Fergus, co swemi dziełmi mię weselił? »
«Zdrowie synowi Rossy, wdzięczne chwile![1]
Czemu ponury?» — «Na szczupłej mogile
Cztery kamienie, a Kaitbat w ziemi,
Rzekł Fergus smutny; rękami mojemi
Dziś Dukomara pogrzebałem zwłoki.
Synu Tormana! jak między obłoki
Świeci jutrzenka, takiś ty był z nami.
Dukomar straszny z nieprzyjaciołami;
Morna przecudna słodkiemi powieki,
Najmilsza z dziewic, i ty śpisz na wieki!
Nie masz cię piękna, takeś znikła właśnie,
Jak światło gwiazdy, które w biegu gaśnie.»
Rzekł wódz; — «opowiedz, jak zginęli mężni?
Czyli Loklinu mocarze potężni
Wzięli im życie? Mów, jakiemi kroki
Poszli w posępny padół i głęboki?»
«Gdzie potok szumi, a dąb rozwiódł zwiędłe sęki,
Rzekł Fergus; legł Kaitbat z Dukomara ręki.
Poszedł do pieczar Tury zabójca niesforny,
Napotkał, i te słowa powiedział do Morny:
O najpiękniejsza z dziewic! pocożeś ty sama?
Wdzięczna córko Kormaka, ta odludna jama
Pocóż ciebie ukrywa? Potok smutnie brzęczy,
Nadpróchniała topola pod wiatrami jęczy,
Wody się przezroczyste mieszają w jezierze;
Obłok ciemno posępny światłość słońcu bierze,
Ale ty jesteś biała, jako śnieg na wrzosach,
A powab miły, co się zaśklnił w twoich włosach,
W mych oczach, jak mgła jasna, na wierzchołku skały,
Gdy przy zachodzie słońca daje blask wspaniały.»
«Skąd idziesz? rzekła Morna: ty, który tęsknice
Masz na brwiach twoich czarnych, śklnią ci się źrenice?»
Rzekł Dukomar: daleko na łowy chodziłem,
Byłem na blizkich górach, trzy sarny zabiłem:
Weź je wszystkie, mam jeszcze pięknego jelenia,
I tego weź; a pozwól wdzięcznego wejrzenia.
— Niechcę ja twoich darów, piękna Morna rzekła:
Niechcę, patrzy ci z oczu jakaś dzikość wściekła.
W twojej się tylko kocham Kaitbacie cnocie;
Tyś mi tak pożądany, jak promyk po słocie;
Powiedz, czyś go nie potkał na sarnim parowie?
— Próżno go czekasz Morna, Dukomar odpowie:
Próżno: stawiam mogiłę walecznemu mężu,
Krew jego stygnie jeszcze na moim orężu.
— Niestety! zginął wdzięczny potomek Tormana,
Rzekła jęcząc natychmiast Morna zapłakana:
Leży martwy w mogile rycerz, piękny, młody,
Ten, co bystre jelenie uganiał w zawody;
Leży martwy. Ogromne nieprzyjaciół roty,
Nie raz przed nim pierzchały. O mężu bez cnoty!
Dukomarze nieprawy! z ciebie moja strata,
Daj przynajmniej miecz, gdzie krew mego Kaitbata.»
Dał miecz, wzięła go w ręce; na wskroś nim przebodła.
Padł Dukomar, jak w lesie wybujała jodła,
Padł, a drżącą ku Mornie wyciągając rękę,
«Masz zemstę, rzekł, obfitą, czuję srogą mękę,
Zmiłuj się! niechaj umrze Dukomar spokojnie,
Oddaj nieczułe zwłoki młodej mojej Mojnie:
Ta mnie wiernie kochała, grób wystawi nowy;
A kiedy się myśliwiec zapędzi na łowy,
Gdy go w puszczy postrzeże, westchnie przy mogile.
Przebóg! ostatnie teraz gdy dopędzam chwile,
Zlituj się przecie piękna, wyjm żelazo z łona.
Wskróś mię mrozi, Dukomar niech spokojnie kona.»
Zbliżyła się ku niemu, a za jednym razem
Miecz wyjęła; wyrwał go, i przebił żelazem.
Padła Morna natychmiast, wybujałe wrzosy
Pięknemi niegdyś wkoło okryty się włosy.
Twarz owa pełna wdzięków, zupełnie się mieni,
Pierś śnieżystą krew zsiadła szpeci i rumieni,
Kona, a gdy ostatnie siły odstąpiły,
Jęki, serca rażące, echa powtórzyły.»
«Pokój nazawsze, rzekł Kukulin, takim,
W niebezpieczeństwie niech wzmogą wszelakim,
Niech się ich cienie w oczach naszych snują,
Twarze waleczne niech się ukazują;
Na taki widok krzepi się odwaga,
Umysł się cieszy, i dusza się wzmaga.
A ty, ò Morna nadobnego lica,
Zbliż się, na świętym promieniu xiężyca,
Kiedy snem miłym zdjęte będą oczy,
Niech cię spokojny duch naówczas zoczy.
Idźmy na bitwę, wrzask, szczęki i zgroza
Niechaj się snują koło mego woza:
Kładźcie oszczepy, w walecznej pogoni,
Idźcie za śladem rączych moich koni.
Gdy bitwy chmura przysuniona zbliska
Miecz mój osiędzie, miecz, co na śmierć błyska,
Niech każdy z moich ku sławie się śpieszy,
Niech mnie widokiem swych czynów ucieszy.»
Jak bystry potok, co się wydobędzie
Z wierzchołka Kromli, zapieniony w pędzie,
Gdy gromy biją, i niebo się czerni,
Tak lecą wodza towarzysze wierni.
Ten jak wieloryb, co bałwany porze,
Gdy wpośród burzy puszcza się na morze,
I zwałmi igra, a gdy fale wzrusza,
Zwraca, i z sobą iść gwałtem przymusza.
Pędzi, już słychać nadejście rycerza.
Swaran w swój puklerz oszczepem uderza.
«Mój synu Arna! rzekł, coza brzęk słyszę,
A jak w wieczorne dni letnich zacisze
Polne się świrki zdala odzywają,
Krzyki Insfału słyszeć nam się dają.
Zapewne to jest odgłos mężnej tłuszczy,
Jak szelest wiatru wychodzący z puszczy;
Tak jęczy Kormal, gdy z jego padołu
Huk się zaczyna, a gromy pospołu
Wzdymają morza bałwany pieniste,
Wstąp synu Arna, na wzgórki wrzosiste.»
Wstąpił, zszedł trwożny: Wstań, rzekł, synu morza!
Wóz Kukulina, jak posępna zorza,
Wóz zbrojny, szczęka srogiemi łoskoty:
A jako czarna chmura wzdęta grzmoty,
Toczy się z hukiem, pogrom śmierci niesie.
Wprzężon Syffada[2], codo boju drze się,
Rwie grunt kopytem, i wędzidła pieni,
Głos rżenia jego słychać po przestrzeni,
Jak wiatr w Gormalu śnieżnym szum roznosi.
Duzronal drugi, równą żartkość głosi,
Ogniste nozdrzem wypuszcza oddechy:
Nogi mu drgają na lotne pośpiechy.
Śklnącym okryte kruszczem kola błyszczą,
Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/94
Ta strona została skorygowana.