Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/483

Ta strona została przepisana.

płacz i narzekanie. Wzruszyło go to, i ujrzawszy wychodzącego stamtąd człowieka, pytał się, coby za przyczyna była takiego płaczu i narzekania? Jak nie płakać, rzekł ów, kiedy pan mój wszystko razem stracił. Jakim sposobem? rzekł Seryf. Oto okręty, które wyszły z towarami, odpowiedział sługa, jedne były zabrane przez rozbojników, drugie się rozbiły na skałach, a te co przecież ocalały, tak były skołatane przez szturm i burze, iż wszystko co w nich było, musiano wrzucić w morze : zgoła wszyscy kupcy tutejsi niezmierną szkodę ponieśli, a niektórzy, jak mój pan, stracili wszystko. Spojrzał na rękaw Seryf, i dziękował Bogu, iż uszedł nieszczęścia.
Nie skończyła się jeszcze na tem kupców klęska. Dowiedziawszy się sułtan o stanie okrętów, dał rozkaz, aby wszystkich kupców, którzy owę radę podpisali, wziąć do więzienia, i póty trzymać, pókiby nie wrócili tego, co okręty kosztowały, i wyprawa ich. Wzięto natychmiast do więzienia kupców, a gdy każdy co miał w gotowiznie i wexlach, oddał, nie dostawało jeszcze do zupełnego zapłacenia kilkadziesiąt tysięcy lewów. Wzruszony niedolą współtowarzyszów swoich Seryf, a pamiętając na to, iż ojciec kazał dogadzać innym, ile możności, wziął z sobą tę kwotę pieniędzy, i przyszedłszy do baszy rzekł : współbracia moi zubożeli świeżem nieprzewidzianem nieszczęściem, nie są w stanie zapłacenia reszty. Pobłogosławił mi Pan Bóg, z chęcią część zysków moich ofiaruję na dopłacenie tego, co się panu naszemu należy. Zdziwiony takowym postępkiem rządca, pieniądze odebrał, kupców zas kazał wypuścić z więzienia.
W kilka czasów potem zawołany był Seryf do baszy; skoro wszedł, włożono na niego kaftan złotogłowy, a basza rzekł : rządca najwyższy wiernych czci cnotę, i daje ci namiestnictwo rządów miasta Alepu. Wybrał się natychmiast Seryf do Alepu, i obowiązek urzędu swego chwalebnie piastował. Zasiadając raz na dywanie, ujrzał przed sobą człowieka, którego wielu oskarżało, przeto iż był przyczyną straty wielkiej którą poniosła karawana z Damaszku wyprawiona do Mekki. Ci którzy go przywiedli, rzekli : sędzio wiernych! oto jest człowiek, który wielomówstwem, uporem i hardością swoją, zabałamucił Emira naszego, iż mu zdał rządy karawany. Swoim się domysłem rządząc, słuchać nas nie chciał, a samemu sobie tylko dowierzał. Gdyśmy już byli nie daleko Arabji, i stanęli na spoczynek, zwołał nas i rzekł : dotąd szła karawana drogą ku zachodowi, ja was wschodnią poprowadzę, a tak oszczędzimy sobie dziesięć dni podróży. Odpowiedzielismy iż droga wschodnia, lubo krótsza, dla piaszczystych jednak stepów i hord Arabskich tak niebezpieczna, iż się nią żadna karawana nie udaje. Strząsł na to głową, a uśmiechając się ze wzgardą rzekł : iż ojcowie byli prostacy, należy synom i następcom ich głupstwo proprawić. To rzekłszy mimo nasze prośby i nalegania, puścił się drogą wschodnią.
Cośmy przepowiedzili, ziściło się : w dzikich stepach konie i wielbłądy nasze pozdychały; myśmy ledwo nie poumierali z pragnienia, Arabowie nas ze wszystkiego odarli, a gdy życiem nas przecie darowali, związawszy zdrajcę, który wszystkiego nieszczęścia naszego jest przyczyną, przyprowadzamy go do ciebie, żeby nam szkodę nagrodził i karę odebrał. Oczy ku ziemi spuszczone mając, milczał oskarżony : kazał mu Seryf odpowiedzieć, a gdy głowę podniosł, poznał Seryf brata swego Elima. Wzruszył go niezmiernie ten widok, ale się wstrzymał gwałtownie, chcąc słuchać usprawiedliwienia oskarżonego, ten zaś tak mówić począł. Cokolwiek powiedzieli przeciw mnie oskarżyciele, sędzio wiernych! istotną prawdą jest. Wykroczyłem nieludzkością, uporem, i zbytniem zasadzeniem się na własnem zdaniu. Chciałbym krzywdę nagrodzić, ale ciż Arabowie i ich i mnie ze wszystkiego ogołocili. Żądam względu, politowania i miłosierdzia. Otrzymasz je, rzekł Seryf, a gdy pytał oskarżających wiele utracili, a oni mu na piśmie rzecz całą podali, rzekł : darujecież mu winę, jeżeli szkoda zostanie nagrodzona? Odpowiedzieli : z ochotą. Obrócił się więc ku Elimowi i rzekł : słuszna rzecz, żeby brat brata zastąpił, a w tem przyskoczył ku niemu, i ściskając serdecznie rzekł z płaczem ja jestem Seryf, twój brat i podróży towarzysz; jam poczęści przyczyną nieszczęścia twojego, żem cię uraził niewczesną radą, niedogadzaniem, wielomówstwem. Też same, widzę, przywary przywiodły cię do stanu, w którym teraz zostajesz; a mnie, żem się ich potem strzegł, to uczyniło szczęśliwym.
Chciał paść do nóg rozrzewniony Elim, ale go Seryf wstrzymał, a kazawszy odliczyć kupcom, co im się należało, wziął brata do domu, i gdy dali o sobie znać rodzicom, przenieśli się ci natychmiast do Alepu, i byli uczestnikami szczęścia Seryfa, któremu za to Pan Bóg pobłogosławił, iż umiał szacować przestrogi ojca swojego.



DZIEKAN w BADAJOZ.

Xiądz dziekan katedralny w Badajoz, mędrszy był od wszystkich doktorów Akademji w Salamance, a podobno i od Koimbryceńskich, i tych co są w Alkali. Umiał języki, i te któremi teraz gadają, i te któremi przedtem gadano; posiadał wszystkie nauki, to go tylko trapiło, iż czarnoxięztwa nie umiał. W tej zostawał troskliwości, gdy się dowiedział, iż wmieście Toledzie był sławny czarnoxiężnik nazwiskiem Don-Toribio. Skoro go ta wieść pożądana doszła, zaraz kazał osiodłać swoję mulicę, i nie opowiedziawszy się nikomu jechał do Toledu.
Gdy przybył, wypytywał się, gdzie mieszka Don Toribio, pokazano dóm dość mizerny; wszedłszy rzekł : mości panie Don Toribio! ja jestem Don Fernandez-Diegos-Katalya-Folderon i Menezes i Parataios, dziekan katedralny w Badajoz. Mędrcy zowią mnie mistrzem, a ja chcę być waszmości uczniem. Don Toribio, lubo czarnoxiężnik, nie był grzeczny, rzekł : mości xięże dziekanie katedralny w Badajoz, Don Fernandez-Diegos-Katalya-Folderon i Menezes i Parataios, pójdźcie sobie waszmość precz. Sprzykrzyło mi się to rzemiosło, gdziem nic więcej nie zyskał od podobnych waszmości, nad niewdzięczność. Jakto niewdzięczność? krzyknął dziekan : mogłyż się na świecie znaleźć takowe monstra, a choćby się i znalazły, czyż mnie waszmość w ich liczbę kłaść możesz? Zaczął więc dyssertacyą o wdzięczności tak mądrze, tak zwięzle, tak żwawo, iż przekonany Don Toribio, obiecał użyczyć mu nauki swojej; zawołał zatem gospodynią i rzekł jej : Małgorzato! upiecz dwie kuropatwy, xiądz dziekan będzie jadł tu wieczerzą.