Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/247

Ta strona została przepisana.

Wiecznych cieni mieszkańców zgromadza tłum hardy
Głos Erebowej trąby chrapliwy i twardy.
Na huk ten, który zachwiał sklepienia podziemne,
Ciągłym jękiem powietrze odpowiada ciemne.
Z mniej strasznym niebo słyszeć daje się łoskotem,
Gdy złość karze piorunem, albo straszy grzmotem :
Z mniejszym hałasem ziemia bywa poruszona,
Gdy się ogień ukryty z jej wydziera łona.
Wraz szybkim lecą krokiem piekielni mocarze,
Jakieżto dziwotwory! jak bezecne twarze!
Tych oddechy zabójcze płomieniem goreją,
Tych oczy jadowite śmierć i postrach sieją :
U innych zastąpiły miejsce włosów żmije,
I ogon się za niemi w smocze kłęby wije.
Tam Harpie nieczyste, tam Centaury stały,
Chimery rzygające stopionemi skały,
Sfinxy żarłoczne, Scylle, Pitony ogromne,
I żadną Polifemy siłą nieprzełomne.
Geryony, z ciał wielu chełpiące się marnie,
I nigdy nieujrzane Meduzy bezkarnie.
I tysiąc innych poczwar, kształtowanych wspacznie,
Z wielu w jedne postaci mięszane dziwacznie,
Poradni biorą miejsca, i z obojej strony
Ponury jest monarcha niemi otoczony.
On wpośród, na wysokiej usiadłszy stolicy,
Ciężkie i rdzawe berło w swej trzyma prawicy.
Bóg podwójny uzbraja czoła jego boki,
Podobnego do skały, bodącej obłoki.
Chcąc niezmierne całego przyrównać ogromy,
Kalpe zda się pagórek, i Atlas poziomy.
Postawa, staszliwego pełna majestatu,
Podwaja mu nadętość i przegraża światu,
Zapadłych oczu jego przeraźliwe błyski,
Są jak światła komety wlokącej uciski,
Broda długa i gęsta, pełna zaniedbania,
Siwemi pierś zarosłą kudłami obsłania.
Usta zaś oszpecone nieczystości zbiorem,
Głębokiej się jaskini równają otworem.
Z tych ust kurzą się pary i wychodzą piany,
Z płomieniami i burym dymem naprzemiany.
Tak Etna, której wnętrze wiecznym ogniem tleje,
Huczy, dymi, i rzeki palące się leje.
Głos jego podniesiony trwoży smutne kraje,
Milczy Cerber, i Hydra syczenia przestaje.
Drży bezdenność, swe Kocyt wstrzymał wiry mętne.
Echo mowę tyrana powtarza niechętne.

« Zacny podziemnych bogów poczcie zgromadzony,
« Godniejszy raczej posieść Empirejskie trony!
« Których straszna przygoda i losy przemienne,
« Z miejsc rozkoszy spuściły w te cieśni bezdzienne;
« Nie chciałbym tu wspominać, jak ów tyran hardy
« Srogiej dla nas, przez zawiść, używa pogardy.
« Tamten prawem zwycięztwa, nieba rządzi szyki,
« Nas przegrana wliczyła między buntowniki.
« Zamiast owej światłości czystej i pogodnej,
« Zamknął nas ten okrutnik w ciemnicy niegodnej;
« Ani nam dawnych ozdób zostawia nadziei,
« Ni po srogich przykrościach szczęśliwszej kolei,
« Jeszcze, ò razie ciężej nad inne zadany!
« Który moje rozwierasz niezgojone rany,
« Człowieka w stare nasze dziedzictwa przywodzi,
« Tak podłego, jak błoto, z którego się rodzi.
« Czyliż na tem złość jego swą znalazła miarę?
« By nam szkodził, dał syna śmierci na ofiarę.
« Żadnej swym gwałtownościom niekładący tamy,
« Naszedł nas ten syn jego, wymocował bramy,
« I na prawo własności nie zważając wiele,
« Zabrał dusze, które nam przypadły w udziele;
« A z niemi do górnego wracając podwoju,
« Po niesławnym tryumfy prowadził rozboju.
« Opuszczam tu napaści stare i zwyczajne,
« Komuż jego przeciw nam niesłuszności tajne?
« Lecz, o dawne urazy, chąc się przestać żalić,
« Nowe nas krzywdy muszą do gniewu zapalić.
« Usiłuje niewolić, by wszystkie narody
« Jemu najwyższej części dawały dowody :
« A myto, przemożeni długością złej doli,
« Sykać tylko będziemy, kiedy srodze boli?
« Ogniste nam umysły nieczynność ostudzi?
« Słuszna zemsta chwalebnej odwagi nie wzbudzi?
« Zniesiem, by ludy w jego ćwiczone zakonie,
« Swoję szerzyły władzę po nilowe tonie?
« By mu hymny śpiewano, by mu czołem bito,
« By jego imie w spiżach i marmurach ryto?
« Zcierpimyżto, by nasze kruszono bałwany,
« By hołd jemu był wszędzie szczególnie dawany?
« By swe dźwigał ołtarze, na naszych ruinie?
« By mu samemu złoto niesiono w daninie?
« By sam będąc rozdawcą ratunku i zguby,
« Sam miał ofiarne wonie, i czynione śluby?
« Bez haraczu z dusz ludzkich, w samotnej krainie,
« Wasz król sameli będzie posiadał pustynie?
« Nie dopuści tej hańby owa dzielność żywa,
« Co dotąd w piersiach naszych silnie się odzywa.
« Ciż jesteśmy co zdawna, w pamiętnej potrzebie,
« Walczyliśmy odważnie o najwyższość w niebie.
« Przyznaję, że tę bitwę nasz wygrał morderca,
« I wszystkośmy stracili, prócz wielkości serca.
« Nie gubi stąd zaszczytu mniej szczęśliwe męztwo,
« Myśmy sławę zyskali, choć tamci zwycięztwo.
« Już widać z oczu waszych gniew do zemsty skory :
« O wierni towarzysze! ò moje podpory!
« Lećcie na Chrześciany rabujące sprośnie,
« Przyduście ich potęgę, póki jeszcze rośnie :
« Niech szerzący się pożar pilne gaszą dłonie,
« Póki ten Palestyny całej nie ochłonie.
« Mięszajcie się między nich, kładźcie im zawady,
« Używając przemocy, dowcipu i zdrady.
« Część w obcej rozproszona niech błądzi krainie,
« Część niech od zastawionych skrycie sideł ginie :
« Tamtych w gnuśnej niewoli niech wiąże rozpusta,
« Przez mdlejące wejrzenia i rumiane usta :
« Reszta rękę na wodze podnosząca swoje,
« Niechaj się przez wzajemne wyniszczy zaboje,
« Ślady nawet obozu, niech czas blizki zmaże :
« Tojest ich przeznaczenie, bo tak król wasz każe. »

Mówił jeszcze, lecz oni nie czekając końca
Już się wdarli w krainy, ogrzane od słońca :
Jak wichry z wstrzymującej wyrwawszy się surmy,
Szalone do żywiołów przypuszczają szturmy,
Ciągnąc z sobą burzenia i okropne szkody,
Ćmią niebo, szarpią ziemię, i wzdymają wody;
Wkrótce siekąc ciemnemi po powietrzu skrzydły,
Dzieli się w różne strony orszak ten obrzydły,
Świeżych wynalazków, chytrościami swemi,
Smutną zręczność cierpiącej okazuje ziemi.