wielbi szkodliwą sobię cnotę, większy jej hołd oddaje, niżli ten który czci przyjaciela i dobroczyńcę swojego.
Ojciec Arystyda zwał się Lizymach; o rodzicach tego zacnego męża twierdzą niektórzy, iż byli ubodzy; według innych, zostawili znaczny majątek, co zdaje się stwierdzać Demetryusz z Falery, gdy mówi, iż niedaleko tego miasta była włość, którą po rodzicach spadłą na siebie posiadał Arystyd, i tam był pogrzebiony.
Z młodu sposobił się do spraw publicznych, tak jak przystało na obywatela swobodnego; usiłowania jego wszystkie miały jedynie za cel cnotę i dobro krajowe. Roztropnym był i ostrożnym w przestawaniu z drugimi, pochlebstwy się nie upadlał; ale też zbytnią otwartością nie drażnił; przekonał się albowiem o tem, iż jak zbyteczność szkodliwą jest, tak miara w każdej rzeczy zachowana, zawsze na dobre wychodzi.
Wraz prawie z Temistoklem zaczęli służyć ojczyznie, zawsze jednak trwały między nimi sprzeczki, i jakowaś ciągła wzajemna odraza, czego różność charakterów była przyczyną. Jako albowiem Temistokles był śmiały, obrotny i porywczy; tak Arystyd powolny, uważny i stały. Nierychło się namyślał, ale trwał w tem, po przedsięwziął. Gdy więc niestateczność Temistokla objawiała się w odmiennych coraz zdaniach, rozmyślność Arystyda tłumiła je, nie tylko dla tego, iż częstokroć były zdrożne, lecz i z tej przyczyny, iż obawiał się aby burzliwy przeciwnik nic zyskał zaufania, i nie użył go ku dogodzeniu dumie własnej ze szkodą ojczyzny.
Jako się wyżej rzekło, stałości był nieporuszonej, stąd pochodziło, iż go szczęście nie wznosiło, upadek nie podlił : wielbiony czy wzgardzony, postaci nie odmieniał : na zysk, lub stratę nieczuły, za nic miał szczególne względy, byle tylko kraj z wiernych jego usług mógł mieć taki użytek, jakiego on pragnął.
Tak myśląc i działając zjednał sobie powszechny szacunek, tak wielce wzniosły, iż gdy raz grana była tragedya Eschila, i do tych słów przyszło : « Nie chce się okazywać człowiekiem prawym, ale nim być; zbiera plon umysłu swojego w czynach, pełnych powagi i roztropności; » wszystkich się oczy ku niemu zwróciły. Jakoż tyle miał w sobie cnotliwego uczucia, iż przewyższało wszystkie inne względy, czyli to zbytniego przywiązania ku swoim, czyli zemsty nad nieprzyjaciółmi. Stąd gdy raz u sądu, będąc zapozwanym, usprawiedliwienie swoje czynił, a sędziowie przeświadczeni o niewinności jego, chcieli zaraz obżałującego potępić, nie ścierpiał tego względu dla siebie, prosząc usilnie, aby przeciwna strona wysłuchaną była, niżli wyrok nastąpi. Drugi raz gdy sam na sądach zasiadł, a oskarżony i w tem winił oskarżyciela, iż był Arystyda nieprzyjacielem, rzekł : « Mów ty co masz przeciw niemu, ja tu twoję, nie moję sprawę sądzę. »
Gdy mu był oddany dozor skarbu, pakazał jawnie, jak go krzywdzili poprzednicy w urzędzie, między którymi znajdował się i Temistokles. Urażony ten wzajemnie przeciw niemu powstał, ale nie zdołał dowieść zarzutu, i owszem tym krokiem obraził lud, który był przekonany o nieskazitelności Arystyda : on zaś niby to chcąc poprawić błąd, którym się naraził, zaczął pobłażać namiestnikom, i tak ich ku sobie ujął, iż na rok przyszły chcieli go jeszcze trzymać na urzędzie; i gdy się lud ku temu ich żądaniu skłaniał, powstał naówczas z miejsca swego, i tak mówił : « Gdym zawiadował skarbem poczciwie i wiernie, jak się prawemu należy, mieliście mnie za niebacznego i zdrajcę; gdym go podał złodziejom na rabunek, przedłużacie urzędowanie i wielbicie mnie, jak najlepszego z obywatelów. Wstydźcie się Ateńczykowie, a ja się za was wstydzę, gdyż mnie teraz bardziej martwią wasze względy i uwielbienia, niż przedtem wasza niewdzięczność. Uznaję teraz i widzę, jak łatwiej u was podobać się nieprawym, niż służyć ojczyźnie. »
Otworzyła się wojna z Persami : Datys wódz na czele floty podstąpił pod brzegi Maratonu, i wysadziwszy na ląd liczne wojsko, zburzył okolice, tę dając imieniem króla swego przyczynę wnijścia w kraj : iż Ateńczykowie wprzód spalili miasto Sardy w dzierżeniu Persów zostające. Gdy się o takowym postępku dowiedziano w Atenach, zebrane było wojsko, i przełożono nad niem dziesięciu wodzów, na których czele był Milcyad, a po nim zaraz następował Arystyd. Na radzie wojennej Milcyad tego był zdania, aby nieodwłócznie stoczyć bitwę z nieprzyjacielem, na co przystał Arystyd. Że zaś kolejno każdy z wodzów miał obejmować najwyższą władzę nad wojskiem, gdy dzień Arystyda przyszedł, w ręce Milcyada, ile bieglejszego od siebie (jak sam wyznawał) rząd złożył, dając innym przykład, jako nie jest rzeczą uniżającą i podłą, ale owszem chwalebną i użyteczną, spuścić się na znajomszego, i dobrowolnie poddać pod jego władzę. Uczuli tę prawdę, i nie wstydzili się w dobrem dziele naśladować Arystyda wspólnicy jego, a odtąd sam tylko Milcyad władzę najwyższą trzymał.
W czasie bitwy równie Arystyd, jak i Temistokl na czele każdy pokolenia swojego stawili się mężnie, i wyszedł na dobre wtenczas ów spór, który trwał między nimi, gdy każdy z nich chciał przewyższyć usługą przeciwnika, a z tak chwalebnych usiłowań ojczyzna korzyść odniosła.
Po otrzymanem zwycięztwie, schronili się Persowie do swoich okrętów; bojąc sie Milcyad, iżby nie płynęli ku Atenom niedość opatrzonym, tam się udał, zostawiwszy z częścią wojska w Maratonie Arystyda, aby strzegł zdobyczy i jeńców; zachował się w tem z zwykłą wiernością, i cokolwiek zyskano, wszystko to bez najmniejszego uszczerbku do skarbu weszło.
W natępującym roku obrany był Archontem; że zaś był pierwszym, rok się jego nazw iskiem według zwyczaju oznaczał. Na tym stopniu tak się sprawował, iż stawie raz nabytej uszczerbku nie przyniósł, i owszem tym dokładniej wydawała się cnota jego w owem w zniesieniu, a nadewszystko ścisłe a bezwzględne zadośćczynienie temu wszystkiemu, co prawo przepisywało. Nie ubiegając się o to bynajmniej, zyskał czułą nagrodę, przydomek sprawiedliwego : nieinaczej go potem mianowano, i dotąd zachowała mu potomność takowy zaszczyt. Nie starali się o takowe przydomki samowładcy, i woleli kłaść inne, na przepych zowiąc się wielkimi, zwyciężcami, zdobycielami miast, piorunującymi, nakoniec bogami. Dumne te nazwiska nie znaczą tego, co prawdziwą chlubę niesie. Bóg, którego śmieli brać znamię, nie czem innem nad swoje stworzenia się wznosi, jak tem, iż będąc najwyższą istnością, w pełności cnotę posiada, i jeżeli upakarza i niży człowieka najwyższość,