uwierzy.
Nigdy w pochwałach twoich nie ustanę,
O królu Delos, Licyi, Meonu!
Wydała dźwięki odtąd niesłychane
Lutnia, gdyś zagrał na skałach Pythonu.
Świetnem ramiona twoje przyodziane
Były okryciem, gdy do bogów tronu
Śpiesząc, opuścić ziemię przedsięwziąłeś,
I w górnych progach Olimpu stanąłeś.
Skoro cię postrzegł, wzmógł się Olimp cały;
Odgłos twej lutni pocieszył niebiany:
Muzy natychmiast śpiewać zaczynały,
Jak umysł z cnotą bywa uwielbiany:
Jak złych przewrotny, krnąbrny i zuchwały,
W zapędach swoich nieuhamowany,
Jak chciwość, wszystko co do siebie garnie,
Winne swej zbrodni odbiera męczarnie.
Te co czułości nadawają prawa,
Siostry, od których wdzięk nadobność bierze;
I owe którym czat zwierzchność nadawa,
Nad godzinami w chwil naszych rozmierze:
Hebe bogini młodości powstawa,
I sama Wenus do tańca się bierze,
Bierze do tańca, nie idzie, lecz leci,
Najprzyjemniejsza i Jowiszowych dzieci.
Nieporównane bóztwo jak cię sławić?
Jak wydać pienia chwały twojej godne?
Mamże twe czyny miłośne objawić;
Jak cię ujęły dziewice dorodne?
Jakeś Azanie raczył się postawić,
Eleanlonie usługi dogodne.
Jak uczyniłeś, gdy walcząc z nią razem,
Miotałeś klęski strzał twoich żelazem.
Gdyś zszedł z Olimpu, o Jowisza plemie!
W Pijerze pierwsza bytność twoja była,
Przeszedłeś dalej Magdeneńską ziemię,
Lektos, Perrheby i gdzie Kolchos miła,
Byłeś w Eubei, Elancie i Lemie,
Żadna cię z krain nie zastanowiła.
Próżno się Euryp kręty swemi zżymał,
Dzielnego bóztwa zapędów nie wstrzymał.
Przebywszy morza odnogi pieniste,
Zatrzymałeś się na wzgórkach zielonych,
Gdzie Mikalezu doliny spadziste,
Ozdobne z cedrów, w obłoki wzniesionych,
Gaje tam były gdzie, teraz wieczyste
Wznoszą się Teby w twierdzach uzbrojonych.
Na które teraz poglądać tak miło,
Jeszcze ich znaku naówczas nie było.
Nie były twojej podróży zamiarem,
I szedłeś, nadal który puszczasz strzały,
Onchesty sławne Neptunowym darem,
Obrządki swemi ciebie nie wstrzymały,
Gdzie wody spadku szumnego ciężarem,
Pędzą Cefisy potok między skały:
Gdzie strumień cichym szeptem w Leli mruczy,
A trzody żyzna Amaltei tuczy.
Tam twoje Delfy, Delfy! miejsce święte.
I tam spocząłeś. Wówczas twoje oczy
Miłym widokiem zostały ujęte,
W rozkosznej miejsca wdzięcznego uboczy.
Wówczas twe dzieło było przedsięwzięte,
Tam gdzie Cefisa bystre wody toczy,
Tam gdzie rozkoszne zewsząd okolice,
Założyć twoję wieczystą stolicę.
Rzekłeś: O ziemio, ciebie ja nad inne
Chcę wznieść, i dary memi uszczęśliwić:
Uznasz zdarzenia moje dobroczynne,
Ty będziesz wierne sługi moje żywić,
U ciebie moje wyroki uczynne
Znajdą pragnący, i będą się dziwić
W uroczystościach mojego wielbienia
Wyborem ofiar i całopalenia.
Natychmiast zaczął budowlę wspaniałą,
I przyszłych gmachów stanowił zasady;
Bogini miejsca widząc okazałą
Postać i gmachy wśród swojej osady,
Rzekła: Racz słuchać w kraju zasiedziałą,
I przyjąć wierne, któreć daję rady:
Tu zgiełk trzód, stadnin, w każdym bywa czasie,
Spokojność cicha trwa w górnym Parnasie.
Tam pomknij dzieło i stawiaj świątnice.
Dał się nakłonić bożek strzałolotny;
Górzystą zatem wybrał okolicę,
Gdzie mieszkał naród Flegeów przewrotny.
W zaciszy gajów wynalazł krynicę,
Z niej płynął strumyk w czystych wodach zwrotny.
Tu, rzekł, przybytek mojego imienia,
Tu źródło wieszczby i dobrze czynienia.
Bogom przyjemny Agamedes prawy,
Z Trofoniuszcm męże znamienici,
Do tak zbawiennej użyci zabawy,
Jęli się pracy, która Delfy szczyci,
W pośród przyjemnej w dolinie murawy,
Równie wytworni, jak i pracowici.
Tych kiedy dzielność i cnota ujęła,
Ryją w marmurze znamienite dzieła.
Przy źródle była głęboka pieczara,
Gdzie smok straszliwy miał swoje siedlisko:
Straszyła trwożne mieszkance poczwara,
Gdy opuszczała swoje stanowisko,
Z zajadłej paszczy wychodząca para,
Niszczyła trzody, pasące się blisko.
Przeszyły grotem Apollina strzały,
Legł rycząc srodze dziwotwór zuchwały.
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/197
Ta strona została przepisana.