kować, człowiek dumny, surowy, i mało mówiący, kazał mnie na dół zaprowadzić i dać posiłek. Ledwom mógł skosztować sucharu; ale kieliszek wina, któregom od lat kilku nie kosztował, taki we mnie skutek sprawił, jakbym zażył kordyału. Gdy więc po niejakiej chwili chciałem wstać z łożka i podziękować kapitanowi za uczynność, a razem rzeczy moje odebrać, usługujący mi powiedział francuzkim językiem, iż rozkaz kapitana był, aby mnie z izby nie puszczano póty, póki rzeczy przy mnie znalezione, wyexaminowane nie będą.
Zdjęła mnie bojaźń, żebym nie poniosł szkody; kontent jednak, żem życie zachował, uśmierzyłem ją, i prosiłem tego, który mi usługiwał, aby mi powiedzieć raczył, na jakim zostawałem okręcie i z jakimi ludźmi. Potwierdził mnie w pierwszem zdaniu, iż okręt był hiszpański, powracał z zabranymi w Afryce niewolnikami do Ameryki, aby ich tam oddał do kopania kruszców złotych w Potozie. Kapitan zwał się Don-Emmanuel Alvares-i-Astorgas-i-Rubantes. Miejsce, w którem byliśmy, nie było oddalone od brzegów Mexykańskich nad pięć dni drogi, jeśli nam wiatry posłużą.
Resztę dnia strawiłem odpoczywając w izdebce mojej, nie bez bojaźni jakowej przygody: sen smaczny nieznacznie mnie uspokoił, nazajutrz zupełnie czerstwy obudziłem się około południa. Dziwno mi było, że żadnej dotąd nie miałem od kapitana rezolucji. Gdy więc z tej właśnie przyczyny w wielkiej zostawałem niespokojności, otworzyły się drzwi nagle, weszło do izby kilku żołnierzy, i porwawszy mnie z łóżka, wsadzili na nogi kajdany. Chciałem się bronić, ale moc i gwałtowność oprawców, moje usiłowania uczyniła nadaremne. Nie wiedząc co się zemną dzieje, dałem się prowadzić, gdzie chcieli.
Spuścili mnie na dół okrętu, i przykowawszy do sporego łańcucha w miejscu ciemnem i smrodliwem, zostawili wpół żywego. Nie uważałem z początku, gdzie mnie osadzono: głosy pomięszane języków nieznajomych, płacz rzewny i jęczenia przerwały moję nieczułość. Przypatrując się więc pilnie nędznym kompanom, poznałem, ile ciemność miejsca pozwolić mogła, żem był między murzynami, których wieziono do kopania kruszców. Chciałem probować, jeżeli który nie mówił jakim z tych, które umiałem, języków, ale żaden mnie nie zrozumiał: probowałem języka Nipuanów, i ten im był niewiadomy. Płacz i jęczenie jedynym było wszystkich odgłosem; dopomogłem im sowicie. A gdy ku wieczorowi przyniesiono strawę, dał mi nasz strażnik połowę spleśniałego suchara; kilka wiader nadpsutej wody, były naszym spólnym napojem.
III. Nie spodziewałem się nigdy, lubo nie dawno w tak okropnej zostający sytuacyi, żeby mnie jeszcze los okropniejszy czekał. Owo strzelenie z armaty, którem mniemał hasłem życia, było wyrokiem nieszczęścia mojego. W porównaniu teraźniejszej sytuacyi, śmierć, której prawie cudownie uszedłem, zdawała mi się być portem najszczęśliwszym po przykrej żegludze. Łzy były moim pokarmem, a rozpacz, która mnie z początku wprawiła w stan nader gwałtowny, zostawiła mnie nakoniec w zapomnieniu i nieczułości.
Po kilku dniach przyszedłem nieco do siebie, żal ciężki nastąpił po rozpaczy i nieczułości. Myśl niespokojna szperała ciekawie w dalszych moich obrotach. I lubo byłem przeświadczony, iż po to wieziony byłem, ażebym w wnętrznościach ziemi kruszce kopał; przecież głos jakowyś wewnętrzny powtarzał niekiedy, iż przyjdzie czas taki, w którym się to zakończy. I to mnie nie pomału orzeźwiło, gdym sobie przypomniał, że miałem szaszyte w szkaplerzu wexle owe, którem był w okręcie zdobył. Na tym fundamencie ułożyłem plantę uwolnienia mojego, mając nadzieję, iż kiedyżkolwiek człowiek jaki miłosierny nawiedzi nasze podziemne mieszkanie, a natenczas upewniwszy go wprzód o znacznej nagrodzie, dam mu wexel do zmienienia, i temiż pieniędzmi przez niego niby wykupionym zostanę.
Łatwo mi było zgadnąć przyczynę nieszczęścia mojego, pochodzącą z łakomstwa kapitana, który zapewne chcąc ze zdobytych skarbów korzystać, musiał udać przed swoimi ludźmi, iż poznał z papierów moich, jako byłem z liczby zbójców morskich, albo tych, którzy zakazane w tamtych stronach towary przewożą. Przypomniawszy sobie ucieczkę z Nipu, stan mój uznałem sprawiedliwą karą niewdzięczności, a umocniony reflexyami, postanowiłem znosić jak najcierpliwiej przykrość niewoli, i ile możności, korzystać z tej próby, którą na mnie los srogi przepuścił.
Jakoż przyznać mogę, iż ten stan najlepszą był szkołą życia mojego; czego Xaoo nie dowiodł, kajdany hiszpańskie wyperswadowały. Nauczyłem się tam, jak należy przestawać spokojnie na tem, co los zdarza, nie szukając fantastycznych plant i projektów przyszłego szczęścia; jak niestateczność umysłu jest źródłem wewnętrznego niepokoju, i istotnych nieszczęśliwości. Na koniec, jak zbytnia chciwość dobrego mienia przywodzi do ostatniej nędzy tych, którzy nie umieją sobie powiedzieć, że już dosyć.
W tych i podobnych uwagach strawiłem cały czas podróży mojej. Przewlókł się jej termin dla niestatecznych wiatrów, a tymczasem głodem, niewczasem i rozmaitemi niewygodami strudzeni niewolnicy umierali codziennie. Gdyśmy u brzegów hiszpańskiej Ameryki stanęli, ledwo ich trzecią część do pracy zdatnych rachowano.
Stanęliśmy u portu, tam nie długo zabawiwszy, zaprowadzono nas do Potozu. Największem osłodzeniem nieszczęścia mojego naówczas było, zapatrywanie się na ten świat nowy. Każdy widok był niezwyczajny; zwierzęta, ptactwo, drzewa, zioła, owoce, wszystko różni się od naszych, i w porównaniu wszystko zapewne nas przewyższa.
IV. Zwyczajny to jest sposób mówienia, iż imaginacya nasza zbyt się daleko zapędza, i powiększa rzecz, której się boimy. Ggdym wszedł pierwszy raz w podziemne Potozu pieczary, poznałem, iż ta powszechna maxyma może mieć swoje excepcye. Okropność miejsca, stan nędzny i gorszy od bydlęcego pracujących niewolników, dzika srogość doglądających, wszystkie te złączone okoliczności czynią to miejsce zbiorem tego wszystkiego, cokolwiek najnieszczęśliwszym człowieka uczynić może. Lubo przygotowany do cierpliwości, uczułem przecie powszechną w sobie rewolucyą, gdy mnie w ten grób żywego wpychano.
Trzeba się było, choć poniewolnie, jąć do roboty, czerstwy jeszcze, bo młody, zacząłem to pracowite rzemiosło. Starałem się, ile możności, wykonywać to wszystko, co mi rozkazywano: nie byłem jednak tak szczęśliwym żebym powolnością mógł zmiękczyć stalowe serce urzędnika, który nas doglądał. Głos jego
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/420
Ta strona została skorygowana.