Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/285

Ta strona została przepisana.

Lecz co gorsza, podobno ostatkiem już goni,
Na dziś tylko pożyczył powozu i koni.
Czyjaż znowu basztarda stanęła u bramy?
Dwóch prałatów przyjeżdża, których dobrze znamy :
Jeden pyszny powagą, duchownej godności,
Fałszywe sobie prawo do szacunku rości
Drugi znowu zalotny, i grzeczny i miły,
Wszystkie go też kobiety zaraz polubiły.
Sześcią końmi lichemi, kolasą spuszczoną,
Raczył zjechać Podstoli, z córkami i żoną.
Sam rubaszny, otyły, ledwie że się rusza,
Marmurkiem obłożone ma brzegi kontusza.
Różne drogie kamienie, szmaragdy, rubiny,
Błyszczały się na głowie pani Podstoliny;
A córki przystrojone w kwiatki, wstążki, gazy,
Z litością oglądali wszyscy kilka razy.
Ileżto na ich ubiór sklepów się składało!
Tyle miały towarów, a gustu tak mało!
Półkownik, który długo zabawił się w mieście,
Pożądany od wszystkich, przybywa nareście.
Twarz pełną i rumianą, włos zdobi czarniawy,
Jedyny w społeczeństwie do każdej zabawy.
Z tonu można miarkować, że żył w wielkim świecie,
Śpiewa pięknie po włosku, gra na klarynecie,
Wszędzie brzmi odgłos jego wdzięków i przymiotów :
Ale czy pan półkownik do boju tak gotów?
Zda się, że jego sposób myślenia spokojny,
Brzydzi się razem z nami, okropnością wojny,
Krwawych laurów rycerskich pozór go nie złudzi,
Woli zapewne bawić, niż zabijać ludzi.
Już się goście do domu Belindy zjechali,
Błąka się między niemi dwóch uczonych w sali,
Ale że to, jak słychać, mieli być mieszczanie,
Unikali od panów przez uszanowanie.
Uprzejma gospodyni wita ich z rozkoszą;
A wtem, stolik do kawy zastowiony wnoszą,
Z jasnego srebra, czarny ten napój był lany,
I z nim się piękne oko kryło w porcelany.
Tymczasem, czarnoxięzki róg mając przy boku,
Wleciał Szarmant do sali, niewidzialny oku.
Spełnia się od Bogini naznaczona kara,
Otwiera go : w momencie, jakby gęsta para,
Tysiąc nieszczęść w powietrze zarażone spada :
Milczenie, niesmak, tęskność, chimery, przysada,
Żal, podejrzliwość, troski, skrzętność, przywidzenia,
I różne głupstwa, prozą i rymem marzenia,
I co tylko być może do znudzenia, komu,
Szybko się rozleciało po Belindy domu.
Razem glosy ucichły, wszyscy oniemieli,
Jeden się tylko hrabia jak może weseli.
Wdzięczy się do Belindy, wdzięczy do Kloryny;
Ale widzi, że obie smutne bez przyczyny.
Kanclerzyna, chociaż jej dokuczał ból głowy,
Przecie się do łagodnej zabiera obmowy;
Z uśmiechem się ozwała i skromnością zwykłą,
I z tym uśmiechem, jedno dobre imie znikło.
Znowu głuche milczenie rozmowę przerwało,
Półkownik chce pokazać swoję sztukę całą,
Ożywiając jak może, w społeczeństwie ducha :
Ale nikt nie uważa, i nikt go nie słucha.
Daremnie śpiewa, skacze, daremnie się trzpiota,
Na cały dóm Belindy spadła dziś tęsknota.
Pan sędzic, który długo zamyślony siedział,
A — a otworzył gębę, i nic nie powiedział,
Ani go się też spytać nikt nie był ciekawy :
Zniknął dowcip, z nim razem znikły i zabawy,
Niemyślą o grach żadnych, ni o tańcu panie,
Z ust do ust się nieznacznie przenosi ziewanie;
A nawet nasz Szambelan, drzymiąc bez ustanku,
Zapomniał tam założyć w Faraona banku.
W najgłębszem uciszeniu była sala cała,
Gdy pierwsza o Wdziękoszu Kloryna wspomniała.
Każdy zaraz o niego troskliwie się pyta:
Jakaż go zatrzymuje przyczyna ukryta?
Gdzie ten hrabia, co nasze ożywia zabawy?
Rozlega się po sali odgłos jego sławy,
I gdy powszechne chęci wzywają go wszędzie,
Belinda rzekła pysznie: « Hrabia dziś nie będzie. »
Nie będzie! zawołano, nasz kochany hrabia!
Ta nowina do reszty ochotę osłabia,
I już wtedy bez względu, bez żadnej obłudy,
Głośno się zaczynają uskarżać na nudy.
Często swego zegarka dobywa Podstoli,
Lecz się każdemu zdaje, że idzie powoli.
Coraz większa posępność z natchnienia bogini,
Na udręczenie gości, i żal gospodyni.
Już jeden na drugiego spogląda nieznacznie,
Kto pierwszy etykietę pożegnania zacznie.
Aż nareszcie powstała z miejsca Starościna,
Za nią się jaki taki wynosić zaczyna.
W momencie opuszczają Belindę stroskaną;
I tak w xięgach wyroków było napisano,
Że z balu, który bywał zawsze tak wspaniały,
O siódmej się godzinie damy rozjechały.
Nie znalazłszy w tym zgiełku karety, ni człeka,
Skarbnikiewicz po błocie piechotą ucieka;
A półkownik na schodach stłukłszy sobie nogę,
Jeszcze bardziej Nudotę klnie przez całą drogę.
Nigdy takiej nie doznał wzgardy ten dóm miły,
Gdzie przy wisku bezsenne nocy się trawiły,
I w którym się równała północ południowi.
Kto przyjaciel Belindy, niech się zastanowi,
Płacze ona na losu okropne odmiany.
Coza tryumf dla ciebie hrabio zagniewany!
Tak nieszczęśliwy koniec balu był dla gości;
Ale Bogini Nudów skakała z radości.
Gasną rzęsiste świała na złoconej ścianie,
Grzebiąc w ciemnościach nocy, to wdzięków mieszkanie,
Na opuszczoną salę tkliwem okiem patrzę.
Tak właśnie gdy zasłonę spuszczą po teatrze,
Owsiński co był wielkim cesarzem na scenie,
Z żalem składa koronę i pyszne odzienie :
I owego rycerza sława już się kończy,
Idzie głodny do domu w dziurawej opończy.
Wszystko do państwa śmierci ma postać podobną,
Spustoszałe, zniszczone, leży tam osobno,
Tu płótno, które morskie wystawiało wały,
Tam pistolet, z którego pioruny trzaskały.

VOSS.

Wyborne tłumaczenie Homera, imie Vossa szczególniej na Parnasie niemieckim zaszczyciło.

§ IX.
O dziełach dramatycznych.

Ta podług świadectwa Gotscheda powieść raczej wspiera się na ciągłem podaniu, niżli na pismach po-