nominowanym na znaczny urząd, musiał do ojczyzny powracać.
Następca jego był człowiek surowy i nieobyczajny, jak pospolicie bywają ci, którzy całe życie na morzu trawią. Radbym był zostać się na tamtem miejscu; ale nie widząc tam żadnego sposobu do zarobku, za radą przeszłego komendanta, listami jego rekomendacyalnemi wsparty, puściłem się do Batawji. Jużeśmy byli z dość dobrym wiatrem znaczną część podróży odbyli, gdy razem wiatry ucichły, a okręt stanął wśród morza. To do zwierciadła podobne, najmniejszego wzruszenia nie pokazywało; gorącość niezmierna dokuczała nam srodze; prowianty zaczęły się psuć; wody coraz ubywało, gdy zaś do dwunastego dnia przeciągnęło się to nieznośne na miejscu stanie, połowę ludzi na okręcie chorych rachowaliśmy.
Powstał znagła wiatr, ale tak mocny, żeśmy większą cześć żaglów spuścić musieli: rzucono kilkakrotnie kotwice, ale te nas utrzymać nie mogły. Cały ekwipaż w niewymownej bojaźni zostawał, ile że wiatr dyrekcyi naszej cale przeciwny, niósł nas ku lądom nieznajomym. Przez dni sześć trwała ustawicznie burza, wzmagały się wiatry, maszt pryncypalny złamał się, większa połowa ludzi zostających na okręcie z niewczasu, choroby i pracy; nie była zdolna do roboty. Jam, ile możności, krzepił nadwerężone siły, pompując wodę, wałami niezmiernemi okręt nasz przykrywającą. Wtem jeden z majtków zawołał, iż ląd blizko: okrzyk ten w innych okolicznościach pożądany, stał się nam wszystkim wyrokiem śmierci. W jednym momencie wpędzony na skały okręt, rozbił się z nieznośnym trzaskiem.
Co się zemną naówczas stało, opowiedzieć tego nie umiem: to wiem, iż ocuciwszy się niejako, znalazłem się wśród morza. Zalany falami, opojony morską wodą, zacząłem dobywać ostatnich sił: szczęściem zachwyciłem dość sporą deskę, porwałem ją, i takem mocno trzymał; iż mimo ustawiczne fluktami rzucania, podniesienia i spadki, na pół żywy wyrzucony byłem na piasek lądowy: bojąc się, żeby mnie powracająca nazad fala nie zagarnęła, biegłem piaskiem bez oddechu, siły mnie nakoniec opuściły, i padłem bez zmysłów.
I. Mdłość naprzód, a potem sen, który narzekania moje przerwał, trwał długo. Nie pierwej otworzyłem oczy, aż słońce blaskiem swoim przerażać je zaczęło. Obudziwszy się, żałowałem, iżem ostatni raz oczu nie zamknął. Wracały się nieznacznie osłabione siły; a gdy rozmyślać począłem nad moim teraźniejszym stanem, rozpacz jedyną folgę znajdowała w dobrowolnej śmierci. Byłbym zapewne wykonał samobójstwo, gdyby natychmiast ukorzenione z młodu sentymenta religji nie wstrzymały rąk, już do wykonania dzieła tego gotowych. Przerażony zbytkiem niegodziwej rozpaczy, wzniosłem oczy do nieba. Wtem promyk słodkiej nadziei wkradł się w serce moje: wzniosłem ręce i począłem wołać ratunku tej Opatrzności, która i powszechnością stworzonych rzeczy rozrządza, i w szczególności najnikczemniejszego stworzenia nie opuszcza.
Wstałem z miejsca, i gdy od morza żadnego już wsparciu, ani nadziei mieć nie było można, puściłem się w głąb tej ziemi, na którą mnie niespodziewane wyroki zaniosły. Bałem się napaści drapieżnych zwierząt, widok coraz nowych osobliwości bawił mnie i dziwił. Drzewa albowiem, owoce i zioła wszystkie prawie innego były rodzaju, niż Europejskie. Jużem był uszedł bardzo gęstym lasem, bez znaku najmniejszej drogi, lub ścieżki, prawie pół mili, gdym postrzegł z radością, iż się drzewa zaczynały przerzadzać. Wyszedłem nakoniec w pole, a zobaczywszy pilnie uprawne, i zbożem już prawie, dojrzałem okryte, bardziej jeszcze uradowałem się, wnosząc sobie stąd, iż ten kraj, nie tylko miał mieszkańców, ale nawet mieszkańców nie dzikich, bo znających rolnictwo, i w towarzystwie żyjących. Utwierdził to moje zdanie wkrótce widok pożądany wsi, czyli miasteczka; domy albowiem nie zdawały mi się być wspaniałe i wyniosłe, ale obszerne i dobrą symetryą rozłożone.
Gdym się ku temu miejscu z jak największą skwapliwością zbliżał, postrzegłem dość wielka ludzi zgraję zapatrujących się na jakoweś widowisko. Ci skoro postrzegli zdaleka strój mój, podobno w tamtych stronach niewidziany, ruszyli się wszyscy ku mnie, i w okamgnieniu otoczony zostałem ludźmi przypatrującymi się ciekawie osobie mojej. Wzajemne zadziwienie trwało czas niejaki: wtem przystąpił ku mnie poważny starzec, i gdy mi na znak dobrego przyjęcia rękę podał, ja padłem mu do nóg rzewno płacząc: podniosł mnie z skwapliwością, i mówić począł łagodnie, jakem mógł z miny i giestów miarkować, ale językiem mi wcale niewiadomym.
Na hazrd, że może co zrozumie, zacząłem do niego mówić po polsku, po łacinie, po francuzku, a gdy i on mnie nie rozumiał, giestami opisywałem mu sytuacyą teraźniejszą, reprezentując, ile możności, jakem płynął morzem z krajów bardzo dalekich, jak się mój okręt rozbił, jak współtowarzysze moi potonęli, ja na desce uszedłem śmierci. Zrozumieli, jakem z nich poznał, iż przypłynąłem od morza: ale tego pojąć nie mogli, gdym im nasz okręt opisywał, i krainę daleką, z której przyszedłem. Że zaś mi głód zaczynał bardzo dokuczać, prosiłem przez giesta o posiłek; postrzegłszy to ów starzec, wziął mnie za rękę, i zaprowadził do domu swojego.
Nie był tak, jak i inne wyniosły, ani wspaniały; czystość, porządek i piękna symetrya, największą była jego ozdobą. Domy wszystkie były drewniane, ale się ściany zewnątrz i wewnątrz połyskiwały, jakby napuszczane było drzewo osobliwym pokostem, nie można albowiem było rozumieć, iżby miały być takowe z przyrodzenia. W pierwszej izbie ławy były naokoło; nie wiele od podłogi wzniesione; tam mnie gospodarz posadził: przyszła za zawołaniem sędziwa niewiasta, jakem miarkował, żona jego. Ta zadziwiwszy się z początku, gdy jej mąż o mojem przyjściu powiedział, pozdrowiła mnie położeniem ręki na sercu; postawiono przedemną stolik; nie bawiąc przyniesiono potrawy z samych jarzyn, nabiału i owoców, a w naczyniu podobnem do naszych farfurowych, wodę.
Choćby mi był zbyteczny głód nie dokuczał, nie mógłbym się był jednak odjeść jarzyn, i smaku i zaprawy przedziwnej. Owoce były nierównie lepsze od naszych, chleb podobny do żytnego, ale smaczniejszy. Łyżkę tylko miałem do jedzenia; chcąc chleba ukroić,