Juno zazdrośna, Juno zemsty chciwa,
Gdy ją niewierność Jowiszowa wzrusza,
Na płód odrodny kiedy się zdobywa,
Czułym strażnikiem swego Tyfeusza,
Smoka owego z otchłań wydobywa,
I być na jego usłudze przymusza.
Wówczasto było, gdy przez głowy przerwę.
Jowisz sam z siebie dał światu Minerwę.
Że ją tak zacnym nie zaszczycił płodem;
Taka przed bogi była onej skarga :
« Równi powagą, zacnością i rodem
« Patrzcie, jak więzy poślubione targa :
« Nowy płód, krzywdy jest moiej dowodem,
« Jak między nami nie ma być zatarga,
« Kiedy Wulkana, co ma ze mnie, szpeci
« Mąż zdradny! wdzięczy inne swoje dzieci!
« Mężu! co ze mną tak poczynasz zdradnie,
« Czyliż już niedość mam z ciebie cierpienia?
« Płodzisz Minerwę z siebie wielowładnie,
« Nie chcąc brać ze mnie zacnego plemienia.
« Nie łamiąc wiary, uznasz to dokładnie,
« Sama bez twego, mężu dołożenia
« Z siebie płód wydam, płód dzielny i srogi,
« Pomści się za mnie nękający bogi. »
Rzekła, a ręką gdy ziemi dotknęła,
Ta się wskroś wstrzęsła na swojej zasadzie :
Odtąd z Olimpu mieszkań się umknęła,
Z Jowiszem odtąd przestała być w radzie.
Dokonywając to co przedsięwzięła,
Strzegła się bywać w niebieskiej gromadzie.
Gdy pora czasu wyszła przeznaczona,
Wydała na świat strasznego Tyfona.
Strażnika jego znękał lotnostrzały,
A widząc, jak się rycząc w kłęby zwija,
Jak jeszcze resztą zjadłości zuchwały,
Miota się, targa, szarpie i zabija,
Dognębił grotem zwyciężca wspaniały.
Wstrzęsła się siły ostatniemi żmija,,
A nim ostatni dech wyzionąć miała,
Taki dla siebie wyrok usłyszała :
« Będą się bielić odtąd kości twoje
« Na polach, któreś pustemi czyniła,
« Gdzieś zbyt okropne działała rozboje,
« I płaczu nędznych wznosicielką była.
« Gdy zgubą twoją ja jęczenia koję,
« Czas aby smutki radość zastąpiła.
« Nastaną pieśni mojego wielbienia,
« Na pamięć wieczną twojego zgnębienia.
« Tyfon obrzydły przez zrządzenie boże,
« Choćby go inne wzmagały potwory,
« Mimo swą dzielność już ciebie nie wzmoże,
« Ani Chimera i Hypperus skory.
« Na wyniszczenie twoje zwłoki złożę,
« Pithona imie wezmiesz od tej pory,
« A na znak twego tu niegdyś łożyska,
« Nastaną sławne Pitejskie igrzyska. »
Nimfa wód Delfów i źródła czystego,
Z którego potok Kastalski wypływał,
Chciała ochronić smoka straszliwego,
Przed strzałmi bóztwa : do siebie gdy wzywał,
Rzekł : « Za przestępstwa karę zdradliwego
« Zwrócę twój potok, skąd się wydobywał. »
Sprowadził zatem przez górne łożyska,
Gdzie teraz w jego świątnicy wytryska.
Gdy skończył dzieło, a chciał mieć kapłany,
Postrzegł na morzu Apollo wyniosły,
Jak lekką łodzią rzucały bałwany,
Jak ją po morzu wiatry w pędzie niosły,
Jako trwożliwe majtki na przemiany
Wzmagały nawę i sterem i wiosły :
Gnossy cnotliwi mieszkańcyto byli,
Z Krety do Pilos piaszczystej dążyli.
Natychmiast w morską rybę się przemienia,
I płytkim grzbietem słone wody porze :
Wśród niezwykłego wód swych zamącenia,
Wzrusza się, pieni wkoło niego morze.
Bojaźnią zdjęci, pełni zadziwienia,
Trwożni w takowej Kreteńczycy porze,
Nie ustawają ku wspólnej usłudze,
Ostatniej siły dobywać w żegludze.
Już żyżne brzegi Malejskie minęli,
Już do Lakonów krainy zbliżają :
A gdy w Tenarze na brzeg wysiąść chcieli,
I łódź ku ziemi coraz przybliżają,
Daremne prace i troski ujrzeli,
Kotwice w gruncie łodzi nie trzymają.
A wiatr, co w mocy się swojej nie szczędzi,
Coraz je żywiej przejmuje i pędzi.
Peloponezu żyżne okolice
Widzieć się dają w tym locie zdaleka,
I gdzie Areny są szczupłe granice,
Argiffy z Askrą ledwo wzrok docieka :
Thrium, gdzie z czystej płynący krynice,
Alfeusz kręty do morza ucieka.
Widzą Pilosy nadbrzeża piaszczyste
Dymę i Krony wzgórki położyste.
Snują się pasmem za nagłemi biegi,
Rozlicznych osad i krajów widoki :
Kolchidy sławne ukazują brzegi,
Elidy nadal wydatne opoki,
Wysp górno wzniosłych rozliczne szeregi,
Same, Itaka i Zacynt wysoki.
W tem gdy już w atry nieznacznie słabieli,
U portu w Kryssie żeglarze stanęli.
W Kryssie, co płodna w sady i winnice,
Spoczynek trudy nakoniec zyskały,
Wtem się wzniósł z masztu blask, jak błyskawice Gwiaździstoświetne iskry wysypały :
Objaśniły się wszystkie okolice,
Wszedł w swój przybytek Apollo wspaniały.
I gdy strach wszytkich objął, w tymże czasie
Wrócił, młodzieńca postać wziąwszy na się.
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/198
Ta strona została przepisana.