Nie pomni, gdy do skocznych tańców się zabiera,
Wiele na łożu nędzy nieszczęsnych umiera?
Wiele, losu próbując kolei odmiennych,
Tonie z rozpaczy wpośród bałwanów bezdennych?
Wiele z dziećmi, majątkiem, wśród pożarów ginie?
Wielu tysięcy ludzi krew na wojnach płynie?
Jak nie jeden z spółziomków ciągle nieszczęśliwych,
Od domu i przyjaciół oderwany tkliwych,
Nie za zbrodnie, lecz dla cnot, rządom nieprzyjemnych,
Żywcem w grobach zamknięty, pośród wzięzień ciemnych!
Tam łzami twarde łoże bezsenny obliwa,
Spełnia kielich goryczy, chleb czarny pożywa?
Nie wie ten, co go świateł grzeje szereg mnogi,
Jak w lichej chatce z mrozu drży nędznik ubogi?
Wielu szaleństwo, wina i zgryzot katusze,
Okropnemi mękami udręczają dusze?
Nawet i w tych schronieniach, w tej lubej dolinie,
Gdzie w pokoju, przyjaźni, słodko życie płynie,
Nie raz zdrój jego czysty tysiąc smutków męci.
Niewzajemnem kochaniem, zazdrością przejęci,
Tracą sen i spokojność : idą płakać skrycie,
Zatrute piołunami, nieznośne im życie.
Nie pomną rozpustnicy, czas pędząc wesoło,
Wielu, łoże śmiertelne otaczając wkoło,
Patrzy jak ten przyjaciel co wiek spędził z nami,
Pasuje się z ciężkiemi konania mękami?
Ah! gdyby lekkomyślny chciał rozważyć kiedy,
Te nędze, te zgryzoty, nieszczęścia i biedy,
Te troski, których człowiek tysiącami liczy,
Co życie pasmem czynią ustawnej goryczy;
Stanęłyby w zapędzie swoim chuci zdrożne,
Postrzegłby lekkomyślny rozkosze swe próżne,
Myślićby się nauczył : bliźniego cierpienie
Łzęby mu wycisnęło, wzbudziło westchnienie;
I poznałby tę prawdę, co nam życie słodzi,
Że człowiek w szczęściu drugich swe szczęście znachodzi.
Nieszczęścia, których doznał ten pisarz, odkryły całą dzielność jego gienjuszu. Poema o sądzie ostatecznym ponure i smutne, jest płodem jego młodości : ale ta ponurość, ten smutek, szczególniej znamionują jego Nocy, które pisał po najboleśniejszej dla siebie utracie żony i dzieci. Melancholia była jego Muzą, a groby świątynią w której natchnienia tego bóztwa szukał.
Umarł ośmdziesięcioletni roku 1765.
Słodki śnie i ty którego balsamiczne tchnienie,
Nową mocą zemdlone krzepi przyrodzenie!...
Ale próżno go wzywa stęskniona powieka,
Tak on, jak świat zepsuty, od nędzy ucieka.
Na suchem siada oku, szczęściu towarzyszy,
A unika mieszkania, skąd jęki usłyszy.
Oddawna nie spoczywam w łożu, lecz się trudzę,
I nagle po burzliwej snu chwili się budzę.
Szczęśliwi! którym wiecznie powieka zapadła,
Jeśli ich w grobie czarne nie trwożą widziadła,
Jakże od natrętnego dzikich marzeń tłumu,
Bite były me zmysły w czasie snu rozumu!
Ah! jak nędze po nędzach na mnie się waliły!
Czułem rozpacz dla nieszczęść, które mi się śniły.
Przychodzę do rozumu : widzę, żem się łudził,
Biedny! i cóż zyskałem w tem, żem się przebudził?
Bynajmniej w tej odmianie stan się mój nie zmienia,
Prawda jeszcze jest sroższa, niż srogie marzenia.
Dni nie starczą łzom, które oko moje leje;
A noc gdy nawet w całą czarność się odzieje,
Nie jest czarną, przy losu mojego postaci,
Przy smutku mojej duszy swą posępność traci.
Teraz połowę swoich posunąwszy kroków,
Na hebanowym tronie siedząc wśród obłoków,
Noc w swoim majestacie cieńmi osłonionym,
Wzniosła berło z ołowiu nad światem uśpionym.
Jaka ciemność i głuchość! wszystko śpi głęboko!
Nic ucho nie usłyszy, ani ujrzy oko.
Wszędzie okropna śmierci postać się wydaje,
Zda się, że obrót świata w swym biegu ustaje,
I zmordowana pracą oddycha natura.
Spoczynku przeraźliwy! cichości ponura!
W tobie jest końca świata wyrażenie wieszcze,
Nie ociągaj się, przyśpiesz, ja w tem zyskam jeszcze.
O milczenie! — Ciemności! — jak poważna para!
Wspaniały płodzie, który noc wydala stara,
Wasza przytomność, słabą duszę mocną czyni,
Wy myśli do mądrości zwracacie świątyni,
Krzepicie rozum człeka wątpiący o sobie,
Przybądźcie! za to dzięki oświadczę wam w grobie.
Na czele dramatycznych pisarzów angielskich wznosi się ten, który ich dziełom podał prawidła dotąd trwałe, nie wyrównywającym jednak wzniosłości pierwszego mistrza. Ten był Gwilhelm Shakespeare (Szekspir). Urodzony w mieście hrabstwa Warwiku zwanem Stratford : wrodzona chęć przywiodła go do kunsztu aktorskiego, i wprowadziła na teatra wówczas tchnące prostotą i dzikością. Wielkość umysłu zastąpiła w nim miejsce nauki, i nią tylko wzruszony, jak niegdyś Homer, zaczął pisać dzieła swoje. Tchną one jakowąś dzikością, i mają piętno wieku swojego, jednakże wpośród najgrubszych błędów, okazują się niekiedy takowe światła, iż wznoszą działacza nad mistrze. Dzieł jego dramatycznych liczba jest znaczna, nie zachowują one reguł temu rodzajowi pisma przepisanych, mają jednakże powab takowy, iż się dotąd utrzymują, i zyskały naśladowców. Umarł w roku 1616, mając lat pięćdziesiąt pięć.
Z wielu innych dzieł sławny ten pisarz zasłużoną sobie sprawiedliwie wziętość u potomności zyskał tu się jednak w liczbie dramatycznych kładzie dla tej przyczyny, iż jest jego dziełem tragedya Katon, napisana według prawideł teatralnych, a z tej przyczyny różniąca się od innych naśladowniczych Szekspira. Józef Addysson nauką i dowcipem wziętość u narodu swego pozyskał, i co rzadka w uczonych, użyty do spraw publicznych, z użytkiem kraju piastował urząd najwyższego sekretarza stanu. Oprócz innych dzieł, jemu winna nie