Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/260

Ta strona została przepisana.

Wiersze jego z dziwną łatwością dźwięk niepospolity i sobie tylko właściwy łączą. Pisał po wyjściu z zakonu swojem tragedyj i komedyj kilka : komedya o złośliwym, le Mechant, dotąd grywana bywa. Pospolicie w ojczyznie swojej mieście Amiens mieszkał, i tam życia dokonał. Dzieła jego rymotworskie pokilkakrotnie z druku wyszły, między innemi żartobliwe poema o papudze, Ver-vert, które przeistoczywszy ją w Szpaka, gładkim wierszem przetłumaczył Tadeusz Morski.

Początek pieśni I. do Panny Xieni.

Ty! przy której szczególne wdzięki bez przysady
Jaśnieją, nieskażone od hardości wady,
Pani! której stworzony dla prawdy istoty
Rozum, do najsurowszej umie łączyć cnoty
Gust, uśmiech i przyjemną wolność; gdy przed twemi
Oczyma, chcesz ażebym słowy dosadnemi,
Głosił zacnego ptaka przypadek dotkliwy;
Zagrzej mój wiersz, twej Muzy naśladować chciwy :
Użycz pieszczonych tonów, jakiemi się smutnie
Żałosne po sułtance odzywały lutnie,
Gdy ją młodą wydartą z twoich pieszczot, w ciemny
Śmierć zazdrosna wrzuciła wiecznie kraj podziemny.

I mojego rycerza sławne nieszczęść fale,
Równie sobie twe mogą obiecywać żale.
O jego bowiem cnotach i losie przeciwnym,
O podróży i długich błąkań biegu dziwnym,
Możnaby nowej pisać Iliady pieśnie,
I chociaż drzymiącego bawić przecie we śnie;
Możnaby starożytną bajką wielu łudzić,
Spuścić bogów z Olimpu i dyabłów obudzić,
A dziełami jednego miesiąca wiek bawić,
Chcąc ci tonem bajarza sprzykrzonego prawić,
I śpiewać bieg przypadków, któremi się nasza
Ptaszyna do sławnego równa Eneasza.
Nie mniej jak on, wspaniała, skromna i cnotliwa,
Nie mniej jak on pobożna, bardziej nieszczęśliwa.

Ale że mnóztwo wierszy pociąga tęsknotę,
Więc lotnych pszczółek Muza powinna mieć cnotę;
Których gust przelatując od długich w tej mierze
Prac unika, i z kwiatka szczególną treść bierze,
A wyssawszy miód w jednym, zdobycz brzdęcząc głosi,
I z tego się koleją na nowy przenosi.
W twej szkole, zacna pani, tem wyczerpnął prawa,
Niechaj się w moich wierszach ich dzielność wydawa.
Jeżeli nazbyt szczery w tym pióra portrecie,
Odkrywam tajemnice trzymane w sekrecie,
Sposób rozmów forcyanych, krat nauki liczne,
Poważane u mniszek, fraszki ich mistyczne,
Odpuści mi wesołość twoja te urazy :
A rozum od słabości wszelkiej wolny skazy,
Potrafi sobie drobne śmiałości zasłonić.
Zdania twoje i umysł nigdy się nakłonić
Żadną omyłką, ani oszukaniem dadzą.
Pod szczególną zostając powinności władzą;
Wiesz, zmyślona przed niebem twarz że nic nie warta.
I mniej się mu podoba, jak szczerość otwarta.
Gdyby się cnota, jak jest w sobie, widzieć dała,
Żadnejby innej pewnie postaci nie brała,
Ani owej w przymusie sztucznej, ani smutnej,
Ani w ponurej minie srogiej i okrutnej :
Ale w twojej, lub tobie podobnych Muz twarzy,
Naszychby pozyskała ofiarę ołtarzy.

DORAT.

Nie długo żył ten znamienity nie tak wytwornością, jak łatwością pisania wierszy rymotworca. Dzieła jego w kilkunastu tomach zebrane wyszły z druku.

PIRON.

Wielkie przymioty skaził w pierwiastkach złem użyciem : osobliwy dar do żartów i przymówek nieraz pióro jego zaostrzył. Między innemi dziełami jego znajduje się komedya, szydząca niepomiarkowane rymotworskich zapałów i reprezentacyj dramatycznych używanie. Dzieło to pod tytułem Metromanji godne Moliera.

SAINT-LAMBERT.

Znakomity rymotworca w rodzaju dydaktycznym, urodził się w Nancy roku 1717. Napisał poema o Porach, na wzór Tompsona angielskiego poety. Jednymże z nim zawodem szedł Delille, o którym niżej. Porównywają ich z sobą uczeni : lecz jeśli drugi ma więcej sztuki i wytworu w składzie wiersza, pierwszy zadziwia wyniosłością myśli i obrazów.

Początek zimy.
PRZEKŁADANIA MICHAŁA WYSZKOWSKIEGO.

Skądże ten szum powstaje? te straszne hałasy?
Pełne ich brzegi morza, doliny i lasy,
Coza okropny odgłos? przerazliwe wrzaski?
To zmięszanie powietrza! żywiołów niesnaski!
O ty! żyjących matko, i groźna i tkliwa!
Naturo! ciebie człowiek w tym przestrachu wzywa!
Jedną ręką nam sypiesz swe obfite dary,
A drugą zsyłasz klęski, nieszczęścia i kary.
Uwięziony Boreasz potargał łańcuchy,
I po zaćmionem niebie, pędzi swe wydmuchy;
W górach, w odludnych puszczach, wyjąc nieprzerwanie,
Przypuszcza krętym wirem szturm po Oceanie.
Grube chmury swą siłą rozrywa i porze,
Na polach, jakby nowe rozlało się morze,
Coraz nawalnych deszczów bystre lecą strugi,
A potok wód zebrany wpada jeden w drugi.
Ta powódź szybkim pędem, przez łąki, ogrody,
Na pochyłe niziny, niosąc wściekłe wody,
Topi pożarte szczątki w swem bezdennem łonie,
Domów, które obali, drzew, które pochłonie.
Coza napaść okropna na wiejskie zacisze?
Bojaźliwego ludu, krzyk i jęki słyszę :
Zda się, żeśmy upadkiem świata zagrożeni.
Dżdża nie da widzieć słońca ożywnych promieni,
I ten wodnisty żywioł swą siłą zuchwałą,
Rozpostarł panowanie nad naturą całą.
O straszna nawałnico! wstrzymaj swe zapędy!
Ileż okropnych śladów po tobie znać wszędy?
Jesteśmy dziełem Stwórcy, on jest Panem ziemi,
Czyliż się nie zlituje nad dziećmi swojemi?