kawy raz ze srebra zrobiony, zostanie i dla dzieci; lepiej więc raz na taki wydatek pieniędzy odżałować, niżeli na insze zbytki, mniej trwale, a daleko więcej kosztujące. Wizyta sąsiadów niektórych nie dała dłużej prowadzić rozmowy naszej, poszliśmy więc do dworu, gdzieśmy już zastali zgromadzonych gości. Nastąpił obiad, reszta dnia strawiła się na rozmowach, grze, i tańcu zwyczajnym trybem.
IX. Po kilku dniach zabawienia się naszego, wracaliśmy do domu, a że przyobiecał Pan Podstoli nocować u Pana Łowczego, po rannym obiedzie tam przyjechaliśmy, a z nami młode małżeństwo.
Dóm Pana Łowczego nowo był zbudowany, drewniany, niezbyt obszerny, ale wygodny, gruntowny i kształtny. Weszliśmy do pierwszej izby, ta była obszerna, dość wysoka, okna, drzwi, dobrej proporcyi, ściany okryte płóciennem obiciem gustownem, stołki, stoliki wygodne, dobrze sporządzone, każda rzecz była na swojem miejscu, tak zaś czysto i kształtnie, iż milo było w każdy kat spojrzeć. W drugiej izbie równie kształtnej i ochędóżnej stało łóżko Państwa Łowczych, dwoje drzwi było, jedne do pokoju dziecinnego, drugie do apteczki. We środku dworu była stołowa izba, naprzeciwko dwa pokoje gościnne z garderobami, które po dawnemu Pan Łowczy alkierzami zwał. Była oprócz tego officyna wygodna : równie jak inne, pokoje w niej były ozdobione ze wszelką wygodą. Tam mnie postawiono, i młode małżeństwo, Pan Podstoli z familią mieścił się we dworze.
Dano znać do wieczerzy; półmiski, wazy, talerze były z farfur zwyczajnych; potrawy nie wykwintne, ale smaczne, a tak czysto przyprawne, iż samo spojrzenie ostrzyło apetyt. Piwo było lekkie i klarowne, wino zaś, dość powiedzieć, iż takież samo jak u Pana Podstolego. Uprzejmość gospodarza, ochocza grzeczność gospodyni, wszystko to niewymowny dawało wdzięk temu domowi : co go zaś najszacowniejszym czyniło w oczach moich, była jakowaś prostota i otwartość, ani zarywająca na prostactwo, ani przesadzająca w uprzejmości.
Albo się i napijmy, kochany Panie sąsiedzie, rzekł Pan Łowczy, do Pana Podstolego, po pierwszej potrawie : laetificat cor hominis : jam nie wielki łacinnik, ale to podobno w Alwarze : niech tam sobie wreszcie będzie gdzie chce, ale to dobrze powiedziano. I jak dobrze, odpowiedział Pan Podstoli, a zwłaszcza kiedy dobre wino, jak to tu. Chciał wstrzymać Pana Łowczego Pan Podstoli od kielichów, ale żarliwy partyzant starożytności nie dał się użyć, i lubo nie naglił, napiliśmy się do miernej wesołości. Zabawiwszy nieco po wieczerzy, i dawszy wprzód słowo Panu Łowczemu, iż przez dzień jutrzejszy u niego zabawimy, rozeszliśmy się do siebie na spoczynek.
Skorom oczy nazajutrz otworzył, zastałem przede drzwiami czekającego na moje rozkazy jednego ze służących domowych; przyniesiono kawę, a wtem nadszedł Pan Łowczy; że był dzień niezbyt mroźny, oprowadzał mnie wszędzie. Naprzód, gdyśmy wychodzili, rzekł, pójdźmy to obaczyć, bez czego reszta nic nie znaczy. Szliśmy więc na folwark, do stodół, gumien, obor, browaru, szpichlerza : wszędzie zastałem i porządek, i gruntowność, i obfitość. Nie byłoć wprawdzie nic nowego wynalazku, ale cokolwiek należy do gospodarstwa porządnego, wszystko to znalazłem.
Poszliśmy dalej do stajni, tam przyznać należało, nie tylko porządek, ale też nieco i zbytku. Dałem to poznać Panu Łowczemu, on zaś na to : O! mój dobrodzieju! trzebaćto czasem i poszaleć moja passya konie, Jejmości na ogród; jużeśmy to sobie przyrzekli, że ja jej nie wymawiam kwiatków, ona mnie stajni. Dobrzeć to pracować na kawałek chleba, ale żebym ja miał być parobkiem tych, co po mnie wezmą, nie będzie z tego nic. Pracuję ja czasem Mospanie, od rana do wieczora w polu, a kiedy sobie na wytchnienie do domu powrócę, albo idę do stajni, albo każę konie przeprowadzać, albo je czasem i sam ujeżdżam, a co najbardziej przywdzięcza ten widok, jest to, iż tu WPan żadnego cudzego konia nie obaczysz, wszystkie mego stada, i mego wychowania. Przeprowadzano je, piękne były, okazałe i dzielne.
Wiem też i Pan Podstoli z zięciem nadszedł, wróciliśmy się do dworu : po obiedzie i kawie, gdy się inni rozeszli, jam się z gospodarzem w stołowej izbie sam został, i winszowałem mu tak pięknego porządku, i w domu i w gospodarstwie. — Dziękuję wielce WMPanu, odpowiedział Pan Łowczy, a że to WPan jesteś takie i dworak, i dość często Warszawę odwiedzasz, a takie panięta bywają wykwintne, wiec mnie to tym bardziej cieszy, że się WPanu mój domek szlachecki upodobał. Trzeba się piędzią mierzyć, jak to mówią. Dobrze to jest Mospanie, kiedy pięknie, ale zle, kiedy piękność więcej kosztuje, niż nasz stan zdoła. Ta wieś, i z łaski Pana Boga druga przy niej, są teraz moje własne, ale to nie po rodzicach Mospanie.
Mój ojciec miał się niezłe, ale nas było ośmioro, sześć córek, i synów dwóch, a wieś jedna. Trzeba było o sobie myślić, bo się nie bardzo można było spuszczać na to, co rodzice zostawią. Oddano nas do szkół, mój brat starszy aplikował się, i na dobre mu wyszło, poszedł do kancelaryi, dalej do trybunału, i teraz jest Sędzią ziemskim; majętność po ojcu objął, mnie spłacił, siostry wyposażył, i ma się dobrze.
Ja Mospanie widząc, że tylko plagi w szkołach zyskam, a na wakacyach tyle drugie w domu od ojca, prosiłem go nakoniec, żeby mnie do dworu oddał, bo mi żadnym sposobem Alwar do głowy nie chciał wleść. Oddano mnie za chłopca, pan był groźny, wzięło się może więcej jak w szkołach, ale mi tego nie żal. Zostałem pokojowcem; com ja w tym stanie dróg odbył! ledwo jest jaki kąt w Polszcze, któregobym nie obleciał; a że byłem raźny, trwały, pracowity i sprawny, podobałem się panu, i zrobił mnie koniuszym.
Ten co był przedemną, był Niemiec, coś to on niby zakrawał na mędrka, chciał koni pańskich uczyć tańcować, a one i chodzić dobrze nie umiały; czeladź stajenna o nic niedbała, powozy były złe, karety poszkodzone, szory ladajakie; owo zgoła wszystko nic do rzeczy. Jakem ja się zawinął Mospanie, jak ja tylko ludzi dojrzał, i dobrze dopilnował, w pół roku pan koni nie poznał, a na mnie coraz lepszem okiem zaczynał patrzeć. I podarunki szły, i na funkcye zyskowne narażał, krótko mówiąc, zczasem, statkiem i cierpliwością zebrał się tysiączek. Jak ja go zebrał, tak ja zaraz sobie powiedział : strzeżno ty tylko dobrze pierwszego, a obaczysz, iż i drugi do niego przyjdzie. Nie strzegłem ja go tak, żeby to w worku trzymać, albo w ziemi zakopać, to głupi kto tak czyni, alem ja włożył w handelek; aż tu zczasem przyszedł i drugi tysiączek, i trzeci. Do-
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/343
Ta strona została przepisana.