piero ja wtenczas Mospanie, odważył się dać też co i na hazard. Błogosławił Pan Bóg, pan był łaskaw, krewni się też przyłożyli, i do tego przyszło nakoniec, iż przez wzgląd na moje dawne usługi, wypuścił mi pan wieś arendą prawie wpół darmo.
Nie znałem się ja jeszcze wtenczas na gospodarstwie rolnem, więc udałem się do drugich po radę, a takich tylko radziłem się, co się mieli dobrze. Myślał ja albowiem poprostu, takich się ty pytaj jak gospodarować którzy zyskali na gospodarstwie : znać że umieli gospodarować, kiedy ich to spieniężyło. Dobrze mi poradzili, jam też pilności przyłożył, kompanijek się strzegłem, a jeżeli na jarmark przyjechałem do miasta, sprzedawszy com miał sprzedać, nie chodził ja na lusztyki jak drudzy, nie świeciłem się po modnemu, sukno mojego kontusza ledwo co było lepsze od falendyszu, a czasem też i falendysz, żupan domowy, pas z włóczki, szabla prosta, paski rzemienne. Przyjechało się na skarbniczku prostym, ale za każdym razem skarbniczek z miasta pieniądze przewoził.
Po pierwszym roku arendy przyjechałem do pana, pieniądze na terminie co do szeląga oddałem : a że pan uwiadomiony był, żem poddanych nie obciążał, lasów strzegł, budynki utrzymywał, do jednej wsi dodał mi jeszcze i drugą. Gospodarstwo się coraz pomnażało, trzeba mi było gospodyni. Służyła u naszej Jejmości z dziecinnych lat panienka, już natenczas dorosła, taki też właśnie chudy pachołek jak i ja. Ale żem z dawna to był w niej upatrzył, iż była oszczędna, sprawna, a do tego obyczajów dobrych; wziąwszy ja Mospanie, Pana Boga na pomoc, umyśliłem ją przybrać sobie za żonę. Przyszło mi to na myśl, iż posagu nie było, alem ja zaraz na to sam sobie odpowiedział : tym lepiej, nie będzie ci miała co wymawiać, a niech tylko taką będzie, jaką się być zdaje, przyniesie ona staraniem, czujnością i przemysłem, lepszy posag niż owe modne, co to wiedzą, co gotowalnia, a nie znają co koniec.
Czegom ja się spodziewał, to się stało, pobraliśmy się : dał mi Pan Bóg gospodynią dobrą, żonę poczciwą, matkę dzieciom starowną. A że teraz możemy już sobie cokolwiek i pozwolić, ona sobie zbytkuje z ogrodem, a ja ze stajnią; ale tulipany i fijołki nie przeszkadzają temu, żeby ona nie miała wiedzieć o konopiach, a mój też cug paradny snopki wozi. Przeszkodziła nadeszła kompania dalszej rozmowie, i resztę dnia przepędziliśmy wesoło.
X. Wyjeżdżając z domu Pana Łowczego, rzekł nam Pan Podstoli, iż milę z drogi zboczymy do pobliższego miasta, gdzie właśnie natenczas przypadał jarmark. Przyjeżdżając zastaliśmy wielki nacisk. Rozgościwszy się nieco w gospodzie, gdy inni udali się dla sprawunków w różne strony, ja sklepy i miasto obchodziłem, znalazłem się nakoniec przed kościołem i klasztorem, który tam był ojców Reformatów.
Wszedłem do kościoła, zastałem wszystko we wszelkim porządku i ochędóztwie, jak zwyczajnie u tych Ojców : udałem się do klasztoru, i postrzegłem idącego kurytarzem zakonnika. Sędziwy był, co i z siwych włosów, i kroku leniwego wydawało się : twarz była rumiana, wzrok wypogodzony, z którego poznać było można wewnętrzne uspokojenie. Pokłonił się mijając mnie, jam go zatrzymał, prosząc aby mnie raczył po klasztorze oprowadzić. Z chęcią to uczynię, rzekł, i szliśmy razem.
Po obojętnych rozmowach, widząc go mimo wiek rzeźwego, a na twarzy wesołość, pytałem, jak dawno w zakonie? Czterdziesty piąty rok, rzekł; pytałem się dalej, jakim sposobem do tak pożądanej, ho czerstwej starości przyszedł? Tym, rzekł, iż od tego czasu jak jestem w zakonie, byłem szczęśliwym, jestem, i spodziewam się przy łasce Bożej, trwać w tym stanie szczęśliwości do śmierci; a gdy ta nastąpi, mam nadzieję w dobroci Bożej, iż mnie lubo niegodnego od oblicza swojego nie odrzuci.
Więc sądzisz WPan, rzekłem, nieszczęśliwymi nas, którzy nie jesteśmy w zakonie? Bynajmniej, odpowiedział : w każdym stanie służyć Panu Bogu, jestto być szczęśliwym. Więcej w jednym stanie, niżeli w drugim może być przeszkód do cnoty; ale też przezwyciężyć takowe przeszkody, i usposobić ku dobremu to, co do złego wiedzie, największym jest doskonałości stopniem.
Wtem postrzegłem X Plebana, do którego z pośpiechem szedł ów zakonnik, i z wielką się uprzejmością i weselem witali. Przystąpiwszy, dowiedziałem się, iż byli bracia. Znać było z ich twarzy czułość, której poczciwe serca doznawają gdy je nie tylko krew, ale szacunek, przyjaźń i cnota kojarzy. Zapatrywali się na siebie z rozrzewnieniem poważni starcy, a oczy ich słodkich łez były pełne. Przez czas niejaki trwało milczenie, X Pleban je przerwał : już blizko roku nie widzieliśmy się, rzekł, z ojcem Teodorem : mnie obowiązki plebańskie trzymają w domu, xiądz brat nie lubi się włóczyć po dworach, a zatem rzadko do naszego przychodzi. Zaprosiwszy na obiad do Państwa Podstolich ojca Teodora, X Pleban wyszedł.
Że jeszcze czas obiedni nie nadchodził, zostałem, a a wracając się do rozpoczętego dyskursu, rzekłem ojcu Teodorowi, iż to, co mi pierwej o szczęśliwości stanu swojego namienił, lubo co do jego osoby zupełną we mnie wiarę znalazło; nie rozumiałem jednak, iżby tak wszyscy jego współtowarzysze myśleli, jako on. Każde zgromadzenie ma swoję słodycz, ma też i goryczy, odpowiedział. Prawdziwie powołany zakonnik umie szacować swój stan, bo go zna bez uprzedzenia. Po wszystkie wieki były zakony celem prześladowania, teraz najbardziej. Byli pobożni, którzy nadto się uwodząc żarliwością dlatego, iż widzieli błąd w zakonniku, brali wstręt ku zakonowi. Byli w starszych ujęci powagą zwierzchności, których zbyt hojnie nadane przywileje urażały. Byli zawistni, tych dobre mienie zgromadzeń obchodziło. Na to wszystko odpowie się potem : nim przyjdziem zaś do szczególnych rzeczy, niech mi się godzi wnijść w najpierwsze źródła zgromadzeń.
Trzeba było wiele czasu, żeby pierwsze towarzystwa ułagodziły dzikość szczególnego życia. Pomału nastawały państwa, z niemi prawodawstwo, stąd rząd, a za rządem bezpieczeństwo szczególne i powszechne, handel, przemysł i nauki. Szło to wszystko niesporym krokiem, przecież doszło mniej lub więcej zamiarów swoich. Powab najmilszy czułym duszom odkrycia coraz nowych rzeczy, słabości zmyślnej ukrytych, dał się dzielnie poznać owym zawołanym mędrcom starożytności. Zakosztowawszy słodyczy takowej, gardzili resztą, a chcąc drugich czynić uczestnikami tego, co największem uszczęśliwieniem sami mniemali, zgromadzili ucznie, otworzyli szkoły. Stąd owe filozoficzne zgromadzenia zwane sektami, zaszczycone niekiedy nazwiskiem mistrzów, wielbione od ludu, czczone od zwierzchności,
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/344
Ta strona została przepisana.