Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/282

Ta strona została przepisana.

Za wzięte dary, słodkie uczynimy pienie.
Potem stół posypawszy kwieciem, jeść ofiarę
Upieczoną będziemy i pić wino stare.
To wyrzekłszy staruszek wrócił się do chatki,
Budzić na spólny pacierz jeszcze śpiące dziatki.
A już i słońce wschodzić poczęło z zachmury,
I z grzędy pozlatały na dół czujne kury.

§ VII.
RABENER.

Między Satyrykami tego wieku, a można mówić między wszystkimi rodzaju tego pisarzami, niepospolite trzyma miejsce Rabener. Ojczyzną jego była Saxonia, płodna udziałem ludzi uczonych. Pierwszy raz dzieła swoje do druku podał w roku 1751, te kilkakrotnie przedrukowane i coraz powiększane, gdy ostatni raz w roku 1755, wydawał na świat autor, oświadczył się naówczas i uroczyście przyrzekł, iż za życia swego nic więcej do druku nie poda, co i wypełnił, i aż dopiero po jego śmierci to, co w tym czasu wymiarze napisał, przyłączono do innych dzieł jego.
W przedmowie usprawiedliwiającej przyrzeczone nadal milczenie, takowe są jego wyrazy: « Wielorakie
« mam przyczyny wstrzymać się od dalszego obwiesz-
« czenia innych dzieł, które w dalszym przeciągu życia
« mojego napisane być mogą. Uważałem to, iż wszyscy
« z najmilszem uczuciem gotowi się śmiać, skoro się im
« to, względem innych nadarzyć może : niechże im się
« zda i przywidzi, iż w postawionem zwierciedle własną
« twarz widzą, naówczas zapala się w nich gniew nie-
« zmierny, i gotowi powstać z największą zajadłością
« przeciw temu, o którym mniemają, iż im przymówił.
« Drugi rodzaj niemniej zdrożny a równie niebezpieczny
« jest tych, którzy zgadują i domyślają się, co się, we-
« dług ich zamarzenia, fortelnie ukrytego jadu w piśmie
« świeżo wyszłem zamyka: żałują więc prześladowa
« nych, o których piszący ani myślał. W powszechności
« nasz kraj (mówi dalej Rabener) nie jest zdatny, ani
« sposobny do czucia, a zatem przyjęcia i szacunku pism
« satyrycznych. Zbieracze pieniędzy mniemają, iż się
« tylko z ubóztwa śmiać godzi. Ci którzy się śmieją z
« czytających, sami czytać nie będą. Trzeci rodzaj niby
« pobożny rozumie, iż satyra jest obmową, a więc wy-
« stępkiem i grzechem przeciw bliźniemu; ci potępiając
« zamiar, dziełu sprzyjać nie mogą. Choćby zatem pi-
« sarz pod najuroczystszem zaklęciem upewniał, iż do
« nikogo w szczególności w tem co pisze, nie zmierza,
« nie znajdzie wiary i ten tylko zysk żarliwości swojej
« odbierze, iż go zamiast wdzięczności, osławią i nazwą
« potwarcą. »
Nie bez przyczyny ten znamienity pisarz i usprawiedliwiał swój sposób myślenia, i na końcu zrzekł się użycia sławy z dzieł swoich następnych : zbyt albowiem dowcipnie szydząc zdrożności wieku i narodu swojego, nie uniknął przykrości zwyczajnych prawdę mówiącym; a tym niebezpieczniejszych naraził na siebie prześladowców, ile że wyśmiewał po większej części nadętość mędrków, którzy sami się ceniąc, choć szacunku mniej godni, chcieliby od innych być szacowanymi.

O ZASZCZYTACH POWIERZCHOWNOŚCI, SATYRA.

Poprawił dawne błędy starego wiek świeży,
Przedtem mało co dbano o zaszczyt odzieży,
Teraz przeciwnem zdaniem od dawnego wieka.
Nie człowiek czyni suknią, lecz suknia człowieka.
Ten wyrok znamienity i droższy od złota,
Objawił światu Sanszo, sługa Donkiszota.
W trzech słowach treść prawdziwa jest rzeczy zamknięta,
A tych słów taka dzielność i moc niepojęta,
Iż cokolwiek nauka i dowcip oznaczy,
Wszystko się w nich zamyka, wszystko się tłumaczy.
Uczą one, jak można doskonalić postać,
A co więcej nad wszystko, jak szczęśliwym zostać.
Godni politowania prostacy zuchwali,
Którzy dotąd na cnocie szczęście zasadzali,
I miłość kraju godną sławy czynić chcieli,
Nie znali się na sukniach, albo ich nie mieli.
W nich wszystko, a czy w starych, czyli też w młodzieży,
Wartość, wziętość, zawisła od dobrej odzieży.
Nie masz cnoty w gałganach, a kiedy prawdziwa,
Śklni się na axamicie, w złocie połyskiwa,
I odbiera ukłony, które jej są winne.
Prace, pisma, odkrycia zdatne i uczynne
Mogą człeka zalecić. Ale cóż mu potym,
Jeżeli się galonem nie nadstawi złotym?
Jeśli krój nowej sukni do oczu nie błyśnie,
Do drzwi się Mecenasa nawet nie dociśnie.
A choćby się i przedarł, i wszedł w głodną tłuszczą,
I pisarza odepchną i Muzy nie puszczą.
Niechże się suknia zjawi, a kształtna i modna,
Natychmiast drzwi otworem, a co zgraja głodna
Nie zdołała otrzymać, kształtnemu się godzi,
Czeladź wita, otwiera, Jegomość wychodzi.
I dlatego gościowi ulega i służy,
Iż ma żupan różowy, a kontusz papuży.
Albo gdy pałka w ręku, kark chustką buchasty,
Łeb zjeżony, pęk strzępków, a trzewik śpiczasty,
Więc pałka, frak i strzępki mają rozum, zdatność.
Płci pięknej w rozsądzeniu bystra delikatność,
Umie na wskroś przenikać, to o bije w oczy,
Pozór u niej zaleca i pozór uwłoczy.
Nadaje wszystko ubiór złocisty, jedwabny,
A falendysz nieborak, głupi i niezgrabny.
Przekonany iż suknia stanowi człowieka,
Wielbię jej sprawicielów zblizka i zdaleka;
A gdy z nich który swoje zaczyna działanie,
Ledwie śmiem podnieść oczy przez uszanowanie.
Nieladato jest warstat, skąd szczęście wynika.
Zblizka cudotwornego dzieło rzemieślnika
Chcąc widzieć, wszedłem. W stosach ozdobnych a mnożnych
Postrzegłem oświeconych i jaśnie wielmożnych.
Skrawał przewielebnego okrągławą postać,
I narzekał nie mogąc dość atłasu dostać,
Iż z tego w czemby się trzech poetów zmieściło,
Na jednego opasłość nie dość jeszcze było.
Sprawiał dzieło poważne rzemieślnik i sędzia,
Wisiały różnych stanów po ścianach narzędzia.
Na pierwszem miejscu kształtne bekiesze i fraki,
Koło pieca, za piecem, pokorne paklaki.
Co modnego, to w izbie, co stare za drzwiami.
Rozdawacz władał gminem i wielmożnościami,
Oskrobywał rdzę dziką niezgrabnych wieśniaków,
Szlachcił mieszczańską dumę znamiony dworaków.
I gdy odzież do składu każdego stosował,
Marsowacił rycerze, poety nicował.
Co było a zle, znosił, co nie było, sprawiał: