Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/46

Ta strona została skorygowana.

«Brat mój czy zginął czyli jest w niewoli,
«Czyli też lepiej, niźli my, ucieka;
«Jeśli go widzieć nam niebo pozwoli,
«Niech się z nas przecież pociechy doczeka.
«Rozpacz zostaje w ostatniej niedoli;
«Ta dzieł odważnych sprawczyni od wieka.
«Zwycięztwem tylko hańbę możem zmazać:
«Co mogą szczury, czas teraz pokazać.

«Nowe posiłki idą nader liczne:
«Mam wiadomości o tem niewątpliwe.
«Myszy kaspijskie, szczury meotyczne,
«I z krajów, gdzie są Araby szczęśliwe,
«I gdzie Kaukazu góry niebotyczne,
«Libijskie straszne i Maurów zjadliwe.
«A choćby i tych posiłków nie było,
«Umrzeć za wolność i ojczyznę miło.»

Ledwo co skończył, wesołe okrzyki,
Miłe szemrania natychmiast powstały.
Tak gdy po mrozach słoneczne promyki
Rzezwić wszczynają świat zimnem zmartwiały,
Ciepłe nieznacznie powstają wietrzyki;
Topią się zlekka lodowe kryształy.
Trawki się krzepią, ptactw wrzaski radosne,
Po smutnej zimie wdzięczną głoszą wiosnę.

Lubo wśród pola uczyniona rada,
Gryzander jednak na siebie to bierze,
Aby bezpiecznie spoczęła gromada,
I zmordowani ucieczką rycerze.
A gdy o miejsce sposobne się bada,
Postrzegł zdaleka obszerne śpichlerze.
Tam marsz obraca, i nie bez przyczyny,
Gdzie myśli znaleść dobre magazyny.

Od lat czterdziestu lichwiarz zakamiały,
Zdarłszy dziedzica, w tym folwarku gościł.
Zdradnemi matactw wsparty foljały,
Na cudzą pracę prawo sobie rościł.
A bardziej głodem, niż laty znędzniały,
W Boga nie wierzył, a w niedzielę pościł.
Bez cnoty, serca, i punktu honoru,
Strażnikiem tylko był swojego zbioru.

Szczodre w obfitych darach przyrodzenie,
Na jego dobro próżno się siliło.
Żałował wody, gdy gasił pragnienie,
Słońca nie lubił, że darmo świeciło.
Pasły się w gumnach szczury nieskończenie,
A zboże w styrtach butwiało i gniło.
Tam orszak myszy gdy coraz się mnożył,
Czekając wsparcia, obozem rozłożył.

Co też poczyna Duchna nieszczęśliwa?
Jeszcze mnie o to nikt dotąd nie spytał.
Jęczy nad grobem Filusia wpół żywa;
Klnie los, co nagle faworyta schwytał.
Łączy się z żalem nienawiść zjadliwa,
Z jej oczu każdy rozpaczby wyczytał.
Codzień promienie jutrzenki uprzedza,
I grób miłego Filusia nawiedza.

Śmieje się w duchu Popiel z kota straty;
Lecz rozpacz córki martwi go niezmiernie.
Wymyśla różne igrzysk alternaty.
Co było różą, teraz dla niej ciernie.
Amanci, którzy przyjechali w swaty,
Wzgardzeni, chociaż usługują wiernie.
Na tem chce przestać xiężniczka koniecznie,
Albo się zemścić, albo płakać wiecznie.

Bić się z myszami nie bardzo przystoi;
Przecież chce wojny jej zajadłość wściekła.
Nie bić się; znowu o córkę się boi,
Pamiętny na to, co pierwej wyrzekła.
Połowem myszy może się ukoi;
Lecz próżne łapki, każda z nich uciekła.
Sprawiwszy przeto królewską biesiadę,
Ministrów, dworzan, zwoływa na radę.




PIEŚŃ VII.


Gryzomir z latarnią spada na grób Filusia. Schwytany i xiężniczce oddany, już miał zginąć, gdy czarownica przybiega do Kruszwicy i ratuje go od śmierci.


Nie masz choroby takowej na świecie,
Któraby swego lekarstwa nie miała.
Wy, co umysły ludzkie leczyć chcecie,
Patrzcie, jak wasza usilność zuchwała:
Nadto jest maxym moralnych, a przecie
Nie wiele dzielność mędrców dokazała.
Kiedyśmy w szczęściu, wszystko idzie snadnie:
W nędzy, i statek i rozum odpadnie.

Póki Gryzomir na babiej łopacie,
Raz posadzony bezpiecznie spoczywał,
Póty nie widział losu w alternacie;
Lecz gdy na śmielsze kroki się zdobywał,
Mniemając, że mógł zabiedz życia stracie,
Wlazł do latarni, i ciepło spoczywał.
Chciał więcej, przeto stara powieść iści:
Przynosi stratę chęć zbytnia korzyści.

Nagłem wzruszeniem srodze przelękniony,
Sam nie wie, gdzie jest, i co się z nim dzieje.
Chciałby co czynić, ale zagłuszony
Impetem wiatru, który zewsząd wieje.
Ten lekki ciężar rzuca w każde strony;
Spuszcza, unosi, zastanawia, chwieje.
Świeczka wypadła, papiery się zdarły,
Trzyma się sznurka rycerz wpół umarły.

Już gwiazdy coraz niknąć poczynały,
I zorza miłą jasność pokazywać.
Tam, gdzie się wznosił grób nader wspaniały,
Przyszła Filusia Duchna opłakiwać.
Już kantor wziąwszy pieśni foljały,
I okulary na nos, miał zaśpiéwać.
A gdy pocichu pierwsze strofy nócił,
Wziął w łeb latarnią, tak aż się wywrócił.