Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/620

Ta strona została przepisana.

dzisz, ziemię kopać dla kawałka chleba, iżby z głodu nie umarł.
Jowisz. Zabiegę ja temu, i poradzę, żeby nie mówili ludzie, żeśmy im podobni. Zatrudnienia inne nie dały czasu zwrócić oczu ku niemu, zwłaszcza teraz gdy mędrki zyskały wziętość; odtąd taki wrzask w Atenach, iż prośby poczciwych ludzi ledwo usłyszeć można! Przywołaj Plutusa, i powiedz mu, iżby się tu z trzosem swoim stawił, a potem niech idzie do Tymona, i choćby go przyjąć nie chciał, niech nie odchodzi. O niewdzięcznikach i zdrajcach będę ja pamiętał, skoro mi piorun naprawią, bo mi się strzaskał na Anaxagorze, co powiadał, iż bogowie o ludziach nie pamiętają, i o rzeczy ziemskie nie dbają.
Merkuryusz. Jak widzę, niezłe to czasem i wrzaskiem się naprzykrzyć, kiedy inaczej zyskać nie można. Gdyby był Tymon cicho siedział, kto wie, jakby był jeszcze długo ziemię kopał.
Plutus. Stawam Jowiszu, na twój rozkaz, ale do Tymona nie pójdę.
Jowisz. Dlaczego? a zwłaszcza gdy ja każę?
Plutus. A on cito mnie z domu swego wypchnął, mnie który przodków jego, rodziców, nierozdzielnym byłem towarzyszem. Mamże się poto wrócić, abym pochlebców, oszustów, wyjadaczów pasł, jak mi się to już u niego zdarzyło. Masz mnie Jowiszu posyłać na świat, tam mnie raczej posyłaj, gdzie wiedzą, co komu, jak, i wiele dać należy. Ale tacy, jak on, niech się o rydlu i o łopacie z ubóztwem i nędzą rozpoznawają. Dobry temu na dzień grosz, kto się 100,000 na rok obchodzić nie umiał.
Jowisz. Nie taki już teraz Tymon, jak był przedtem. Nauczyła go nędza, jakto trzeba być bogatym. Ale też i ty Plutusie masz mu za złe, że cię na świat puścił, a skarżysz się ustawicznie na tych, którzy jak cię raz złapią, nie dają ci wynijść na świat. Duszą cię w skrzyniach, pleśniejesz w sklepie, a od ustawicznego rachowania, powiadasz, iż ci się palce pokurczyły. Przykrzą ci się, jak mówisz, twoi ustawiczni posługacze.
Plutus. Ja się z tego nie usprawiedliwiam, co mi zarzucasz. Nie z łaski swojej Tymon mnie wolnością obdarzył : jego nieczułość i lenistwo otworzyły mi wrota. Ci co mnie zamykają i strzegą, mniemają, iż przeto wzmogę się i urosnę, i zostają w błędzie. Daremnie mnie albowiem więżą, gdy wkrótce i rychle, albo złodziej, albo co pewniej dziedzic, najczęściej marnotrawnik, przewietrza mnie, i wypuszcza. Ani więc chwalę tych którzy mi dają wolność, ani ganię, co zatrzymują; ale tych szacuję, którzy umiejąc się zemną obejść, i w zatrzymaniu, i w wypuszczeniu roztropną miarę dzierżą : zgoła tak zemną trzeba poczynać, jak z młodą żoną, która zbyt strzeżona, i nadto wolna, zawiedzie.
Jowisz. Darmo się z mową rozwodzisz, sami się oni karzą, gdy albo jak Tantal, wśród wody pragną : albo jak Fineasz muszą cierpieć, iż co przed nimi dla posiłku postawią, Harpije zjedzą, a oni głodni : idź do Tymona.
Plutus. Pójdę, ale woru dziurawego nie napcham; ja będę lał, a przez rzeszoto Danaid wody przeciekną.
Jowisz. Jak wór się nie napcha, znajdzie się na dnie rydel : ty zrób go bogatym. Ty zaś Merkuryuszu, zaprowadź go.
Merkuryusz. Idźmy Plutusie. Cóżto? widzę, kulawiejesz.
Plutus. Nie często ja chramię. Kiedy mi Jowisz do kogo każe iść, umyślnie się czynię chromym i kulanym, a czasem tak długo się wlokę, iż się drugi i nie doczeka, co na mnie wyglądał; ale kiedy trzeba odchodzić, mam u nóg skrzydła, i chyżej nad ptaki lecę.
Merkuryusz. Nie ze wszystkiem to prawda, co mówisz; znałem takich, którzy nie mając za co kupić powrozu, żeby się powiesili, nazajutrz panowie, śmieli się z ubogich.
Plutus. Kiedy się to zdarza, wtenczas mnie Pluton posyła; i bywam u dziedziców, ci skoro nieboszczyka pochowają i niby opłaczą, udają się do mego więzienia. Dopieroż tam rozkosz, gdy mnie z łańcuchów i kłódek uwolnią, a ja się cieszę, iż się śmieją z przeszłego mojego strażnika.
Merkuryusz. Powiedz mi teraz, jak umiesz trafić tam, gdzie cię posyłają, kiedyś ślepy?
Plutus. Alboż ty rozumiesz, że ja tam idę, gdzie mnie posyłają?
Merkuryusz. Już ci nie inaczej, a jakżebyś woli Jowisza zadość uczynił!
Plutus. Bynajmniej się tak nie dzieje : jak mnie gdzie poślą, ja jak ślepy idę na domysł, i na kogo napadnę, tego bogacę, a on rozumie, że do niego poselstwo, i ciebie czci, jakbyś ty bogactwa, ile bożek przemysłu, sprowadził.
Merkuryusz. Więc się nie tak dzieje, jak Jowisz chce?
Plutus. A poco ślepego posłańca wybrał! że więc wiele złych, a dobrych mało, niedziw, że ja tam idę, gdzie częściej trafiam.
Merkuryusz. A jak ty zdołasz wynieść się i z domu uciec, gdzie gościsz, kiedyś ślepy?
Plutus. Wtenczas i wzrok się wraca, i nogi zdrowe.
Merkuryusz. Odpowiedz mi jeszcze na to, dla czego choć jesteś wynędzniały i nikczemny, chromy i ślepy, tak cię kochają i wielbią?
Plutus. Albo rozumiesz, że ja się im takim wydaję, jak jestem?
Merkuryusz. Chybaby byli ślepemi, żeby cię takim nie widzieli, jakim jesteś.
Plutus. To, co mnie leczy, gdy uciekam, ich zaraża. Gdy u nich siedzę, mają wtenczas na inne rzeczy wzrok bystry, ale gdy na mnie patrzą, inakszy ich wzrok, a ja też przywdziewam na siebie inszą postać, i choć to czynię dość niezgrabnie, oni są oszukani, bo chcą być oszukanemi.
Merkuryusz. A gdy mają dosyć, czy trwają w błędzie?
Plutus. A kiedyż chciwy ma dosyć! a choćby i tak było, i na to ja mam na pogotowiu moje sposoby.
Merkuryusz. Jakież są?
Plutus. Oto skoro się przedemną domu, gdzie mam wnijść, drzwi otworzą, natychmiast wsuwają się za mną, duma, zuchwałość, chełpliwość, fałsz, potwarz, naśmiewanie się z drugich, wielkie osobie rozumienie, wzgarda inszych, i inne liczne, a zwyczajne moje posługaczki. Te jak tylko opadną gospodarza i z nim się oswoją; wielbi, czem gardził : naśmiewa się z tego, co czcił, żąda, czego się strzegł, i tym szacowniejszym stawam się względem niego, im mnie większa sług moich gromada otacza.