«Tu pole, bracia, oddać, cośmy winni
«Bogu, ojczyźnie i potomkom naszym;
«Tu plac, gdzie światu całemu uczynni,
«Obrońcy wiary, w męztwie teraz waszém
«Całość narodów; niech się trwożą inni,
«Niechaj drżą podli, my się nie zastraszym;
«Pokażmy światu przez chwalebne blizny,
«Co może miłość wiary i ojczyzny.
«Gdzie cnota każe, nie trzeba słów wiela:
«Nie mówić, bracia, lecz działać przystoi.
«Idźmy z ochota na nieprzyjaciela,
«Kto w Bogu ufa, śmierci się nie boi.
«Ojczyzno! której wzgląd syny ośmiela,
«Poznasz, odrodni jesteśmy, czy twoi:
«Kto Polak ! za mną.» Rzekł: a w mgnieniu oka,
Padł na niewiernych, jak piorun z obłoka.
Co impet zdziałał wówczas zapalczywy,
Któreż to pióro określi wyrazem?
Świst strzał, blask mieczów, nastąpił straszliwy;
Wrzaski okropne powstały zarazem,
Powyprężane brzęknęły cięciwy,
Stal szczęka płytkiem ujęta żelazem.
Zjadłość niewiernych dodaje ochoty,
Cnota i honor wzmaga polskie roty.
Wsparły się wojska zapalczywe zbliska,
Mimo różnicę mnogości niezmierną;
Nie jeden oszczep zdruzgotany pryska,
A krwią się ziemia rumieni niewierną;
Niezwyciężonym wódz orężem błyska,
Wzmaga przykładem rzeszę prawowierną.
Uchodzi z pola bisurmańska dzicza,
Na wstęp rażący męztwa Chodkiewicza.
Okrzyk radośny po smutku nastąpił,
Spójrzał na swoich Pan pełen litości:
Nigdy on wiernym pomocy nie skąpił;
I chociaż przewlokł przyczynę radości,
Dał ją w dwójnasób temu, co nie wątpił,
A w jego wsparciu kładł swoje ufności;
Nie zginął, choć się los twardy nasrożył,
Kto w Bogu swoję nadzieję położył.
Wpośród tryumfów wieści się rozniosły,
Że się Władysław z posiłki przybliża:
Syna Zygmunta chęci żywe niosły
Gromić świętego nieprzyjaciół krzyża.
Naprzeciw niemu wyznaczone posły,
Hetman się z wojskiem czcią winną uniża.
Wysłani, wojska żądaniem niezmiernem,
Dzielny Sobieski z Żórawińskim wiernym.
Wysłani, aby w serca rozrzewnieniu
Uprzejme chęci braci oświadczali,
I w krwi monarchy swojego uczczeniu
Miłość poddanych wierną oznaczali:
Ku panujących zawżdy pokoleniu
Sercem się nasi ojcowie skłaniali.
A choć je prawo wraz z innemi równa,
Krew królów zawsze Polakom szacowna.
Błogosławieństwo wziąwszy u ołtarza,
Posłów z obozu wódz w drogę wypuszcza:
Idźcie szczęśliwi, rzekł im; toż powtarza
Mężnych rycerzów zgromadzona tłuszcza.
Jadą, a droga w tę się stronę zdarza,
Gęstemi drzewy gdzie okryta puszcza:
Gdzie się więc wznosił las ciemno zarosły,
Tam się natychmiast udawają posły.
Już blask ostatni słoneczne promienie
Po gór wierzchołkach słabo wydawały;
Już dzień ustawał, a pomroczne cienie
Nieznacznym wstępem ziemię okrywały;
Las coraz gęstszy i głuche milczenie
Okropność dzikim zaroślom dawały.
Zniknęła pora światłości przyjemna,
Zagasły zorza, noc powstała ciemna.
Błądzą posępną przerażeni ciszą,
Droga się coraz mylniejszą wydaje,
Szum zdala w lesie powtórzony słyszą,
Co z wichry nagle wzrasta i ustaje;
Drzew się wierzchołki pomału kołyszą,
A liść szelestem łoskotu dodaje;
Potoki ze skał spadające mruczą,
Nocne potwory, i wyją i huczą.
Wtem się światełko wśród gęstwi mignęło,
W tamte natychmiast udali się stronę;
Już wiele godzin było upłynęło,
Jak ich nadzieje były ułudzone,
Wesele zatem ich serce objęło;
Że znajdą przecież spoczynek, ochronę.
Jeden drugiego w zapędzie wyściga
Do blasku światła, co się coraz miga.
Rzedniała ciemność, a dzień w tej był porze,
Kiedy się miłem świtaniem zaczyna,
Już słabo błyszczeć poczynały zorze,
I wschodu wdzięczna zbliżała godzina,
Już gwiazdy śklniące zapadały w morze,
Gdy się przyjemna odkryła dolina.
Strumyk ją wązki krętym biegiem dzielił,
A słuch rozkosznem mruczeniem weselił.
Słodkiem śpiewaniem ptaszęta rozliczne,
Wschodzące zorza, cożywo witały,
A naprzemiany echa okoliczne
Przewlokłym jękiem pieśni powtarzały.
Okryła rosa dęby niebotyczne,
Kwiaty się śklniącym ciężarem zginały.
Powabna świeżość wzmogła zapach miły,
Którym się z rosą kwiaty napoiły.