jadę na koniu, albo sankami, zawijam kark po francuzku, alebym się w lecie udusił.
IV. Odjechał Pan Kasztelanic, a gdyśmy ku wieczorowi przechadzali się po ogrodzie, dziękowałem Panu Podstolemu za jego z nim rozmowę, w której przy żarcie była nauka. Więc mnie WPan masz za żartobliwego satyryka? rzekł Pan Podstoli : teraz bardziej jeszcze, rzekłem, z WMPana zapytania. Chciałbyś mnie albowiem niby zostawić w błędzie, a zatem jeszcze udawać tę scenę, ktorej byłem świadkiem. — Nie była to scena jedynie żartu, była w niej prawda : bo mówiąc otwarcie, choć dość cierpliwym jestem, kiedy jednak widzę, lub słyszę przesadzone głupstwo, nie mogę się wstrzymać od mówienia, a naówczas sądzę powinnością jak najskromniej się zachować, a dać jednak poznać, iż mi się to, co widzę, lub słyszę, nie podoba.
Nie doszedłeś WPan jednak, rzekłem, zamierzonego celu. Nasz chełpliwy bohatyr przyjął z wdzięcznością przestrogi jego, i zapewne jest u siebie przekonany, iż WPan przyjacielem jesteś Wisków, byle były trochę niższe; Żokiejsów, byleby mieli kożuszki; i szyj obwiązanych, byleby się bez ręczników obeszło. Niechże tak będzie rzekł Pan Podstoli : dość na mnie żem prawdy nie zamilczał : nie jestem, jakto mówią bocianem, iżbym świat czyścił, a wreszcie dobrze i to, kiedy się głupstwo, gdy wykorzenić nic może przynajmniej zmniejszy.
Był jeszcze w czasie naszej przechadzki i nie raz celem rozmowy gość, który odjechał. Powierzchowność jego osobliwa była przyczyną zastanowienia się Pana Podstolego i uwag rozmaitych, wśród których obracając się do mnie rzekł : A uważał WPan jego trzewiki? nie miałem czasu rzekłem, gdyż zaraz po przywitaniu usiadł. Szkoda, żeś się WPan i temu dziwactwu nie przypatrzył : on rozumiał, że się będzie ślizgał po WPana podłodze, i dla tego podobno wziął łyżwy na nogi. Domyśliłem się, że uderzyły go w oczy modne kawalerów naszych obuwia kończaste i wzniosłe, a Pan Podstoli ciągnąc dalej dyskurs rozpoczęty tak mówił.
Dziwnyto jakiś rodzaj teraznieszej młodzieży naszej : byleby tylko jaką osobliwość postrzegli, nie uważając czy dobrze, czy zle, czy uczciwie, czy nieprzystojnie, czyto zadziwi, czy rozśmieszy, idą oślep za nowością; a jakbyto miało być niepospolitym zaszczytem, ten z nich zyskuje największą wziętość, który najlepiej przesadził. Jest jeszcze druga osobliwość, ledwo niegorsza od pierwszej, tych którzyby koniecznie przy dawnych zwyczajach utrzymywać się chcieli, gdy już nikt za nimi nie idzie. Obadwa te rodzaje dziwaków, śmiechu godne, i gdyby drugi do nas Kasztelanie zawitał, a wszedł z takiemi bótami, jak je na portretach pradziadów naszych widzimy, dałby nam przyczynę do śmiechu: ale możeby się obadwa poprawili, gdyby się też jeden z drugiego śmiać musiał.
Jeszczebyś WPan miał dodatek do tego widoku, rzekłem, gdyby gość nie miał długiej bekieszy, która mu strzępki u kolan zasłoniła; i to niemała ozdoba młodzieńców naszych, a zwłaszcza gdy z pałkami w ręku chodzą. Jakto z pałkami? rzekł Pan Polstoli z zadziwieniem. Tak jest z pałkami, z tą tylko od innych różnicą, iż powinny być tak krótkie, iżby się na nich oprzeć nie można. A do czegóż one służą? — Jestto tajemnica odpowiedziałem, trzebaby się ich o to spytać. Chyba że tajemnica, rzeki Pan Podstoli, tym sposobem największe głupstwo usprawiedliwić można.
V. Przechodząc się dalej po ogrodzie wstąpiliśmy do oranżeryi; a że, ile przy zaczęciu wiosny, poranki i wieczory były chłodne, a mróz mógł jeszcze przypaść, zamknięte w niej były drzewa. Że jej u siebie Pan Podstoli nie miał, rozumiałem, że mu się ten przydatek do ozdoby ogrodowej nie podoba; postrzegłem jednak, iż go ten widok bawił, przypatrywał się albowiem ciekawie drzewom, na których były kwiaty i owoce. Chwalił kunszt i skrzętność ogrodnika, iż były dobrze zachowane, i nawet użytek z tego, kiedy, coby trzeba kupić, w domu się znajdzie. Wszedł zatem w inne zapytania z ogrodnikiem; jakiego dozoru drzewa innych krajów, według rozmaitości powietrza i odmian jego potrzebują. Każdą rzecz w szczególności oglądał i wypytywał się o każdej, jak wschodzi, jak rozkwita, jakie owoce wydaje, jaki z nich użytek. Widząc, iż go to i zatrudnia i bawi, nie chciałem przerywać rozmów jego z moim ogrodnikiem, zwłaszcza iż był biegłym w swoim kunszcie, i mógł przeto wytłumaczyć się za każdem zapytaniem.
Trwała więcej jak godzinę ta rozmowa; po której gdy przyszedł do mnie Pan Podstoli, oświadczyłem mu ukontentowanie z tego, iż go zabawił widok mojej oranżeryi, i ogrodnik z którym rozmawiał. — Można się wiele od niego nauczyć, i za pozwoleniem WPan jeszcze tu do niego pójdę, bo jak mogę sądzić, dobrze swoje rzemiosło posiada; a z takimi ludźmi rozmowa miła jest i pożyteczna. Nam na wsi osadzonym, odłączonym zatem przez nasz stan i potrzebę od wielkiego społeczeństwa i miast, w których nauki i kunszta kwitną, miło jest nabierać wiadomości rzeczy, o których, albo nie wiedzieliśmy, albo choć mieliśmy wiadomość, nie była tak dostateczną, żebyśmy na niej przestawać mogli. Mało ma gospodarz czasu na to, iżby czytał, a choć i czyta dorywczo, ostatnia to jest rzecz, zwłaszcza w kunsztach zasadzać się na tem, co nam pisarze xiążek obwieszczają. Piszą oni czasem na domysł, i udają, że wiedzą to, o czem piszą, a kiedy przyjdzie doświadczyć tego, co przepisują, dopiero wtenczas pokazuje się obłuda, a kupujący żałuje, iż nadaremnie pieniądze wydał. Mówię ja to z doświadczenia. Wieleż to razy idąc za xiążką popsułem sobie żniwo? Cokolwiek ja przeczytałem, chciałem doświadczyć; i po większej części na tem się skończyło, iżem się zawiódł. Postanowiłem więc sobie spuścić się na doświadczenie i moje i sąsiadów. Znajdzie się czasem rzecz dobra w xiążce, aleto wynalazek taki, jak wygrana na loteryi; strata kilkuset złotych, naostatek kilkanaście przyniesie.
Wynurzyłem się przed W Panem, ale jak tam na wielki świat przyjedziesz, mów po tamtejszemu, a o mnie nie wspominaj, boby mnie osądzili barbarzyńcem. Tak mnie był ochrzcił mój sąsiad, co przyjechawszy gdzieś tam z zagranicy, chciał, żeby woły rogami ciągnęły pługi. Odradzałem mu to, bo mi się rzecz zdawała niepodobna : ale jak mi zaczął cytować Szwajcarów, Szwabów, Holsztyńczyków, Meklemburczyków, i niewiedzieć tam jeszcze kogo; jak zaczął powiadać, jaką słię w rogach woły mają, zagłuszył mnie, i zaprzągł woły. Ciekawy byłem, co z tego będzie, i było to, że woły rogów pozbyły, a pan rogowy gospodarz nie miał co zbierać.
Że mi jednak cytował przykłady Szwabów, Holsztyńczyków, Meklemburczyków, i tam dalej, powiadając, iż sam oczyma swojemi na to patrzył, gdy woły rogami ciągnęły lemiesz; nie mogąc się przekonać, iżby
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/363
Ta strona została przepisana.