inne widoki : najcelniejsze w tej mierze trzyma miejsce to, co nas wprzód najżywiej ująć mogło. Wszystko więc natężenie myśli moich zmierzało ku temu, com widział, i com słyszał w domu, z którego wyjechałem. W tych słodkich przypominaniach strawiłem godzin kilka, i gdy już zmierzchać poczynało, stanąłem na nocleg o mil ośm od domu Pana Podstogo.
Wjeżdżając w wieś, ściśnione miałem boleścią serce, patrząc na domy, a raczej na szałasze mizernych mieszkańców. Słomą pokryte były, a to pokrycie takowe, iż ani od śniegu w zimie, ani od deszczu w lecie bronić mogło; kominy nie wznosiły się nad dach, a po zczerniałej ku brzegom słomie, znać było, iż dym ustawiczny nieszczęśliwych mieszkańców zaślepiał i dusił. Dziecka wynędzniałe wpół nagie, tuliły się około domu ze wszech stron wklęsłego w ziemię błotnistą.
Grobla, że świeżo przerwana była, domyśliłem się po naprawie, albo raczej zarzuceniu ziemi, wstrzymanej gdzieniegdzie cienkiemi palami drzewa nadpruchniałego. Młyn był o jednem kole, i ledwo się obracało dla złego umiarkowania spadku wody; most na kilku kijach wsparty, trząsł się pod powozem, a skorom w wieś samę wjechał, lubo czasy były dość suche, wpadłem w kałużę głęboką, z której ledwo mnie konie wyciągnąć mogły.
Zajechałem przed karczmę, której nie możnaby było rozeznać od innych lepianek, gdyby wrót wielkich nie miała sień, albo raczej stajnia : tem się tylko od podwórza różniła, iż była niby przykryta dachem. Nie bez przczyny dodają to niby, słoma albowiem po większej części z krokwi była zdarta, tak dalece, iż gwiazdy z sieni wygodnie można było liczyć. Wyszedł naprzeciw mnie z kagankiem w skorupie gospodarz Żyd, ledwo nagość gałganami okrywający. Do izby wnijść nie można było dla błota : musiałem więc czekać na dworze, póki deszczki kawałka wpół zgniłej nie wyszukał : po tej dopiero przeszedłem do miejsca, gdzie miałem nocować.
Jakie zaś było to miejsce, niech nikt nie rozumie, iż rzecz powiększam, odwołuję się albowiem na doświadczenie każdego, który w naszym kraju podróże odprawiał. Drzwi naprzód tak były nizkie, iż lubom się ledwo nie napół zgiął, wszedłem z guzem na czole. Podłogi żadnej nie było, a gęsi koło drzwi siedzące spoczywały w maleńkiej wilgocią sporządzonej kałuży; kojce pełne kaczek otaczały piec gliniany, za którym świeżo urodzone ciele miało swoję stajenkę. Okienek w izbie dwa, jedno wpół gontami przezroczystemi zabite, drugie bez trzech szyb, ale słomą zatkane. Stało w kącie łóżko barłogiem przytrząśnione, od któregom z pierwszego wejrzenia ze wstrętem oczy zwrócił. Dziecka wpół nagie siedziały na kojcach, a jedno kołysało niedawno urodzone dziecie : tego płacz ustawiczny, świerszczów wrzask, gęsi i kaczek gęganie, cielęcia ryk, dzieci gospodarza krzyczenia i zwady, i jeszcze oprócz tego rozmarzonych gorzałką kilku chłopów hałasy, do tego mnie przywiodły, iż lubo noc, ile w jesieni, prawie była mroźna, wolałem się poddać w niebezpieczeństwo kataru lub przeziębienia, śpiąc w odkrytej kolasce, niżeli się dusić w smrodliwej i pełnej dymu żydowskiej izbie.
Kazałem zawołać gospodarza, spytałem, czyjato była wieś tak mizerna, nieporządna? Zwyczajnie sierocińska odpowiedział. Pytałem się, gdzie dwór? Był, rzekł, ale po śmierci nieboszczyka pana zgorzał, i odtąd nowego nie postawiono. Folwark kilką słupami podparty wywrócił się był przeszłego roku : natychmiast pan opiekun kazał chłopa jednego z chałupy wypędzić, i tam podstarościego osadził. Dowiedziałem się dalej, iż pięć jeszcze wsi do tej majętności należało, a wszystkie w podobnym stanie.
Pan opiekun raz w rok przyjeżdżał : rachunków wysłuchawszy Podstarościego, z pieniędzmi wracał, a że dobra jego własne o granicę z sierocińskiemi były, bydło co najlepsze do jego folwarku pozapędzano. Z lasów stodoły i gumna bardzo porządne sobie wystawił, nawet drzewa owocowe z ogrodu do siebie przeniósł. Że zaś na przyszły rok wyjść miały dzieci z opieki; za prace, koszta i zabiegi, znaczne do ich substancyi miał pretensye.
Żyd lubo mizerny i ubogi, dość mi się zdawał oświecony. Wypytywałem się go więc o wszystkiem, i ile miarkować można było, zdawało mi się, iż ów miły pan opiekun miał wolą przyłączyć sierocińską majętność do swojej; jakoż już do tego uczynił był niektóre kroki. Zostało się po śmierci rodziców córek dwie i syn; z tych jedne Panu Bogu w zakonie poślubił, drugą pomimo jej woli za swego syna wydał, a brata trzymając w kancellaryi, coraz mu za kartami pieniędzy użyczał; intraty albowiem, jak twierdził, ledwo wystarczały na reparacyą dóbr.
III. Niecierpliwie oczekiwany dzień przyszedł, jam się w dalszą podróż udał. Przez cały czas jazdy przyrównywałem stan majętności Pana Podstolego z tą, w której nocowałem; a że po większej części i inne, przez które przejeżdżałem podobne jej były, ubolewałem nad tak nieszczęśliwym stanem, i poddanych, i panów. Już było słońce zaszło, gdy w głębokim parowie znagła uderzona o kamień oś złamała się : szczęściem wieś była niedaleko, posłałem po ludzi, ci gdy przyszli, pomogli mi zawlec się do karczmy. Naprzeciwko niej był dwór obszerny, murowany i z ogrodem. Ciekawość przypatrzenia się rzeczom zblizka zaprowadziła mnie na podwórze. Zastałem karetę angielską, jeszcze nie zatoczoną do wozowni, kolaskę i wóz : domyśliłem się, iż gość jakiś znaczny do gospodarza przyjechał : a gdym się spytał, kto to był taki? odpowiedziano mi, iż to Jmi Pana Kommissarza ekwipaże, który co rok dobra Jegomościne dla słuchania rachunków Ekonomów, Podstarościch, objeżdża.
Przybliżyłem się ku oknom, i obił się o moje uszy dźwięk muzyki. Wtem poważny staruszek wyszedł na ganek, a zobaczywszy mnie zbliżył się, i grzecznie wywiadywał, w czem mi może usłużyć. Odpowiedziałem, iż żadnego interesu nie mam, jestem przejeżdżający, i jedynie mnie tylko ciekawość do widzenia tak pięknego domu przywioła. Lubo nie jest mój, rzekł staruszek, przecież, gdy jestem tych dóbr Ekonomem, i tu mieszkam, uczynisz mi WPan honor, gdy przytomnością swoją zaszczycisz balik, który in gratiam imienin Wielmożnego Jmci Pana Kommissarza, wczoraj tu przybyłego sprawuję.
Weszliśmy do sali napełnionej; Pan Ekonom prosto mnie prowadził ku młodemu kawalerowi, kuso, modno, opięto przybranemu; a gdy mnie prezentował W Jmci Panu Cześnikowi Wendeńskiemu, domyśliłem się, iżto był Jmć Pan Kommissarz, dla którego imienin tak uroczysty bal się odprawiał. Raczył mnie łaskawie przyjąć Jmć Pan Cześnik Wendeński, i znać było z poważnego rzucenia okiem, iż był przyzwyczajony protekcyą swoją
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/328
Ta strona została przepisana.