które im bardziej, niżeli nam służy. Mają oni nauki i kunszta, ale nie na tem obowiązki prawego człowieka są zasadzone; mędrzec nieludzki dzikim jest, a ten, i który mocą i przemysłem niewinnych zgnębił dla tego, i że jest wielkim bohatyrem, nie został prawym człowiekiem : choćby dzikich ludzi pokonał, gdy ich pokonał niesprawiedliwie, dzikszym jest, niż oni.
« Takim sposobem zapatrujemy się na Rzymian : ich Juliusz, nieprawy nas zwyciężca, położony jest u nas i w liczbie barbarzyńców nie dla tego, że nas zwyciężył, byłbyto skutek prywatnej zemsty; ale dla tego, iż niewinnych ludzi zaczepił, a w krzywdzie cudzej zasadzając sławę swoję, dla próżnego dobra czynił złość istotną. Na cóż się Rzymianom zdały nieprawe zwycięztwa? Wierz mi, gmach ten źle sklejony, samą się swoją ogromnością zniszczy, i własnym ciężarem nadwątlony upadnie. Ci dumni a okrutni ludzie najechali naszę własność; żeśmy się bronili mężnie, nazwali nas dzikimi, nieludzkimi, okrutnymi. Że rozpacz nasza w zemście nad ich niewolnikami szukała folgi, zmyślali, iż wszystkich, którzy w ręce nasze wpadną, męczymy bez litości, iż czynimy z nich ofiary bogom. Nie usprawiedliwiam ja tej naszej, która się niekiedy mogła trafić, zemsty; ale z nich wzięliśmy przykład. Naznaczyli oni tryumf Juliuszowi, że nas blizko miliona wygubił, myśmy ich i setnej części nie umorzyli. Znosimy teraz po części ciężar ich niewoli, byłby nieznośny, gdyby się naszej rozpaczy nie bali. Zlecamy bogom zemstę naszę; jest jeszcze Opatrzność, która tylko do czasu gwałcicielów ludzkości cierpi.
Prosiłem go razu jednego, aby mi chciał wyłuszczyć, jakim sposobom wolność utracili, i stali się łupem Rzymianów? Tak mi na to odpowiedział : Każde państwo ma swój kres, i rozmaitemi sposobami do niego zmierza. Nasze niegdyś szczęśliwe i wolne, przez wiele wieków miejsce nie poślednie trzymało między innemi narodami. Żyliśmy w kunszta i nauki, prawda, nie zbyt zamożni; aleśmy mieli wolność i bezpieczeństwo, a nadewszystko cnotę nienadwerężoną.
Męztwo Gallów sławne było przed wieki, i ten Rzym, który nas teraz gnębi, sprobował niegdyś waleczności naszej, i gęsiom winien swoję całość. Byliśmy panami ich stolicy, a wojska nasze zwycięzkie dalej się jeszcze oparły, czego świadkiem Gallacya, osada nasza w Azyi. Rzymska potęga coraz rosła, przysunęli się nakoniec w nasze sąsiedztwo podbiwszy Liguryą. Byliśmy natenczas w stanie nader niebezpiecznym, bo między dwóma zbyt potężnemi sąsiadami, Kartagińczykami i Rzymiany. W okolicznościach takowych nieczuli na naszę sytuacyą, zamiast tego, cobyśmy się mieli wzajemnie coraz bardziej jednoczyć i wzmacniać, pod różnemi, a płochemi zawsze pretextami, wadziliśmy się ustawicznie. Każdy miał w ustach dobro publiczne, żarliwość o religią, a żaden szczerze, ani o religji, ani o ojczyznie nie myślał. Mamy na wzór sąsiadów naszych Niemców, prorokinie, te się w sprawy publiczne wdały, a niosąc wśród obrad kobiecą popędliwość, zajątrzyły umysły ieszcze bardziej.
Obywatele nasi przez różne, a po większej części mniej godziwe sposoby przyszli do wielkiej możności. Nierówność kondycyj Rzeczompospolitym zawsze fatalna, bogatych uczyniła tyranami ubogich, ci zaś tyranowie jedni drugim przemożności zazdroszcząc, zaufani w podlej kupie jurgieltników swoich, ustawicznie walczyli o pierwszeństwo, a interes publiczny odłogiem leżał. Uchodziło nam to przez czas długi, nakoniec postrzegli sąsiedzi niebaczność naszę, zrazu i Rzymianie, i Kartagińczykówie z niej korzystali, nakoniec Rzym przemógł Kartaginę, a nas jak łup gotowy pochłonął.
Bawiłem się czas nie jaki u tego zacnego starca, i wiele się od niego nauczyłem względem ich obrządków, praw, obyczajów, historyi; pożegnawszy go nakoniec nawiedziłem pobliższe osady, i po kilkumiesięcznej podróży, wróciłem się do Marsylji.
V. Będąc na wsi, gdym raz ku wieczorowi u brzegu morskiego siedział, a nagła burza pieniste coraz bardziej wznosiła bałwany, postrzegłem zdaleka okręt, który straciwszy maszty i żagle, igrzysko wiatrów, niemi na wszystkie strony rzucany, w oczywistem był niebezpieczeństwie zatonienia. Brzeg był wysoki i skalisty, że zaś wiatr ku niemu ów okręt skołatany pędził, rzecz była prawie niepodobna ustrzedz się rozbicia.
Pobiegłem czemprędzej ku domowi, i zawołałem na czeladź, żebyśmy, ile możności, tonących ratować mogli. Ledwo ci z osękami i sznurami przybiegli, okręt uderzony o skałę z wielkim się trzaskiem rozbił. Ci, którzy na nim byli falami w oka mgnieniu zostali zalani, jeden uchwyciwszy się deski, pasował się. jak mógł z impetem rozjuszonych wałów, szczęściem postrzegłszy nas u brzegu, dorwał się rzuconego powroza, i z wielką pracą naszą na brzeg przecież wyciągniony został. Padł bez zmysłów, myśmy wszystkich zażywali sposobów, żeby go otrzeźwić : gdy jednak nie pomogły, wpół żywego kazałem do domu zanieść, i na mojem łóżku w ciepłej izbie położyć. Przyszedł do siebie po niejakiej chwili, ale wcale nie wiedział, co się z nim stało; i przez kilka dni zdał nam się, że z żalu straty, lub przestrachu, od zmysłów odszedł.
Gdy się mieć lepiej poczynał, i już z łóżka wstać mógł, przyszedłem do niego, a nie chcąc żalu straty rozrzewniać, bawiłem go potocznemi dyskursami : on wysłuchawszy mnie cierpliwie, począł naprzód wielbić moję ludzkość, i wdzięczność wieczystą zaprzysiągł. Spytany o ojczyznę, gdy powiedział, iż był z Efezu, wzbudził we mnie ciekawość dalszego badania. Gdym go o nazwisko pytał, rzekł : iż był panem rozbitego okrętu, i zwał się Neokles. Słodkie to imię wzbudziło bardziej jeszcze ciekawość moję : doszedłem z nieskończoną pociechą, iż to był prawnuk syna owego przyjaciela mojego Neoklesa, który mnie z więzienia wyprowadził, i tak szczodrze na drogę opatrzył.
W dalszych dyskursach z Neoklesem nieznacznie zmierzałem do tego, aby mnie uwiadomił o historyi Stratona : tę gdy opowiedział, pytałem go, co się po odejściu Stratona w Efezie działo, i dowiedziałem się, iż ów Prosagoras synowiec niesprawiedliwie był z dóbr wyzuty przez rządzących naówczas burmistrzów. Nie pozwoliły jednak niebieskie wyroki, żeby się owi złoczyńcy cudzą majętnością cieszyli. Jeden z nich wkrótce umarł, drugi w lat kilka za złą administracyą dochodów publicznych na śmierć skazany, gdy już szedł pod miecz katowski, prosił, żeby mu do ludu mówić pozwolono. Tam dopiero uznawszy, jak się niecnota przed karą niebios utaić nie może, obszernie opowiedział, jakim sposobem, mimo autentyczny list Strotona, jego sy-
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/454
Ta strona została przepisana.