duchownego budynku kładł miłość Boga i bliźniego. Nieznacznie coraz bardziej wzruszony żarliwością swoją, obszerniej mi wywodzić począł, na czem zawisło prawe obowiązkom naszym, wyrokom Bożym, zadość i czynienie; jak każdy według stanu i powołania swego sprawować się ma; jak nie tylko słowy, ale każdym uczynkiem, każdem wzruszeniem, wypłacać się należy z długu wdzięczności Stwórcy naszemu, który opatrznością swoją i wtenczas nawet, kiedy zda się martwić, najszacowniejszemi dohrodziejstwy obdarza. O! jak wdzięk cnoty jest słodki i powabny! czułem niezwyczajną jakowąś moc niewolącą serce moje : każde jego słowo przenikało najskrytsze zakąty umysłu mojego : a gdy mówił, z oczu jego wypogodzonych i radosnych, zdawała się wytryskiwać żywość jakowaś nadzwyczajna. Odszedł na katechizm, z nim dzieci Pana Podstolego : a gdy się zbliżał czas nieszporów, poszliśmy wszyscy do kościoła, gdzie z niemałem podziwieniem ten sam nacisk ludu zastałem, jako i na rannem nabożeństwie.
Powracając wyraziłem zbudowanie moje z tego uczęszczania parafianów na nieszpory; zwyczajnie albowiem czas poobiedni świąt w innych miejscach państwo na próżnowaniu, pospólstwo na pijaństwie, trawić zwykło. Tak i tu z początku było, rzekł Pan Podstoli. Gdy nastał Xiądz Pleban, długo w tej mierze miał sprzecznych parafianów : żeby więc pobudził ich do uczęszczania na nabożeństwa nieszporne, zażył najdzielniejszego sposobu, przywiódł i nas i naszych sąsiadów, żebyśmy dali do tego z siebie przykład poddanym naszym. Zrazu zdawało się nam przykre to uczęszczanie : dodał Pan Bóg łaski swojej, i poznaliśmy skutkiem to, co Xiądz Pleban powtarzał, iż czas na chwale bożej przepędzony, najszacowniejszą jest dnia cząstką.
Lubo dobrze w nauce wiary są wyćwiczone dzieci nasze, posyłamy je atoli co niedziela i święto na katechizm, a to dla tych przyczyn : naprzód, żeby w dzień takowy, jak najwięcej czasu poświęcali służbie bożej; powtóre, żeby się ich przykładem, do nauki chrześciańskiej zachęcały dzieci pddanych naszych; potrzecie, żeby takowem z wieśniaczkami pospolitowaniem uczyły się nasze ludzkości i pokory; mając to zawsze w przytomnej pamięci, iż w oczach bozkich wszyscy są równi : a jeżeli jest jakowa między ludźmi różnica, sama ją tylko cnota sprawuje.
VIII. Resztę dnia, nim czas wieczerzy nastąpił, strawiliśmy na oglądaniu budynków gospodarskich. Obeszliśmy stodoły, gumna, obory. Zwiedziliśmy szpichlerz, browar, gorzelnią. Wszędzie dziwiłem się porządkowi, okazałości i wygodzie. Gdyby tylko przychodziło dla oka budować, rzekł Pan Podstoli, budynki te byłyby okazalsze, i możeby się wydatniejsze dla nich miejsce obrało; ale nie na to się obzierać należy, żeby wszystko było gustownie i pięknie, ale żeby się dogodziło wygodzie i potrzebie. Żeby ujść ile możności, niebezpieczeństwa ognia, budynki te oddaliłem od wsi i dworu : nie uczyniłem jednak tego oddalenia zbytecznem, żeby poddanym nie było ciężko tam chodzić, i ja też sam żebym mógł częściej dojrzeć, jak się tam rzeczy dzieją. Miejsce do ich stawiania obrałem takowe, w którem grunt najmniej zdatny do zasiewu i uprawy, a woda niedaleko dla napojenia bydła i drobiu. Materyał do budowli takowy wybierałem, który długo trwać może : drzewo jest zdrowe, i dobrze pierwej wyschło, przykrycie należyte, ściany tak opatrzone, iż bydłu zimno nie dokuczy, a przez dach deszcz się nie przedrze. Nie dość jest mieć liczną oborę, trzeba żeby była w dobrym stanie : nie będzie zaś nigdy, gdy się jej wprzód należyta wygoda nie opatrzy.
Do proporcyi wsi stawiałem budynki, i to za najpierwszą regułę budujących uznaję i kładę, żeby umieli wszystko wymierzać według obrębów własnej sytuacyi. Ta reguła powszechna do wszelkiego rodzaju budowli służyć powinna. Passya budownania na wzór innych, coraz się powiększa : trzeba więc mieć się w tej mierze na ostrożności, żeby od potrzeby nie pójść do zbytku. Znałem jednego Pana, który tak wielką summę na stodoły i obory wydał, iż intrata majętności ledwo procent wydanych pieniędzy przyniosła. Prawda, że facyata była piękna, widok ozdobny : ale pożytek wydatkowi nie zrównał : a gdy chciał koniecznie na budowlą łożyć, lepiej ją było obrócić na pomieszkanie dla siebie uczciwe, jeżeli nieozdobne. O gustach dysputować nie można, ale z cudzej chimery brać przykładu nie trzeba.
Po śmierci rodziców zastałem dóm wygodny, ale stary, z drzewa budowany. Zacząłem go reperować, lecz gdym po latach kilku wejrzał w expens reperacyi, uznałem, iż darmo stare próchna łatam; wziąłem więc rezolucyą, stary budynek zrzucić, a na temże miejscu postawić nowy. Gdy się ta wieść po okolicy rozeszła, odradzali mi sąsiedzi próżny wydatek. Ciotka moja o mil trzydzieści mieszkająca, przyjechała umyślnie, prosząc mnie ze łzami, żebym nie rozwalał domu, w którym nasi rodzice, dziadowie, pradziadowie, mieszkali, w którym się i ona urodziła, i jam wychował. Któż wie, rzekła, jakie będzie założenie nowego? w starym się wszystko dobrze działo. W sąsiedzkich dworach (rzekła dalej) zawsze coś przeszkadza : w tym, z łaski Bożej, raz tylko nieboszczka matka, i to w dobry sposób, widziała duszę nieboszczyka P. Wawrzyńca, który zginął pod Wiedniem. Dano zaraz na trycezymę, pobenedykowali OO Reformaci, i odtąd się już nic więcej nie pokazywało. O starym folwarku ja nic nie mówię; sam WPan może pamiętasz, że go nieboszczyk mój brat, Panie świeć nad duszą jego, że go, mówię, nieboszczyk moj brat, musiał kazać zrzucić dla ustawicznych przeszkód. W lamusie, chwała Bogu, że nikt nie mieszka, zawsze się tam coś odzywało, nie raz stróże widzieli Niemca na dachu, i kiedym ja była z mojemi siostrami jeszcze u rodziców, żeby nam złote góry dawano, żadnaby tam nie poszła, zwłaszcza pod wieczór. Wysłuchałem jej powieści cierpliwie, i obiecałem nad tem pomyslić. Skoro zaś odjechała, takem się dobrze jął do pracy, że we dwie niedziele i znaku starego dworu nie było.
Zastał mnie w tej robocie jeden z sąsiadów, człowiek zacny, uczony, a co większa bez żadnej prewencyi : ten moje przedsięwzięcie pochwalił; a gdym się go radził, jakim kształtem dóm stawiać mam, rzekł : kto mieszkanie dla siebie stawia, trzeba żeby wprzód dwie rzeczy uważył : swoję własną i majętności, w której buduje; stuacyą : swoję, żeby mieszkanie zgadzało się z jego stanem; majętności, żeby utrzymywanie domu nie było jej uciążliwe. Człowiek wielkim zaszczycony urzędem, obejść się nie może bez licznej czeladzi, przyjmować musi w dóm wszystkich, z którymi ma do
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/304
Ta strona została przepisana.