trzeba, na napisanie manifestu tak, jak się należy cum boris, gais et graniciebus. Dwa lata strawiłem ja na tej próbie, a ledwo mi do tego przyszło, żem pojął formalitem.
Oddał mnie zatem ojciec do palestry trybunalskiej; byłem naprzód dependentem, a potem agentem u jednego mecenasa. Funkcya moja była spisywać dokładne summaryusze dokumentów w sprawach tych, których się pryncypał podjął; czytać je w izbie do explikacyi, na konferencye z pryncypałem chodzić, papiery na ratusz nosić, a czasem do stancyi flaszki. Po lat sześciu mój mecenas, podobno świadom owej doktorów maxymy: faciamus experimentum in animi vili, kazał mi stawać w sprawie jednego ubogiego szlachcica.
Gotowałem się dni kilka, ale gdy przyszło do indukty, zacząłem mówić drżącym głosem; pomyliłem się w słowie, sędziowie w śmiech, szlachcic w płacz, ledwom mógł konkluzyą zadyktować. Łaską Pana Boga, nie moją elokwencyą wsparty, wygrał ów nieborak sprawczynę swoję. Ja zaś coraz bardziej w dalszych czasiech ośmielony, zacząłem się insynuować, młodszym, osobliwie Jaśnie Wielmożnym, wchodzić ich imieniem w zyskowne targi, kartki nosić, a czasem i nie kartki. Nakoniec wsparty protekcyą J. W. jednej pani, która wiele w trybunałach mogła, zostałem mecenasem, jej plenipotentem, a zczasem i samego Wmć Pana Dobrodzieja.
Zapłaciwszy za dekret Jaśnie Wielmożnemu, przy którym był sentencyonarz, osobno pisarzowi, który był dla mojej sprawy pióra ustąpił, ogołocony z pieniędzy, z fantów, straciwszy większą połowę summ na cudze kraje zaciągnionych, znużony kilkodniowemi niewczasami; gdym już nie miał swojej, w pożyczonej kolasce X. Przeora Dominikańskiego, powróciłem do Warszawy z febrą tercyanną.
Trzeba było nowe znowu czynić przygotowania do podróży zagranicznej. Ów szlachcic, folwarku nadleśnego, mnie przysądzonego oddać nie chciał, i tentując na przyszły rok lepszej fortuny, uczynił manifest de noviter repertis documentis. Czas kontraktowy przeszedł: nie było skąd summ zaciągnąć. Trzeba więc było udać się do jednego bardzo pomocnego w okolicznościach podobnych człowieka: dałem mu w zastaw srebra i klejnoty z prowizyą z góry po dwadzieścia od sta, ostrzegając za rok wykupno zastawu pod przepadkiem. Dał kapitał dwa tysiące czerwonych złotych w monecie, rachując czerwony złoty po złotych szesnaście, groszy dwadzieścia dwa i pół. Że zaś i monety za granicą udaćbym nie mógł, do niego się udałem, prosząc, żeby mi na złoto wymieniał. Podjął się mimo wielką trudność o złoto, wyrobić ten interes u swego przyjaciela. Przyjaciel ten był zapewne własny jego worek: przyszedł więc tenże Jegomość do mnie nazajutrz, twierdząc, iż ów przyjaciel nie chce inaczej mieniąc czerwone złote, jak po złotych ośmnaście. Zezwoliłem na oczywistą stratę; i odebrawszy summę, takem się około podróży zakrzątnął, iż w dni dziesięć, oddawszy wprzód wizyty pożegnania, uczyniwszy plenipotentowi ogólną dyspozycją; z nieskończona, pociechą maią wyjechałem przecie do cudzych krajów.
Dyaryusz krótki, a w nim niektóre, jakie natenczas miewałem uwagi, dla ciekawości kładę.
XIV. Wyjechałem z Warszawy dnia 20go Listopada o godzinie dziewiątej zrana, pocztą na Kraków do Wiednia, w karecie Berlińskiej posrebrzanej, żółtą trypą wybitej, na dwie osoby. Siedział zemną mój kamerdyner la Rose, na koźle Michał lokaj z Krystyanem kucharzem.
Zaraz pierwszego dnia na grobli, nie daleko Nadarzyna, kazałem moim ludziom obić żyda, za to, że przed groblą nie stanął, słysząc trąbiących postylionów.
W Drzewicy kupiłem pięknej materyi napięć kamizelek, i garnitur gotowy passamanów na liberye. Zdadzą się w Paryżu.
Reszta drogi do Krakowa bez przypadku. Musiałem wysiadać kilka razy na mostach, jeden się pod karetą załamał, szczęście, że na rzeczce nie bardzo głębokiej; a jakem się dowiedział, kupcy tam mostowe płacą.
Stanąłem w Krakowie 27go w nocy dla dróg bardzo złych. Miasto obszerne, piękne, znać, że było kiedyś w istocie stołeczne królestwa. Oglądałem ciekawie tamtejsze i okoliczne osobliwości, grób królowej Wandy, szkołę Twardowskiego, Akademią, i. t. d. NB. wino lanie i dobre, ale zdaje mi się, iż beczki mniejsze, niż pierwej bywały.
Wyjechałem z Krakowa 2go Grudnia, a nazajutrz nie bez żalu porzuciłem Polskę. Pierwsze miasto szlązkie Bilsk. Szlązkiem kilka poczt jechałem, nimem się dostał do Morawy. Drogi lepsze niż u nas. W austeryach miejscami piwa dobre, ale nazbyt mocne, nie komparacya do Wilanowskiego, Inflantskiego, Bielawskiego, i t. d. Ołomuniec, miasto dość obszerne i mocne, pierwszato jest forteca, którą widziałem.
10go Grudnia o w pół do jedenastej stanąłem w Wiedniu, ale mnie rewidowano i trzęsiono bez miłosierdzia; musiałem przez pół dnia w stancyi na rzeczy moje czekać: tymczasem, chcąc osobliwości krajowe widzieć, poszedłem na komedyą niemiecką. Nie rozumiałem, co gadali, jednakowo mi się bardzo podobała, a osobliwie, kiedy zaczęły się tańce. Nie pamiętam w życiu tak wysoko skaczących. Nazajutrz widziałem przejeżdżającego Cesarza. Chodzi po francuzku.
Wieża kościoła Śgo Szczepana z kamienia ciosowego, wyższa od Świętokrzyskich w Warszawie.
Wino Węgierskie nad moje spodziewanie, nie tak dobre, jak u nas. Chciałem się gruntownie wywiedzieć dla jakiej przyczyny: ale winiarz, który próbki przyniósł, nie umiał po polsku, a mego kucharza tłumacza nie było naówczas w domu. Statuy króla Jana nie widziałem.
Ruszyłem z Wiednia w dalszą podróż 21go Grudnia traktem na Frankfurt. Tam zatrzymałem się dni kilka dla bardzo pięknej i wygodnej austeryi. Ale też na wyjezdnem zdarł mnie gospodarz za to, jak powiadał, że mi dał apartament, w którym stał podczas elekcyi Palatinus Rheni.
Bawiłem w Moguncyi przez pięć dni. Szynki wyśmienite, wino Reńskie najlepsze. Chorowałem tam na niestrawność żołądka, podobno z szynek.
Właśnie w sam dzień trzech Królów stanąłem w Kolonji: byłem w katedrze na odpuście, i całowałem głowy SS. Kaspra, Majchra i Baltazara.
Lubo mi się dość podobały niemieckie kraje, zdało