Wkrótce potem Gallowie znużeni wojną wysłali posły do Rzymu żądając pokoju, i skłaniał się senat ku ich żądaniom; ale Marcellus sławy chciwy sprzeciwiał się takowemu, jak twierdził, pobłażaniu, i lud wzbudzał ku wojnie; jednakże przymierze stanęło, lecz zerwane ze strony samychże Gallów przez Wirydomara ich króla, który na czele dziesięciu tysięcy Gezatów, rzymskie granice przeszedł, i około rzeki Erydanu, zwanej teraz Po kraj pustoszył.
Uwiadomiony o tem Marcellus, zostawił Scypiona z częścią wojska przy Acerze mieście, które byli Rzymianie obiegli; a sam ścigał jak najśpieszniej burzące kraj Gezaty, i dognał je przy ichże miasteczku zwanem Klastidium. Wzgardzili małą liczbą ścigających, przyszło więc do bitwy. Marcellus, aby nie był wkoło obskoczonym, rozciągnął, ile mógł, skrzydła swojego wojska. Wtem Wirydomar z postaci ogromny, na dzielnym a przybranym w bogaty rząd koniu siedzący, poznawszy po odzieży wodza Rzymian, poskoczył ku niemu, i w groźnej postaci donośnym głosem wyzywał ku szczgólnemu spotkaniu. Nie dał się uprzedzić Marcellus, a puściwszy koniowi wodze tak szczęśnie na niego natarł, iż padł na ziemię, gdzie leżącego dobił, a z świetnej odarłszy zbroi, wzniosł ją ku niebu i zawołał : « Jowiszu Feretryjski, który z wysokości niebios dziełmi wodzów w bitwach rozrządzasz, biorę cię na świadectwo, iż jestem trzeci z Rzymian, który pokonawszy ręką własną wodza i króla nieprzyjaciół, tobie zdobycz jego poświęcam. Użycz wielki boże! podobnego szczęścia i w dalszym tej wojny przeciągu. » Wpadła zatem jazda rzymska na nieprzyjaciela z niezwyczajnym zapałem, i nastąpiło zwycięztwo ledwo do wiary podobne; nie było albowiem jeszcze przykładu, jak wszyscy twierdzili, aby tak mała liczba tak wielką kiedy mnogość pokonała.
Scypion tymczasem obległ był Medyolan, ale znalazł odpór większy, niżeli się spodziewał; albowiem przyszły były znaczne posiłki oblężonym, i opasały obóz jego tak dalece, iż sam otoczonym został. Szedł mu na pomoc Marcellus, a gdy wieść świeżego pogromu rozpędziła Gallów, i miasto oblężone poddało się, stanął dla Rzymian chwalebny i zyskowny pokój; oddali bowiem Medyolan i wszystkie inne miasta, które w tych okolicach dzierżeli.
Gdy powrocił do Rzymu Marcellus, jemu samemu wyznaczony był tryumf, i odprawił go z wielką okazałością, dla wielkiej mnogości skarbów, sprzętów, broni zdobytej, niewolników, których ogromna postać, a ponura i dzika, nowym była dla Rzymian widokiem.
Ale ten był nad wszystko powabniejszy i nadzwyczajnością swoją bardziej zadziwiający, gdy się ukazał na wozie tryumfalnym Marcellus, dźwigający na ramionach znękanego Wirydomara zdobytą zbroję i broń z puklerzem. Szło wojsko ochocze za wodzem zwycięzkim, i wesołem pieniem wielbiło jego czyny. Przybył zatem do świątnicy Jowisza Feretryjskiego, i zdobycz swoję, według przepisu Romulusowego, zawiesił na ofiarę. Zwały się takowe ofiary Spolia opima. Pierwszą zaniósł Romulus, zabiwszy własną ręką króla Ceninów Akrona; drugą Korneliusz Kossus, który życie odebrał w bitwie Tolumniuszowi królowi Toskanów; trzeci był Marcellus zwycięzca Wirydomara; i już odtąd w Rzymie podobnego przykładu nie było. Jowisza Feretryjskiego przydomek, według zdania niektórych pisarzów, pochodził a feretro, tojest od wozu, na którym ofiarę przywożono, co z greckiego wyrazu pochodzi. Inni twierdzą, iż to nazwisko idzie od łacińskiego ferire, uderzać; jakby to Jowiszowi miotającemu gromy było właściwe.
Nastąpiła wkrótce druga wojna Punicka. Annibal zwyciężca Hiszpanji, zburzyciel Saguntu, przebywszy Alpy, wszedł w kraje włoskie, i zwycięztwami słał sobie drogę do Rzymu. Naówczas Marcellus znajdował się w Sycylji, gdzie na okrętach z Rzymu był wysłany.
Po nieszczęśliwej bitwie Kamieńskiej przywołany do kraju, Kanuzę miasto obronne, gdzie się byli schronili Rzymianie niektórzy po klęsce, żołnierzem swoim wsparł i osadził, a zgromadziwszy rozproszonego wojska ostatki, bronił okolic od napaści Annibalowej.
Okropna była naówczas Rzymu postać; najdoświadczeńsi z wodzów wyginęli, zostali się Fabius Maximus z Marcellem; ale pierwszy zbyt nieporywczy, nadto zdawał się być ostrożnym, a przeto szły rzeczy niesporo. Rzucili więc Rzymianie oczy na Marcella, a chcąc razem i z żwawości jego i z ostrożności Fabiusza korzystać, obudwom polecili obronę kraju; czasem razem, czasem zaś osobno, czyli to w dostojności konsulów, czyli gdy inszych obierano, w powadze namiestniczej, jak czas nadarzał : i przeto Possydoniusz opisując ich dzieła, powiada, iż Fabiusza zwano tarczą Rzymu, Marcella mieczem; sam zaś Annibal zwykł był mienić Fabiusza swoim mistrzem, Marcella nieprzyjacielem; stąd iż Fabiusz przeszkadzał mu tylko dokuczać Rzymianom, a Marcellus jemu dokuczał.
Ponowione wielokrotnie zwycięztwa w zbytnią dumę podniosły Kartagińców; stąd pełni zaufania pozwalali sobie niekiedy zbył bezpiecznie działać, jakby nie było przed nimi nieprzyjaciela, i przeto oddalali się częstokroć od obozu; naówczas czuły na ich postępki Marcellus znagła na nich napadał, i gromił, a powtarzając to nieraz, słabił ich i wycieńczał. Że się byli udali ku Neapolu i Noli, szedł w tamte strony ścigając ich, a utwierdziwszy Nolanów w przyjaźni ku Rzymowi, rozterki ich i wewnętrzne zamięszanie uspokoił. Senat albowie statecznie Rzymianom sprzyjał, pospólstwo zaś skłaniało się ku Annibalowi : to poduszczał niejaki Bandyus, który mężnie pod Kannami stawając dostał się był Annibalowi w niewolą, a dla waleczności swojej nie tylko od niego wypuszczony na wolność, ale i wielkiemi dary uczczony został. Sprzyjał przeto Kartagińcom, i lud, u którego miał wziętość, ku nim nakłaniał.
Dowiedział się o tem Marcellus, i gdy raz był do niego w nawiedziny przyszedł, udawając, jakby mu niewiadome były działania jego, i nawet osoba, pytał go, jak się nazywa : a usłyszawszy odpowiadającego, rzekł niby zadziwiony : « Tegoż to ja męża przed sobą widzę, który pod Kannami w bitwie, ranami okryty, nie odstąpił Pawła Emiliusza, i którego waleczność w całym Rzymie głośna jest? » Gdy wyznał, iż on to był sam, któremu się to zdarzyło, rzekł dalej Marcellus : « Taką nam uczyniwszy przysługę, czemużeś po uwolnieniu swojem przyjść do nas nie raczył? czyż mniemasz, iż nie mamy tej czułości, abyśmy nie wiedzieli, jak czcić i nagrodą winną wypłacać się z wdzięczności przyjaciołom naszym? » Ofiarował mu natychmiast dzielnego z pod siebie konia z siedzeniem, i tak go uprzejmą łagodnością swoją i pochwałami ujął,
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/712
Ta strona została przepisana.