człowiek? i skądem przyszedł? wyznaczył mi dóm do mieszkania, gdziem był wszelkiemi wygodami opatrzony, a tymczasem brałem lekcye języka krajowego. Nauczyłem się go tyle, iż mogłem się nieco rozmawiać, i naówczas dowiedziałem się, iż byłem w państwie, które pospolicie Chińskiem zowiemy, w prowincji Qvang-si, w mieście Chang-hia-tong. Rządca tamtejszy, Mandaryn trzeciej klassy, zwał się Langhau. Panował naonczas Houan-ti dwudziesty trzeci cesarz z pokolenia Han.
Gdy mijał szósty miesiąc mieszkania mojego w mieście Chang-hia-tong, przyszedł do mojego domu rządca miasta, i położywszy na stole pudełko w żółty atłas uwinione, ze wszystką swoją assystencyą klęknął przed stołem, i dziewięć razy czołem o ziemię uderzył; patrzałem z zadziwieniem na tę ceremonią, a gdy się skończyła, kazano mi klęknąć przed tem pudełkiem, i tak, jak drudzy dziewięć razy czołem o ziemię uderzyć. Czułem wstręt od tej podłości; postanowiwszy jednak dawniej u siebie żyć tak, jak ci ludzie, w którychbym się kraju znajdował, klęknąłem przed owem pudełkiem, i uderzyłem dziewięć razy czołem o ziemię; dopiero Mandaryn po nowych ukłonach, które ja z nim czynić musiałem, wyjął z owego pudełka rozkaz cesarski, ażebym się w stolicy stawił.
Dano mi natychmiast konie i wozy, i pierwszy raz naówczas poznałem wygodę poczty wozowej i konnej, w kilkaset lat potem w Europie ustanowionej. Każdy krok drogi mojej wznawiał we mnie podziwienie. Właśnie natenczas przypadało święto Lataru; ten mnie widok nieskończenie bawił, gdym obaczył niezmierzone okiem całego kraju illuminacye. Na początku owego święta byłem na wieczerzy u Mandaryna King-hao w mieście Lingkiang.
Po solennej uczcie zaprowadził mnie do galeryi pałacu swego, ku kanałowi wielkiemu obróconej. Tam gdyśmy stanęli w ciemności, nie mogłem pojąć, co to znaczy: w tych właśnie myślach byłem, gdy ogień nakształt pioruna nagle wzniósł się ku górze, a po roztrzaśnieniu jego na powietrzu pokazały się nadzwyczaj śklniące gwiazdy. Zadrżałem patrząc na tak niespodziewane widowisko, w tem gdy kilkadziesiąt podobnych piorunów razem się ku górze z trzaskiem wielkim wzniosło, odszedłszy pranie od siebie, począłem ze strachu krzyczeć i uciekać. Śmiech nastał powszechny.
Mandaryn dogoniwszy mnie jeszcze drżącego w pokojach swoich, zaczął mi tłumaczyć przymioty prochu, sposób robienia rac i fajerwerków. Lubom na jego słowo przestał się bać, tłumaczenia jego były przecie dla mnie niepojętą tajemnicą. Wróciłem się nazad, a oznajmiwszy całemu zgromadzeniu, iż bojaźń moja pochodziła z niewiadomości, uśmierzyłem tym sposobem zgiełk, który mnie martwił. Gospodarz i cała kompania przepraszali mnie za śmiech niedobrowolny : wtem samem jednak przepraszaniu, gdym widział, że gwałt sobie czynili, począłem się sam najpierwszy z siebie śmiać, oni mi dopomogli sowicie.
VII. Po dość przeciągłej podróży stanąłem nakoniec w stołecznem mieście naówczas Nan-king 26go Maja o godzinie drugiej po południu. U bramy urzędnik wojskowy mający straż, wyszedł ku mnie pytając się, kto jestem? i skąd przychodzę? Pokazałem list cesarski, przed którym znowu i ja, i officer i cała warta biliśmy czołem o ziemię dziewięć razy. Jak się te obrządki skończyły, przyszedł zawołany drugi urzędnik, biliśmy znowu czołem o ziemię, na końcu powiedział, iż mnie zaprowadzi do domu dla mnie wyznaczonego.
Nim tam stanąłem, jechaliśmy przez miasto, zawsze w niezmiernym tłoku pospólstwa, więcej jak godzin cztery. Domy nie były tak wspaniałe i wyniosłe, jak miast europejskich, ale ochędóztwo wydawało się nawet powierzchowne : lubo wszystkie prawie były z drzewa, miały przecie okazałość zewnętrzną. Gdym był w gospodzie wyznaczonej, zastałem tam dwóch ludzi do posługi, i wszelką wygodę, żem zaś był ubrany po chińsku, uniknąłem subiekcyi z ciekawości ludowi zwyczajnej, gdy pierwszy raz cudzoziemca widzą; przecież fizyonomia moja zdarzyła mi kilku natrętów, których ledwom się mógł pozbyć.
Przez dwa dni nikt mię nie nawiedził; urzędnik zaś ów, który mnie osadził w tym domu, ostrzegł przy odejściu, żebym póty nie wychodził, póki mnie nie nawiedzi, i powtórnych rozkazów z sobą nie przyniesie. Przyszedł trzeciego dnia rano, i wsiedliśmy na konie mając jechać, jak mi mówił, do rządcy najwyższego miasta, zwanego po tamtejszemu Tchi-Fou. Dóm jego był obszerny i wspaniały, nimeśmy przyszli do sali audyencyonalnej, trzeba było przejść pierwej przez dwa podwórza drzewami wkoło obsadzone, w obudwóch wielkie było mnóztwo, tak domowników, jako i tych, którzy się tam dla interesów swoich udawali.
Gdyśmy się ku sali zbliżyli, ostrzegł mnie mój przywódca, żebym się trzy razy do samej ziemi schylił, po każdym ukłonie rękę prawą na głowie położył, a lewą do góry podniósł. Uczyniłem tak, postrzegłszy rządcę. Był to starzec poważny, ubrany w długie suknie z rękawami do samej ziemi. Materya sukien była jedwabna w kwiaty, na piersiach miał jak tablicę, na której był smok haftowany bez pazurów, ta bowiem dystynkcja samemu cesarzowi służy. Wstał z krzesła, gdy nas obaczył, i przybliżywszy się ku mnie, położył rękę na piersiach. Kazał mi zatem siąść wedle siebie, i z wielką ludzkością zaczął się wypytywać o moim kraju, i przyczynie podróży do państwa Chińskiego. Jestem Rzymianin, rzekłem; i z niezmiernem podziwieniem usłyszałem drugą kwestyą : co to za naród Rzymianie? i w których stronach ich kraj? Nie chcąc ujść za fałszerza, odpowiedzałem, iż kraj Rzymski był ku zachodowi, rząd monarchiczny, obszerność znaczna. Spytał mnie zatem, czy ten kraj tak rozciągły, jak prowincya Kiang-nau? Rzekłem, iż rozciągłości tej prowincyi dobrze nie wiem, ale rozumiem, iż jest większy. Wiele innych było jeszcze pytań jego, na niektóre odpowiedzieć przyzwoicie nie mogłem, ile niewiadomy zwyczajów i historyi Chińskiej.
Przez cały czas rozmowy, sekretarz przy stoliku siedzący odpowiedzi moje notował, co mnie do tym większej ostrożności w odpowiadaniu przywiodło. Ostatnie było pytanie: co mnie za interes do ich kraju przywiódł? Rzekłem : hazard; ale mam go za szczęśliwą życia mojego okoliczność, żem naród tak liczny, możny, ludzki, rządny i doskonały obaczył. Postrzegłem, że ta odpowiedź ukontentowała staruszka; sekretarz ją zapisał; mnie Tchi-fou na obiad zaprosił.
Dyskursa u stołu były poważne i uczciwe, zmierzały najbardziej do obyczajności i rządów; wydawała się tak w gospodarzu, jako i stołownikach wielka modestya, znać jednak było mimo tę powierzchowną skromność, nader wielką o sobie opinią. Dziwowali się naprzykład,
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/456
Ta strona została przepisana.