przeraźliwy, powtarzały echa podziemnych lochów, ten zaś głos fatalny był poprzednikiem chłosty winnym i niewinnym zarówno udzielanej.
Gdyby ci, którym złoto zdaje się być najpotrzebniejszym do życia żywiołem, ci, którzy na to wszystkie siły wywnętrzają, żeby jak najwięcej kruszcu tego zgrowadzić, gdyby ci, mówię, za każdem na upodobany ten kruszec wejrzeniem, chcieli pomyślić, jak wielą łzami przy wydobyciu swojem oblany jest; uśmierzyliby chciwość swoję, oszczędziliby miliony nieszczęśliwych ludzi, którzy stają się ofiarą ich łakomstwa.
Zagrzebany w tych pieczarach przypomniałem sobie nie raz, jak niesłusznie gniewałem się na Nipuanów, gdy nasze europejskie narody i mnie samego dzikim zwali. Nie wiedzieli ci dobrzy ludzie i połowy przyczyn, dla których ten tytuł nam się sprawiedliwie należy. Że złoto nie przynosi szczęścia, przykład z Nipuanów; że złoto dogadzając zbytkom małej części obywatelów, za jednego szczęśliwego dziesięciu nędznych czyni, to próbuje świat cały.
Nie mogąc się z nikim rozmówić, starałem się nauczyć języka hiszpańskiego dość łatwego tym, którzy po włosku mówią: jakoż wkrótce tyle umiałem, ile potrzeba było do potocznego dyskursu.
Między wielu, którzy odwiedzali pieczary nasze, postrzegłem raz sędziwego Amerykanina; ten, jakem się potem dowiedział, nie daleko Potozu mając swoję własną osadę, i handlem się bawiąc, odwiedzał niekiedy pracujących niewolników; cieszył łagodnemi słowy; słabych opatrywał w ich nieuchronnych potrzebach, od wszytkich przeto miany był za powszechnego ojca. Sami nawet dozorcy szanowali go.
Przechodząc raz około mnie ów Amerykanin, a widząc nad zamiar znędznionego, dał mi kilka sztuk tamtejszej drobnej monety. Przyjąłem z wdzięcznością, a zdziwiony tokowym postępkiem dzikiego człowieka, był bowiem z liczby narodów Hiszpanom niepodległych, starałem się poznać go lepiej; i gdy drugi raz przyszedł i mnie jałmużną opatrzył, rzekłem: skąd pochodzi twoje nademną miłosierdzie? Jesteś człowiek: tak jako i ja, odpowiedział. Proste, ale pełne najwyborniejszej nauki słowa, stawiły go w oczach moich godnym obywatelstwa wyspy Nipu. Zabrawszy z nim przyjaźń i poufałość, słodziłem jego rozmową przykrość mojej niewoli: on z swojej strony powziąwszy ku mnie dobre serce, częściej mnie nawiedzał. Nauczyłem się od niego, iż był obywatelem narodu onego, i miał osadę swoję w głębi kraju.
Gdym mu opisywał obyczaje, i sposób życia Nipuanów, rzekł mi, iż ta osada wtenczas zapewne musiała być uczyniona, kiedy Hiszpani Amerykę posiedli. Zapewne, rzekł dalej, który z naszych nieszczęśliwych Kacyków, uciekając z własnego kraju, puścił się na morze, i tę wyspę zaludnił. Co mi albowiem o Nipuanach powiadasz, zgadza się zupełnie z charakterem i sposobem myślenia dawnych naszych ojców. Cóżkolwiek bądź, czyli oni od Amerykanów, czyli od was pochodzą; zatrzymują, jak widzę, charakter nasz właściwy, i są wiernem wyobrażeniem tego, co tu się działo przed przyjściem Hiszpanów.
W historyach waszych napisano jest, iż zastaliście w tutejszej ziemi ludzi dzikich, srogich, zapalczywych, zdradnych, zabójców; podobno autor z siebie, lub sobie podobnych brał model takowego opisu. Nie mogąc pojąć skutków waszej industryi, z początku mieliśmy was za bogów, albo przynajmniej za stworzenia doskonalszego od nas rodzaju. Żeśmy za słyszeniem ogromnego łoskotu waszej strzelby domów odstąpili i w lasy uciekli, z tej przyczyny nie mieli racyi Europejczycy mianować trwożnymi tych, którzy rozumieli, iż piorunami na nich rzucacie.
Charakter nasz skłonny jest do dobroci, ale podległy gwałtownym wzruszeniom. Stąd poszło, jak zwyczajnie u zbytecznie dobrych, iż gdyście nas wprawili w rozpacz, byliście niekiedy świadkami zbytecznej zemsty i okrucieństwa. Ale i w tym punkcie, ktoby nas chciał usprawiedliwić, niech się w naszym stanie postawi, a uzna, że nie dość się jeszcze mścili ci, których najniegodziwszemi podstępami łudzono, zdzierano ze wszystkiego, męczono bez względu, na fundamencie nie inszego zapewne prawa, tylko zdrady, przemocy i łakomstwa.
V. W wielorakich z owym Amerykaninem dyskursach, miałem sposobność opowiedzieć mu wszystkie życia mojego przypadki; prosiłem go nakoniec, żeby myślał o sposobie wybawienia mnie z tej niewoli. Aże przeświadczony o tem zupełnie zostawałem, iż był człowiek gruntownie poczciwy, ośmieliłem się powierzyć mu, iż miałem na sobie znaczne wexle, któremi możnaby mi się wykupić; ale niewiadomy sposobu mienienia wexlowego ów Amerykanin, nie śmiał się tego podjąć; obiecał jednak w czasie przywieść mi Europejczyka swego przyjaciela, za którego cnotę ręczył.
Czekałem owego wybawiciela dwa miesiące, i stąd zacząłem wpadać w znaczną melancholią i słabość. Postrzegł to ów dobry starzec, i ile możności, uczęszczał do mnie ciesząc mnie nadzieją przyjazdu owego przyjaciela. Jużem zaczynał wątpić o szczerości jego; mniemając, iż z miłosierdzia próżną mnie nadzieją łudzi: wtem dnia jednego przybiega do mnie z radością, obiecując, iż za dni kilka stawi się z przyjacielem. Te dni kilka stały mi się kilką wiekami.
Czwartego dnia przyszedł, a z nim człowiek już nie młody, lecz jeszcze sił czerstwych i dobrej komplexyi. Strój jego był nader prosty, suknie z szarego cienkiego sukna bez fałdów, z małemi guzikami, kapelusz na głowie rozpuszczony, włosy zaczesane, poczęści już siwe, bez żadnej fryzury, wreszcie wszystko w największym porządku i ochędóztwie. Gdy mnie pokazał, przystąpił ów jego przyjaciel Gwilhelm Kwakr, i nie ruszywszy kapelusza, bez żadnego poprzedzającego ukłonu, rzekł:
«Słuchaj bracie! ty jesteś nieszczęśliwy, a ja bogaty, ja ciebie, wykupię: a jak będziesz wolnym, mów, czego ci będzie potrzeba, dam. Nie dziękuj: chcesz być wdzięcznym, bądź; nie chcesz, mnie to nie szkodzi. Jeżeli cię Pan Bóg w dobrym kiedy stanie postawi, pamiętaj to drugim czynić, co drudzy dla ciebie czynią.»
Chciałem mu do nóg upaść, ale z gniewem odemnie odskoczył; a poszedłszy do urzędnika, który nami zawiadował, zapłacił za mnie tyle troje, ile zwyczajnie niewolników taxują. Zdjęto zemnie okowy; a ów dobry Amerykanin, którego był Gwilhelm Kwakr, na swojem miejscu zostawił, zaprowadził mnie zaraz do domu, w którym naówczas mieszkał: znalazłem już tam gotowe dla mnie suknie i list takowy:
«Bracie! dziękuj Bogu za wolność: ludzie są in-
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/421
Ta strona została skorygowana.