Bo to jest kościoł Nudów. W licznym tym orszaku,
Na czele widać ślady smutku i niesmaku.
Gdy tak wszyscy w tęsknocie ledwie czas spychali,
Poseł hrabi Wdziękosza nagle wszedł do sali :
Ciśnie się zadziwiony, przez te tłumy całe,
Tam gdzie było bogini mieszkanie wspaniałe.
Przymus, ten duch niezgrabny, co nas nudzi wszędzie,
A który jest w tym zamku, w ministra urzędzie,
Z uśmiechem zawsze gada, chodzi wdół zgarbiony;
Nizkie wprzód Szarmantowi oddawszy pokłony,
Wiedzie go z etykietą, i przed tronem staje.
Wkrótce ciekawych głupców zewsząd biegną zgraje.
Wielka sala pałacu była dla nich mała;
Spostrzegłszy to bogini, z bojaźni zadrżała,
Sądząc, że jej spokojność mięsza Bóg rozumu.
W tem się poseł okazał, wśród przytomnych tłumu,
A zbliżony do tronu, uchyliwszy głowy,
Z uszanowaniem zaczął mówić temi słowy:
« Wielowładna bogini! ò ty, której siła,
« Pod twoje panowanie cały świat podbiła!
« Która jednak szczególniej rozciągasz rząd czuły,
« Na wszystkie wierszoklety i wszystkie gaduły!
« Pani! wiemy, że twoją władzą się to dzieje,
« Gdy nam bredzą dworaki, albo kaznodzieje,
« Bo równie w przedpokojach rządzisz, jak w kościele.
« Niechaj przed twą potęgą, drżą nieprzyjaciele!
« Twego wojska składają półk niezwyciężony,
« Pisarze bez dowcipu, i czcze fanfarony,
« Zamki i chaty niosą hołd do twego tronu,
« I pod nim się ukrywa wyspiarz Albionu.
« Mój pan, który ci dawniej, tyle zadał klęski,
« Rzuca pod twoje nogi swój oręż zwycięzki.
« On ci zawsze lamował do Belindy wniście,
« Dziś jej się rozgniewany, zrzeka uroczyście:
« Cały ci dóm kochanki, jak właśność oddawa,
« Panuj w nim podług woli, ogłaszaj twe prawa.
« Ten tryumf okazały trefnisiów przekona,
« Że twoja siła, pani, niczem niezwalczona. »
Gdy tak wymownie Szarmant moc Nudoty chwali,
Zdrzymała się bogini, a z nią i pół sali.
Lecz przecie ocucona, z tronu się podniosła,
I swym miękkim tonikiem, tak rzekła do posła:
« Oddawna to mięszało me rządy spokojne,
« Że mi twój pan otwartą wypowiedział wojnę,
Lecz kiedy się wyrzeka swojego oręża,
« Dziś ma zemsta Belindę zupełnie zwycięża.
« Spuszczę na jej dóm pyszny najstraszniejszą karę,
« Wszyscy tam składać muszą Nudocie ofiarę,
« I nic w jej społeczeństwie całem nie zostanie,
« Nad okropne milczenie, i ciągłe ziewanie.
« Oto masz róg zamknięty sztuką czarownika,
« Co może truć uciechy, on w sobie zamyka;
« Niech się z niego nieszczęście na jej dóm wylewa!
« Nichaj żarty ustąpią, wesoły się gniewa!
« Nieprzyjaciółka moja, zabawa, niech zgaśnie!
« Kobieta zaniemówi, i gaduła zaśnie!
« Gdy się z rogu ćmy czarne rozlecą po sali,
« Przytomni cześć mi winną będą oddawali. »
« Rzekła, i róg ten straszny dała mu Bogini;
A poseł odebrawszy, zniknął ze świątyni.
Czas był popołudniowy, już kareta ślniąca,
Piechotnych po ulicy bezkarnie roztrąca.
Pan kasztelan w niej jedzie, lud przed nim kark zgina,
A do niego się z okna uśmiecha hrabina.
Poeta dał mu imie wielkiego człowieka,
Za co jeszcze nagrody u drzwi jego czeka.
Już w pałacu Belindy otwarte podwoje,
Lokaje złotem tkane wdziali szaty swoje,
A czekając przy bramie, pełni uprzejmości,
Wysadzają z powozów i witają gości.
Muzo! tobie ta chwała była zostawiona,
Opisz tych licznych gości, stroje i imiona!
Wlej we mnie zapał, jakim Homer był przejęty,
Gdy ciągiem stare Greków wyliczał okręty.
Najpierwsza sześcią końmi zajeżdża landara,
Wysiada z synem swoim kanclerzyna stara.
Z czarnej zda mi się mory, z franzlą wkoło złota,
Staroświecką trąciła suknia jej robota,
Inszato dawniej moda, insze były czasy,
Syn miał frak w drobne prążki, i kamzelkę w pasy.
Danglowski koczyk modny przywiózł tam Klorynę.
Oko miała niebieskie, i powabną minę;
Pełna gustu jej suknia, nowym wcale krojem,
A włos ciemny, bogatym okryła zawojem.
Za nią przybył Szambelan. — Nie sądzę z postaci,
Bo u ludzi przesądnych wiele na niej traci.
Filozof zaniedbany nie cierni parady,
Ekwiapaż jego skromny, ubior bez przysady.
Sam przystojny, wesoły, ma dowcipne żarty,
Jedno tylko w nim ganią, że lubi grać w karty.
Jakoż wszyscy przytomni byli rozśmieszeni,
Gdy mu z chustką as zgięty wyleciał z kieszeni.
Stryj jego pan Podczaszy, przybył nieproszony,
Hojne, przy powitaniu, rozdając ukłony;
Dawniej u różnych dworów napatrzył się zbliska,
Że nie zawsze szacuje, choć kto kogo ściska.
Popolsku był ubrany, miał on żupan szyty,
Czamarę z pętlicami, i pas bardzo lity.
Wtem z łoskotem zajeżdża Xiąże, czy też Hrabia,
Zewsząd jego parada lud ciekawy zwabia,
Pyszny cug, mnóztwo ludzi ubranych w galony,
A sam w sukni od złota, gwiazdą ozdobiony.
Jakże mi zpańska gada, jakże mi się szasta?
Choć on w kluczu swym liczy, dziesięć wsi, dwa miasta,
Lecz każdego oburza ten próżniak bogaty,
Który więcej ma dumy, niżeli intraty.
Pan sędzic konno tylko przyjechał w spencerze,
Ale się na pokoje inaczej przebierze.
Wszyscy wyszli oglądać dzielnego kasztana,
Jest on cudem piękności, i pieścidłem pana.
Kark, uszko i tok rzadki, młody, żywy, zdrowy,
I w biegu niezrównany, i skacze przez rowy :
Już on słyszał huk armat, i patrzał na boje,
Jemu pewny jenerał winien życie swoje.
Gdy uczony masztalerz różczką go podcinał,
Rżąc, rumak rozpieniony, rzucał się i wspinał.
Dorożką jednym koniem, powożąc się sama,
Przybyła Starościna, bardzo słuszna dama.
Ubiór lekki, i z piórem kapelusz ją zdobił,
Ale co ten kapelusz zazdrości narobił!
Zaraz potem nadjechał starszy syn skarbnika;
Co za układ szczególny? co za mina dzika?
Opięty, wyprężony, ledwie sobą włada,
Włos z niechcenia strzyżony, twarz wyschła i blada.
Strój jego był z Warszawy pocztą sprowadzany,
Nad nimto pracowały Fuchsy, Kontermany.
Choć młodzież zawstydzona, półgębkiem go chwali,
Trzeba wyznać, że modą celował na gali: