Pełni łask nieba? Kto był ten zdrajca zuchwały,
Co ich o wiarołomstwo i o grzech śmiertelny,
I o ten bunt przyprawił? Kto był? Wąż piekielny :
Jego złość, jego zazdrość i zemsta zajadła,
Uwiodła matkę ludzi, że w tę przepaść wpadła.
Odtąd kiedy chciał z tronu Najwyższego zwalić,
Nie przestawał go płomień czarnej zemsty palić :
Kiedy pychą nadęty, dumny, niespokojny,
Wzniecił w niebie zuchwalec srogi pożar wojny,
I hardo zaufany w sile swego męztwa,
Odważył się dać walki plac Bogu zwycięstwa.
Próżno się miotał : z góry Wszechmocnego mściwą
Prawicą został w przepaść wtrącony straszliwą.
Smutny upadek! cierpi zasłużoną mękę,
Że śmiał podnieść zuchwałą przeciw Bogu rękę.
Na wieczne skazan w więzach niezłomnych pożary.
Należyte odbiera za zuchwalstwo kary.
Przez dni dziewięć i nocy, jak na ziemi liczą,
Nurzał się w ognia wałach z kupą buntowniczą.
A chociaż nieśmiertelny, utraciwszy czucie,
Cierpiał na czas niebieskiej natury wyzucie.
Na większe go nieszczęścia gniew niebios zostawia,
I sama nieśmiertelność sroższy los mu sprawia.
Tu kiedy, i co tracił, i co wziął, obaczy,
Przeszłość go dręczy, przyszłość pogrąża w rozpaczy.
Na około rozciąga zasępione oko :
Widać, jak go żal ściska na sercu głęboko,
Lecz razem złość go pali i duma bezbożna.
Patrzy, i jak anielskim wzrokiem sięgnąć można,
Widzi miejsca przeklęte, puste, obelżywe,
Z sklepienia wybuchają pożary straszliwe :
Srogie więzienie, ogień ustawny w niem pała!
Przecież w grubych ciemnościach ta jaskinia cała,
Słabe tylko światełko i ciemne wydaje,
Żeby przy niem te smutku widać było kraje.
Bolu państwo! okropna przed oczyma nędza,
Precz spoczynek, precz pokój żądany odpędza.
Nawet nadziei, która znajduje się wszędzie,
Nie masz tam żadnej, nie masz i nigdy nie będzie.
Tam bez końca męczarnie, tam w ciągłym potopie,
Niestrawną nigdy siarkę, ogień na karm żłopie.
Tak buntowniki wieczna sprawiedliwość karze,
I w takim ich nazawsze zalała pożarze.
Przepaść ta trzykroć dalej od szczęścia świątnicy,
Niż oś najwyższa świata od swojej średnicy.
Jak smutny udział duchy dostały bezbożne!
Jak miejsce od pierwszego dalekie i różne!
Patrzy czartów dowódca : jakiż jego oku
Stawia się widok? Oto w ognistym potoku
Pogrążone wspólniki : wnet tego poznaje,
Co i w mocy i zbrodni pierwszy po nim staje :
Co go potem ślepota Filistynów gruba,
Pod imieniem strasznego czciła Belzebuba.
Więc arcy nie przyjaciel, skąd Satan się zowie,
Przerywając okropne milczenie, tak powie :
« Tyżeśto ów Cherubin?... Lecz jakżeś odmienny,
Jak daleki od tego gdyś w złotopromienny
Płaszcz w jasności krainie świetnie ustrojony,
Sam blaskiem twoim duchów gasił miliony?
Tyżeśto, coś w chwalebnem przedsięwzięciu ścisłe
Los twój z moim połączył, i w wielkim zamyśle
Jednąż tchnąć chęcią, pomoc dając mi wzajemną,
Na też niebezpieczeństwa stawiałeś się ze mną?
Dziś nas nieszczęścia łączą, gdy nas równie gnębią :
Z jak wysokaśmy spadli! w jak okropną głębią!
Piorunami pokazał wyższość swojej dłoni :
Któż się takiej spodziewał mocy jego broni?
Ale wszystkie te nędze, i wszystkie te kary,
Które zwyciężca może powiększyć bez miary,
Żadnego nigdy na mnie żalu nie wycisną :
Zawsze nań będę pałał zemstą nienawisną.
Chociam zwierchni blask zmienił : ale umysł hardy,
I pamiętny niesłusznej zasługi pogardy,
Nigdy się nie odmieni. Mam ten umysł mężny,
Który Wiecznemu w boju krok stawił potężny,
I nie zląkł się z nim spotkać. Do tej wielkiej zwady,
Przywiązały się zbrojnych duchów miryady :
Poszły za mną, zrzuciły podłe jarzmo śmiele,
I mnie naprzeciw niemu stawiły na czele :
A na polach niebieskich sercem niestrwożonem,
W wątpliwej bitwie walcząc, wstrzęsły jego tronem.
I cóż! wszystko stracone, dla ustępu z pola!
Jeszcze się nam zostaje niepodbita wola,
Pałająca chęć zemsty, gniew, dusza waleczna,
Nieprzełamana cnota, i nienawiść wieczna.
To, żeśmy niezwalczeni, czyż samo nie znaczy?
Niechaj się, jak chce, gniewa, nigdy nie obaczy,
Chociaż to on Wszechmocny, bym padł na kolana,
I kornie łaski żebrał u tego tyrana.
Nigdy go Najwyższego nie uczczę imieniem :
Gdym jego tron i państw o tem zatrząsł ramieniem.
Jużbyto było podłość ostatnią pokazać,
I większą nad upadek obelgą się zmazać.
Szukajmy pociech naszych w losów przeznaczeniu,
Istota nasza podpaść nie może zniszczeniu :
Zawsze my tęż broń mamy, zawsześmy przy sile,
Światła nasze są większe, przeglądamy tyle,
Więc mu mocą, lub zdradą, wiecznie będziem szkodzić,
Nigdy z nieprzyjacielem nie zechcem się godzić :
Co teraz tryumf głosi wśród górnego państwa,
I srogiem tłoczy jarzmem swojego tyraństwa! »
Tym w mękach tonem mówił buntownik zuchwały.
Bardzo się być na pozór okazywał stały,
Ale go w głębi serca ciężka rozpacz zjada :
Na to mu tak towarzysz dumny odpowiada.
« O chlubna głowo tronów, wodzu mocarstw świetnych,
Co dzieląc wielkość twoich zamiarów szlachetnych,
Wiedli do boju hufce Serafów waleczne,
I wstrząśli Najwyższego mocarstwo odwieczne,
Chcąc wiedzieć, kto go wyniósł na ten tron wysoki;
Czy moc, czy też traf jaki, czy wieczne wyroki;
Widzę stan nasz nieszczęsny : serce się nań ściska,
Nędza straszna, niebieskie stracone siedliska,
Odarta pierwsza chwała : starł nas wyrok srogi,
Jak można zetrzeć duchy niebieskie i bogi :
Żyjemy, prawda, jeszcze mimo jego groty,
A zwyciężca, co takie mógł zwalczyć istoty,
Dopiero, że Wszechmocnym być musi, uznaję.
Może na to nam siłę i odwagę daje,
Byśmy mogli wytrzymać te kary straszliwe.
Które dla nas gotuje jego serce mściwe :
Może nas chce do podłych robót w piekle użyć,
Lub by mu za posłańców w tych ciemnościach służyć.
Na cóż nam się zda siła, jeśliśmy w niewoli?
Na co życie, jeżeli bezprzestannie boli? »
« Nędzny Cherubie! żwawo Satan odpowiada.
Czy działając, czy cierpiąc, słabym tylko biada :