nowca Prosagorę z dóbr na niego spadłych, wraz z kolegą wyzuli, jak udając go za oszusta osadzili w publicznem więzieniu, i już mu życie odjąć zamyślali, gdyby był dniem przed exekucyą z kajdan nie uciekł. Skończył mowę uznając nad sobą sprawiedliwość wyroków bozkich, a prosząc współobywatelów, żeby dobra Prosagory dopóty były przez rząd publiczny administrowane, póki się on sam, albo który z sukcessorów jego nie znajdzie. To gdy skończył, odebrał zapłatę nieprawości swojej.
Dobra i sprzęty wzięło miasto w administracyą, tymczasem po wszystkich i pobliższych i dalszych miastach i krainach, czynili Efezyanie pilne rekwizycye, czyliby Prosagorę lub krewnych jego znaleźć nie można. Posłano nawet do Indyj, a gdy wszystkie starania były nadaremne, po wyszłych pięćdziesiąt latach, ogród i dóm na publiczne szkoły obrócono, resztę majętności na zapłatę professorów. Dla wiecznej zaś pamiątki w przysionku szkół publicznych postawiono statuy Stratona i Prosagory, i cała ich historya w miejscu wydatnem została wyryta na marmurze.
Że mój pradziad Neokles, rzekł dalej, wyzwolił Prosagorę od śmierci, nikt o tem za życia jego nie wiedział, dopiero po śmierci znaleźliśmy całą tę historyą ręką jego własną napisaną. A że Stratonowi dóm nasz cały swoję winien szczęśliwość, corocznie odkładaliśmy na bok pewną summę, aby gdy kiedykolwiek którego z jego następców znajdziemy, mogliśmy tym sposobem dobroczynność przodka jego zawdzięczyć. Nie trzeba, rzekłem, tego wydatku : więcej wam Prosagoras, bo życie był winien, ale się wypłacił poniekąd z obowiązków swoich, gdy krew jego miała szczęście zachować potomka Neoklesa. Stanął jak wryty na te moje słowa, a gdym się jedynym potomkiem Stratona i Prosagory mianował, począł mnie serdecznie całować i ściskać. Rozpływaliśmy się w wspólnej radości nad tak szczęśliwem zdarzeniem, wielbiliśmy Opatrzność karzącą niezbożność, nadgradzajacą cnotę.
Strata Neoklesa była znaczna, cały albowiem okręt do niego należał; a towarami dość drogiemi był naładowany. Kazałem mu być dobrej myśli, a widząc się już w wieku podeszłym, w kilka czasów potem przed magistratem Marsylji urzędownie przysposobiłem go i sobie za sukcessora.
Czegom przez długi przeciąg wieku mojego nie doznał, pierwszy raz zdarzyło mi się naówczas oglądać syna, choć nie ze mnie zrodzonego, równego jednak szacunku, jak gdyby był moim własnym przez prawo natury. Wydawała się w nim cnota owego Neoklesa, mojego przyjaciela; co mi go zaś jeszcze bardziej czyniło miłym, była taż sama postać i ułożenie, ton nawet głosu. Zdałem mu zaraz administracyą dóbr moich; a gdy w kilka czasów potem do Efezu pojechał, żeby żonę i dzieci do mnie sprowadził, dowiedziawszy się od niego Efezyanie, wyprawili do mnie poseltwo, ofiarując sto talentów srebra, co przenosiło sukcessyą moję pod imieniem Stratona; oprócz tego oddali mi posłowie tacę wielką srebrną, na której postać Stratona wyryta była, a pod nią dekret, którym mnie prawym być jego następcą uznali. Rozrzewniony takowym postępkiem, wystawiłem i znacznemi dochodami opatrzyłem dóm w Marsylji, ażeby w nim przybywający Efezyanie i pomieszkanie, i wszelką wygodę przez cały czas bawienia tam swego mieli.
Wiodłem szczęśliwy wiek na łonie Neoklesa; i gdym już do lat siedmiudziesiąt po pierwszem odmłodnieniu dochodził, z niezmiernym żalem dowiedziałem się, iż syn mój w Tyrze, gdzie dla handlu był pojechał, po krótkiej chorobie życie zakończył. Uczułem tę stratę z niezmiernem umartwieniem, a oddawszy wszystkie dobra pozostałym dzieciom, wziąłem z sobą znaczną summę pieniędzy, i puściłem się do Tyru. Tam gdym przypłynął, sprawiłem wspaniały pogrzeb Neoklesowi. Żebym zaś odmłodnienie moje przyszłe tym lepiej utaił, wsiadłem sam jeden w łódkę u portu, i puściłem się na morze; przybywszy do lądu w miejscu ukrytem, puściłem łódkę nazad, żeby rozumiano, iżem utonął; sam zaś udawszy się między góry, gdziem był pierwej skarby moje złożył, zażyłem mojego balsamu roku pańskiego 152 dnia 29 Marca.
NI. Possessor znacznych skarbów myślałem, jaki sposób nowego życia zacząć, a tyle już innych spróbowawszy, im bardziej determinować się nie mogłem, tym moja sytuacya była przykrzejsza. Wtem odezwała się miłość własnego kraju; powziąłem więc rezolucją dawnej ojczyzny szukać. Zostałem tą razą przy dawnem nazwisku Grumdrypp, co w języku Lugnagianów znaczy kwiat piwonji, i puściłem się na wschód zmierzając ku Hydaspowi, tam gdzie niegdyś wojsko Porusa obozowało. Po drodze dziwiła mnie niezmiernie odmiana widoków. Gdzie były ludne miasta, znalazłem puszcze i stepy, w miejscach niegdyś pustych miasta i wsi. Nie zyskały, jakem mógł miarkować, na tej odmianie azyatyckie kraje : w lepszym daleko były stanie, gdym je pierwszy raz oglądał.
Pielgrzymowanie moje nie było śpieszne, zwracałem się często z drogi dla nasycenia ciekawości mojej. Gdym zaszedł do Indyj, chciałem nawiedzić owych sławnych Brachmanów, u których, jak mówią, Pitagoras oświecenia i nauki szukał. Zastałem ludzi uczciwych, ludzkich, przystojnych, ale ich mądrość nie wyrównywała tej, którą mieli nadal z reputacyi. Wypytywałem się o sławną ich xięgę Zenda-Westa, ale mi z wielką modestyą odpowiedzieli, iż tak wysokie tajemnice lada przychodniom użyczone być nie mogą, i obraziłby się tem Brama, gdyby jego wyroki były wszystkim jawne. Zostawiłem tych mniemanych mędrców w tej dobrej o sobie opinji, i przyszedłem do państw Porusa. Temi naówczas jeden z jego następców rządził.
Stamtąd wyszedłszy, iść chciałem tą, co pierwej drogą, prosto do Lugnag; jakoż wszedłem w nierzmierne stepy, dalej góry, przez kilka czasów błąkałem się idąc zawsze ku wschodowi. Po kilku miesiącah, gdym był na wierzchołku jednej z najwyższych gór, postrzegłem zdaleka równiny wielkie, kraj piękny i mieszkalny. Lubom poznał, żem błądził, przecież zszedłem nadół, i znalazłem kraj porządny, osadny i żyżny.
Przerżnięty był wielą bardzo kanałami, tych brzegi ciosowym kamieniem z obu strou obłożone, mosty na nich wygodne, ale domy i strój mieszkańców, budynki publiczne, ogrody zupełnie odmienne od tego wszystkiego, com dotąd widział. Różnemi, które umiałem językami, pytałem się mieszkańców tamecznych o nazwisko ich kraju. Jeden odpowiedział mi językiem nieco podobnym do mojego w Lugnag : nie mogłem jednak dobrze zrozumieć, co mówił.
Zaprowadzono mnie do pobliższego miasta : tam rządca nie mogąc się odemnie dowiedzieć, com był za
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/455
Ta strona została przepisana.