ku, a nakoniec każdy dla siebie osobną izbę zyskał. Szło to z początku za najem, albo było z zasług i najmu potrącono, dalej dawano mieszkanie darmo do woli pańskiej, dalej do życia, potem zamiast jednej, dwie, trzy izby, a gdy się to zczasem wdrożyło; co było z razu łaską, stało się potem obowiązkiem. A że szczodrobliwość panów w owych nadawaniach coraz się powiększała, do tego przyszło nakoniec, iż większa połowa domu poszła na czeladź.
Gdy się to działo, kamienica wznosiła się coraz, ale pomału. Zostawił był ów starowny, baczny dawniejszy pan wiele i dobrych materyałów, narzędzia dostatkiem : używała ich więc czeladź ku dokończeniu budowli, ale że pan nie dozierał, a panowie namiestnicy niewiele dbali, znać było, iż sprawcy niebyło, a zatem nie tak szły rzeczy, jak pod nieboszczykiem panem : nawet chybiano miary, a mury nie tak były dostatnie, jak fundament oznaczał.
Skoro pan ów, który gdzieindziej siedział, umarł, czeladź domyśliła się córkę jego wybrać sobie za panią, i sprowadziwszy do kamienicy wzięła ją w opiekę. Trwało to dopóki panna nie doszła lat dojrzałych; więc choć jej się był skądinąd czeladnik młody i raźny upodobał, musiała (bo tak oni chcieli), pójść za sąsiada, ani młodego, ani raźnego, który wpodle mieszkał; ale się miał dobrze. A że jego przodkowie wadzili się i o grunta i o budynki, które były wpodle; rozumieli, iż najlepszy sposób będzie rzeczy pogodzić, gdy się zjednoczą, jednego dzierżyciela zostawszy własnością. Dóm, który miał ów sąsiad, był wprawdzie drewniany i niewzniosły, ale stały i obszerny. Obchodziło to innych mieszkańców w sąsiedztwie, że jeden dzierżyciel zyskał dwa majątki, ale gdy się już stało, nie było co mówić.
Nowy pan miał też czeladź swoję i bardzo mu było trudno zgodzić ją z żoniną : a powiedziawszy też tak, jak się rzeczy miały, i on był temu poniekąd winien, bo bardziej swoim dawnym sprzyjał, niż nowym którzy mu się dostali po żonie.
Zaczepili go byli przychodnie, co się pod pozorem odpustu, a więc nabożeństwa, tak dalece w gospodarstwo miejsc nabożnych wmięszali, iż się już trzeba było bać, żeby się było na co gorszego nie zaniosło. Powiodło mu się, że temu zaradził, a zczasem wyszło na dobre dla jego następców.
Byłto dobry pan, ale nadto powolny i lada bajkom i plotkom wierzył : stąd też rządził nim, kto chciał był niepokój w domu, a czeladź jedna i druga coraz bardziej górę brała. Miał jednak staranie o kamienicy co brakło do zupełności murów i dachów, jak mógł, dokonywał. Co też uczynił i ze szkołą parafiańską, dawniej od pierwszego budownika kamienicy murowane zaczętą, do której bakałarzów zdatnych sprowadził, płacę im zwiększył. Przez czas długi posiadał razem dóm i kamienicę, a następcy jego, równie jak on starowni, bieglejsi jednak w budowli, tak ją wewnątrz i zewnątrz ozdobili, iż stała się wielce okazałą. Ow dóm drewniany, który był około niej, w mur wznieśli, i uczynili kamienicy podobnym, tak iż było prawdziwie na co patrzyć.
Już to się powiedziało, jako dwojaka czeladź pod jednym panem nie mogła się między sobą zgodzić. Jedni powiadali, my dawniejsi, drudzy mówili na to : tacy my dobrzy, jak i wy, i każdy z nich rozumiał, że jemu pierwszość i władza, drugim następstwo i wykonywanie tego, co nakaże, przystoi. Po wielu sprzeczkach i kłopotach, do tego przyszło, iż ostatni pan i dziedzic dwóch owych kamienic, nie miał ani czasu, ani sposobności wstrzymywać je tak, jakby należało. Myśląc więc, jakimby sposobem gmach w całości utrzymać, a widząc, iż się już ściany gdzieniegdzie poczynały rysować, spostrzegł, iż rynna między dwóma dachami, na którą się wody z obudwu zlewały, niedostarczała takiemu spadkowi : postanowił przeto na obudwóch kamienicach dać jeden dach, ile że były sobie równe, a staraniem dawniejszych dzierżycielów facyata jednakowa.
Wiele trzeba było koło tego i starań, i prośb, i pogróżek, i obietnic, ba i datków, żeby przywieźć czeladź do imania się takowej roboty, a to dla tego, iż się już byli na dobrym bycie (jakto mówią) rozbrykali : każdy zdawna do mieszkania swojego przyzwyczajony i wprawny, połączenia takowego w jedno niechciał, osobliwie owi, co się to byli następnie złączyli. Musiał więc pan, żeby ich ująć, dać im więcej jeszcze do mieszkania, niżliby byli pierwej na jego przodkach wytargowali; wybrali sobie więc, co chcieli.
Przecież przyszedł czas nakoniec, iż po wielu krzykach, hałasach i zwłokach, stanął na obudwu domach jeden dach. Dalej pomału i na to się dali przywieźć i nakłonić, iż drzwi z jednej kamienicy do drugiej wybito, a czeladź już złączona w mieszkaniu, mając je takie, jak tylko chciała, zapomniawszy i o panu i o budowli, zaczęła używać dobrych czasów.
Umarł ostatni dziedzic, a czeladź choćby się już i sama rządzić mogła, bacząc, iż lepiej pod jednym i składniej rzeczy idą, wezwyczajona też do tego sposobu rządu, wezwała ku pierwszeństwu przychodnia : wiele obiecywał, nic nie uiścił; jak przyszedł, tak i uciekł, i niebardzo go też ścigano. Oddała zatem czeladź siostrę nieboszczyka pana za wójta ze wsi. Dobryto był gospodarz ten wójt, ale się na nim nie znano : choć więc czeladź była krnąbrna, zgoła ladaco, jeżeli mamy prawdę rzec, opierał się jej, i radzi i nieradzi szanowali go, a zwłaszcza iż był sobie dobrał szafarza, który swoje robił, a pogróżek się nie bardzo bał.
Jeden sąsiad zarwał był nieco kamienicy za dawnego nieładu, on to odzyskał, i byłby może i owego sąsiada z własnego domu wypędził : jakoż się już do prawdy na to zanosiło, ale go zbałamuciły mnichy. Żałowałci on potem tego, ale już było po czasie.
Z zamorza on aż przywędrował ten nowy pan, krewny ostatniego dziedzica, i dano mu dóm w dzierżenie. Nie był on ani rozrzutnym, ani skąpym : ani żołnierz, ani spokojny; ani gospodarz, ani handlarz; niby teżto rządził czeladzią, częściej jednak czeladź nim, a nawet