Zbierać olimpskim wozem wzruszoną kurzawę :
Tych meta, okrążona pędem wartkich osi,
I palma, z panów ziemi do bogów podnosi.
Ten lubi, gdy niestały gmin w swoich zapędach,
Na najwyższych go w kraju postawi urzędach.
Ow gdy mu gumna, własne tak napełnią plony,
Jak gdyby zasiał żyżne Libji zagony.
Ow pługiem przewracając ojczyste ugory,
Choćbyś mu Attalowe obiecywał zbiory,
Nie nakłoni się nigdy, by Cypryjską łodzią
Spierał się trwożny z morza gwałtowną powodzią.
Nie raz w żegludze srogiej doświadczywszy fali,
Ostrożny kupiec, na wsi dni swobodne chwali.
Wnet do nędzy niezwykłej, silne czując wstręty,
Morskim strzaskane gwałtem naprawia okręty.
Są, którym przy kielichu Massyjskiego wina,
Trudom odjęta, słodko upływa godzina :
Lub rozciągnąwszy członki pod zielonym cieniem,
Lub usiadłszy nad wolno płynącym strumieniem.
Tego łechce dźwięk trąby, obóz ciągnie zbrojny,
I od troskliwych matek przeklinane wojny.
Na wszystkie niepogody nieba wystawiony,
Biega myśliwiec młodej zapomniawszy żony.
Czyli sarna od wiernych psów zoczona leci,
Czy mu kręte Marsyjski rwie odyniec sieci.
Mnie bluszcz między samemi bogi miejsce daje,
Godny dar głów uczonych : mnie i chłodne gaje,
I lekko z Satyrami skacząc Nimfy hoże,
Stawią w miejscu gdzie molloch podnieść się nie może.
Jeśli tylko Euterpę, mych pieśni dźwięk poi,
A Lesbijską mi lutnią Polymnia stroi.
Gdy zaś, twoim wyrokiem, wśród Liryków siędę,
Wyniosłą głową niebios dotykać się będę.
Wojnę domową nasi wpoili w nas starsi!
Rzym się sam gubi, siłą swą upada :
Którego zgubić blizcy nie zdołali Marsi,
Ni wojsk groźnego Porseny gromada;
Którego ni Kapuy, ni Spartaka siła,
Ni Allobrogów zmienników potęga,
Ni żwawa dzikich Niemców młódź nie poniżyła,
Ni Anibala sprośnego przysięga,
My go niezbożni, sami gubimy przez nasze
Kłótnie, Rzym zwierzów staje się łożysko :
Wnet w nim swe nieprzyjaciel rozpostrze szałasze,
I plac ten końskie zabierze igrzysko.
W niedostępnym Romula święte kości grobie,
Dumny najezdnik w proch zdepce swywolnie!...
Chcecież ginący wiedzieć, jak radzić o sobie?
Co w tem nieszczęściu czynić mamy wspólnie?
Najlepiej, jak Focensy widząc coraz żwawsze
W mieście swem kilku gniewy przeciw kilkom,
Porzucili z włościami domy swe na zawsze,
Zostawiwszy je odyńcom i wilkom.
Idźmy stąd, gdzie nas tylko droga zaprowadzi,
Albo się z wiatrem na morze puszczajmy.
Jestże zgoda? cóż nam kto lepszego paradzi?...
Nie bawiąc, w okręt na szczęście wsiadajmy.
Lecz dajmy sobie słowo, iż nie wrócim wprzódy
Do Rzymu, aże kamienie wypłyną
Same z głębiny morza : aże Padu wody
Ujrzym płynące nad górą Matyną.
Aż wysoki Appenin sam w ocean wskoczy :
W ścisłej niezgodne będą monstra spółce,
Aż się tygrys z jeleńmi zupełnie zjednoczy,
I z gołębiami drapieżne krogólce :
Aż w jednej lwy z owcami chodzić będą trzodzie,
Do paszy w morzu aż się kozioł wnęci :
Nie powracajmy póty. Niech się żrą w niezgodzie
Ci co zostaną wyrodki przeklęci.
Wychodźmy : my przynajmniej, którzy życząc szczerze,
W lepszej nie możem Rzymu widzieć porze.
Wy, którym cnota w sercu największe przymierze,
Wdłuż przez Hetruskie przelatujcie morze,
Obszerny nas ocean czeka : tam szczęśliwa
Jest dla nas wyspa, żyżne okolice,
Gdzie niezorana bujne ziemia daje żniwa,
I niesprawione gdzie kwitną winnice.
Pewnie corok oliwne obradzają bory,
Z figami rosną po polach cytryny;
Miód sam z jodeł się leje : a z wysoka góry
Brżmiące strumienie skrapiają równiny.
Gdzie sama bydląt mnogość do obor się garnie,
Do doju śpieszą krowy, owce, kozy :
Bezpieczne od niedźwiedzia, lub wilka owczarnie;
Przykra się żadna gadzina nie mnoży.
Sami doznamy więcej, jak przez zawieruchy
Siewów wodnisty Eurus nie zagrzeba,
Ani zbytniem wypala ciepłem Auster suchy,
Tak ich najwyższy pośmierza pan nieba.
Żaden tam nie zatrzyma brzeg Argów kotwicy :
Ani bezwstydna Kolchis nie dopłynie,
Z okrętów nie wysiędą zbrojni Sydończycy,
Ni Ulissesa lud, w port nie zawinie.
Na ludzi moru, żadnej na bydło zarazy,
Nigdy tam nie masz : sąsiad żaden nie wie
Co to są nienawiści, podejścia, urazy,
Przeciw drugiemu co zostawać w gniewie.
Cnotliwym bóg wyznaczył kraj ten! gdy wiek złoty
Naprzód w miedziany, potem złość bezbożna
Zamieniła w żelazny, który nie zna cnoty :
Cnotliwym przeto uniknąć go można.
Szczęśliwy, od spraw wielkich kto daleki
Życie prowadzi, jak za dawne wieki.
W ojczystej wiosce pługiem orze polny
Mórg, od wszelkiego długu, czynszu wolny.
Trąba żołnierska nie budzi go w zorza,
Ani się lęka wzburzonego morza.
Nie zna ratusza, ani w pysznych progi
Mocarzów kraju, swojej wznosi nogi.
Więc albo wina dojrzałe gałązki
Wiążąc do tyczek, płodne czyni związki;
Albo w pochyłej dolinie przy w odzie,
Błąkającej się przypatruje trzodzie.