«Trzeba się uczyć. Wiem z dawnej powieści,
«Że tu w klasztorze jest biblioteka;
«Gdzieś tam pod strychem podobno się mieści,
«I dawno swego otworzenia czeka.
«Był tam brat Alfons, lat temu trzydzieści,
«I z starych xiążek poodzierał wieka.
«Kto wie? może się co znajdzie do rzeczy,
«I słaby oręż czasem ubezpieczy.»
Rzekł: a gdy żaden nie wie, gdzie są xięgi;
Na ich szukanie wyznaczają posły.
Żaden się podjąć nie chce tey włóczęgi;
A uczonemi wzgardziwszy rzemiosły,
Wolna starszyzna od przykrej mitręgi,
Wkłada ten ciężar na domowe osły.
Bracia kochani! wam to los nadarza,
Posłano w zwiady z krawcem aptekarza.
Między dzwonicą i fórcianym gmachem,
Na starożytnej baszty rozwalinach;
Laty spróchniały, wiszący nad dachem,
Był stary lamus: ten w tylu ruinach
Nabawił nie raz przechodzących strachem,
Chwiejąc się z wiatry w słabych podwalinach.
Tam choć upadkiem groził szczyt wyniosły,
Po zgniłych krokwiach, dostały się posły.
Czegoż nie dopnie animusz wspaniały!
Przy pożądanej mecie ich postawił.
Drzwi okowane posłów zatrzymały;
Więc żeby długo żaden się nie bawił;
Porwą za klamry: pękł zamek spróchniały,
Widok się wdzięczny natychmiast objawił.
Wracają, pracy nie podjąwszy marnie;
Dają znać wszystkim, że mają xięgarnie.
Właśnie natenczas ojciec przeor trwożny,
Dla dobrej myśli, resztę kufla dusił.
Wchodzi w tym punkcie goniec nieostrożny:
Porwał się ojciec, i znagła zakrztusił.
Już chciał ukarać: lecz jako pobożny,
Wypić za karę, co było, przymusił.
Zagrzany duchem pokory chwalebnym,
Wypił brat resztę po ojcu wielebnym.
Wdzięczna miłości kochanej szklanice!
Czuje cię każdy i słaby i zdrowy;
Dla ciebie miłe są ciemne piwnice,
Dla ciebie znośna duszność i ból głowy.
Słodzisz frasunki, uśmierzasz tęsknice;
W tobie pociecha, w tobie zysk gotowy.
Byle cię można znaleźć, byle kupić,
Nie żal skosztować, nie żal się i upić.
Co tam znalezli, ukrył czas zazdrośny,
Czas, który niszczy nietrwałe dostatki.
Mówmy więc teraz: jak doktor żałośny
Poszedł na radę do wielebnej matki.
Co wskórał, dobra zakonu miłośny;
I to czas zakrył. Więc dziejów ostatki,
Gdy każe umysł natchnieniu posłuszny;
Piszmy, jak możem, na pożytek duszny.
Piszmy: jak doktor wróciwszy od kraty,
Zwołał najpierwsze głowy zgromadzenia;
Jak wierne swemu powołaniu braty,
Byli posłuszni na jego skinienia:
Jako się wszystkie zamknęły komnaty:
Jako się postać klasztorna odmienia.
Ustał brzęk kuflów i radość obfita;
Nawet Gaudenty w rubryceli czyta.
Tak kiedy Jowisz poprzedniczym grzmotem,
I rażącemi błyski świat uciska,
Trzęsie się Atlas okropnym łoskotem,
Jęczą pieczary i Etny łożyska,
Pełne Cyklopów; pod hartownym młotem,
Grom się rozżarza, i iskrami pryska,
Wulkan je nagli, a z swego warstatu,
Razwraz pociskiem strasznym grozi światu.
O! miejsce niegdyś szczęśliwe prostotą,
Jakaż trwożliwość z gruntu cię odmienia:
Xiążki nieszczęsne! waszą zjadłe cnotą,
(Zamiast słodkiego z pracy odpocznienia)
Płochej dysputy złudzeni ochotą,
Dwa przewielebne cierpią zgromadzenia!
Przemogła zazdrość, zemsta, duch spokojny;
Bracia pokoju, biorą się do wojny.
O! ty, którego żaden nie zrozumiał,
Gdy w twoich pismach błąkał się, jak w lesie;
O! ty, nad którym nie raz się świat zdumiał,
I dotąd sławi, wielbi, dziwuje się!
O! ty, coś głowy pozawracać umiał,
Bądź pozdrowiony Arystotelesie!
Bożku łbów twardych i próżnej mozoły,
Witaj ozdobo starodawnej szkoły!
Osieł w lwiej skórze nieostróżnych zwodził.
Często niezgrabny płód, choć matka hoża.
Nie raz cedr słabą latorośl urodził,
Nie raz się zakradł kąkol wpośród zboża,
Nie twoja wina, żeś głupich napłodził:
Są to potomki nieprawego łoża.
Jeśli się śmiejesz, patrząc na te fraszki,
Rzuć jeszcze okiem dla nowej igraszki.
Schodzą się mędrcy, i biali i szarzy,
Czarni, kafowi, w trzewikach i bosi,
Rumiana dzielność błyszczy się na twarzy,
Tuman mądrości nad łbami się wznosi:
Zazdrość i pycha zjadłe oczy żarzy.
Jeden się tylko zakon nie wynosi:
Pokorę świętą zachowując wszędzie,
Siedli przy końcu; jednakże nie w rzędzie.