Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/713

Ta strona została przepisana.

iż dotąd nierozdzielnym miał go towarzyszem i strażą osoby swojej. Odkrył mu w dalszym czasie tenże Bandyus zamysły tajne współziomków, iż chcieli i ułożyli już byli między sobą, zaraz po odejściu Rzymian, złączyć się z Annibalem. Ostrzeżony Marcellus, chcąc ile możności i złemu zabieżeć, i na dobre obrócić to, co przeciw niemu knowano, dał rozkaz wojsku do ruszenia się, i kazał w samemże mieście zebrać się i stanąć w szyku : obywatelów zaś otrzegł, żeby się żaden wówczas na murach nie okazywał. Widząc Annibal opuszczoną twierdzę, przybliżył się ku miastu rozumiejąc, iż już Rzymianie z niego wyszli, a obywatele, według umowy, bramy otworzą. Jakoż otworzyły się, ale wypadło niemi wojsko rzymskie, a napadłszy na nieprzygotowanego, z wielką stratą przymusiło go do ucieczki. Pierwszy raz naówczas pierzchnęli przed Rzymianami Kartagińcowie, i Annibal przestał być niezwyciężonym.
Wyjechał potem Marcellus do Rzymu, a stamtąd wysłany, szedł ku miastu Noli, chcąc ukarać tamtejszych mieszkańców za to, iż sprzyjali Annibalowi; ten szedł także w tęż stronę chcąc swoich wspierać, i znalazłszy sposobną porę wyzwał na bitwę Marcella : ale wstrzymał naówczas swój zapał wódz baczny; a równie czekając dogodnej chwili, gdy się dowiedział, iż Annibal część wojska ku sprowadzeniu żywności do obozu swego, posłał w okolice, wywiedziawszy się którędy przechodzić będą, zasadził się na nie, i tak zręcznie zszedł, iż znacznie porażeni zostali. W bitwie tej pięć tysięcy Kartagińców na placu legło, dwa słonie zabite znaleziono, dwa zaś żywcem Rzymianom się dostały. Co się zaś pierwszy raz wówczas zdarzyło, było to, iż trzysta ochotnika Hiszpanów dobrowolnie do Rzymian przeszło opuściwszy Annibala, u którego dotąd byli w obozie. Ci raz się przywiązawszy do Marcella, dotrzymali mu wierności statecznie, i wielkie czynili przysługi w dalszym czasie nie tylko jemu, ale i jego następcom.
Po trzeci raz gdy konsulem obrany Marcellus został, poruczono mu wyprawę do Sycylji, którą, osobliwie miasto Syrakuzę, dawno tam zasiedzieli Kartagińcowie opanować chcieli, a pora się im zdarzała do tego wielce zdatna, gdyż był umarł właśnie w tym czasie Hieron, który tam pod nazwiskiem tyrana najwyższą miał władzę.
Gdy już wyprawiać się miał do Sycylji, udali się do niego ci żołnierze, z których w bitwie pod Kannami jedni byli z placu uciekli, drudzy dostali się w niewolą, usilnie prosząc, aby mogli pod nim służyć ojczyźnie, i zmazać krwią własną obelgę, która ich potkała. Przyczynił się za nimi Marcellus do senatu, ale ten niewzruszony pokornem proszących żądaniem, a trwały w przedsięwzięciu dawnemi przykłady wspartem, nie miał względu na wstawianie się jego, i taki dał wyrok : « Nie potrzebuje Rzym ku swojej obronie zbiegów. Marcellus może ich użyć, gdy zechce, ale choćby najdzielniej stanęli, żadnemu nagrody nie da. »
Przybywszy do Sycylji Marcellus, a dowiedziawszy się o zdradzie Hippokrata wodza Syrakuzanów, który przyjazny Kartagińcom przeciw Rzymianom powstał, i wielu z nich, zdobywszy Leoncyum, zgładził; zaraz tam się udał, i dostawszy go po krótkiem oblężeniu, tych tylko mieszkańców, którzy się Rzymianom nieprzyjaznemi ukazali, skarał : ale zbiegów których tam zastał, kazawszy wprzód rózgami smagać, na śmierć skazał, resztę mieszkańców przy życiu i majątku zostawił. Dał znać o wzięciu miasta Syrakuzanom Hippokrat, ale udał fałszywie, jakoby wódz rzymski w pień wyciął mieszkańców; wtem zjechał tam i zastawszy w niezmiernej trwodze obywatelów, miasto opanował.
Skoro wieść doszła o tem Marcella, szedł natychmiast pod Syrakuzę, i rozłożywszy niedaleko miasta oboz, słał posły do ludu, ażeby opowiedzieli rzetelnie, co się w Leoncyum stało : ale gdy Syrakuzanie wiary powieściom ich dać nie chcieli, poprzedniczem Hippokrata udaniem, zbliżył swe wojska ku miastu tak lądowe, jako i okręty.
Appiusz wiódł ziemią wojsko, w sześćdziesiąt zbrojnych okrętów Marcellus port okrążył : na ośmiu z nich unosiła się machina, która dzielnie służyć miała ku oblężeniu. Lecz jeżeli trwożyła Syrakuzany, śmiał się z jej ogromnej postaci Archimed, zawołany filozof i jeometra : ten zniżając się, jak mówił, ku mechanicznym kunsztom, proste był zgotował narzędzia, których gdy użył, groźną owę machinę do szczętu zgruchotał. Zdobywali się i na inne niemniej ogromne, a przeto wielce kosztowne machiny Rzymianie, ale na co się tylko zdobyć mogli; on to jakby na żart wniwecz obracał. Widzieć było kilką powrozami ujęte z góry galery rzymskie, gdy się u portu pod mury zbliżały : te nagle wzniesione zostawały do góry, a spuszczone z impetem rozbijały się o skały. Innemi czasy niezmiernej ogromności kamienie wylatywały, a ledwo dostrzedz było można na murach jakowe narzędzie, któreby to sprawiało, albo jeżeli widzieć je było można, były to machiny szczupłe z kilku sztuk drzewa powrozami ujętego składające się. Kunsztami Archimeda tak dalece nakoniec przestraszyli się Rzymianie, iż skoro się na murach coś podobnego machinie pokazało, natychmiast uciekali w zawody.
Wielki ten jeometra i mechanik cały był zatopiony w nauce swojej, i lubo w samych tylko górnych badaniach i rozmysłach kładł treść rzeczy, żeby jednak na oko pokazał to, czego dochodził, wzniósł kunszt Mechaniki przedziwnemi i ledwo podobnemi do wiary wynalazkami : tych gdy używał na obronę własnej ojczyzny, uszlachcił wytworność swoję chwalebnem jej użyciem.
Ze dwóch stron, jako się wyżej rzekło, opasali Syrakuzę Rzymianie, i równie od morza, jako i od lądu przypuszczali szturmy. Na widok takowej przemocy truchleli Syrakuzanie, sam Archimedes spokojny stał na murach obsadzonych narzędziami swojemi, i gdy przypuścili szturm Rzymianie chcąc całą siłą pognębić zuchwały, jak go zwali, odpór oblężonych, wypadały znagła z ukrytych po za mury machin rażące pociski, groty, kamienie, z takim impetem i trzaskiem, iż niezmierną ich mnogością przywaleni, przecięci, skaleczeni pnący się na mury żołnierze, spadać, tłoczyć się, nakoniec ucieczką życie ochraniać bywali przymuszeni. Równy los i tych potkał, co z okrętów od morza szturm byli zwiedli spuszczone z twierdz i murów niezwyczajnej wielkości balki i tramy druzgotały okręty, niektóre z nich hakami z góry ujęte pogrążone zostały na dnie, albo rozbite o mury i skały. Wielka machina, którą zwano Sambuceus, iż miała podobieństwo do tak zwanego muzycznego instrumentu, za potrójnem nie kamieni, ale skał z góry spadłych uderzeniem, rozbitą i w sztuki rozpryskaną została. Ci którzy wysiadłszy z okrętów szli pod mury, i darli się na nie, wpadali w nierównie większe niebezpieczeństwo : zgoła żelazo, kamienie, drzewa, ogień nakoniec nękał tych, którzy się tylko