Rzekła do swego męża, nie chcę z tobą w parze,
Wróć mi posag, połowę stada Kaitbarze.
Rzekł mąż do niej, gdy z ciebie rozwód się zaczyna,
Zgoda, niech nas podzieli ręka Kukulina.
Idź do niego, i zaproś; zaraz się stawiłem,
Połową stada mężą z żoną podzieliłem.
Jedna się jeszcze była z jałowic została,
Piękna rosła nad zwyczaj, i jako śnieg biała:
Tę, że była nad podział, mężowi oddałem.
Czem tak srodze Deugalę piękną rozgniewałem,
Iż zaraz rzekła: «Ferdzie, ò synu Damana!
Jestem teraz nad zwyczaj boleśna, stroskana,
Kukulin mię ukrzywdził, dał żalu przyczynę,
Chcę jego śmierci, albo pewnie sama zginę:
Zginę, a duch stroskany będzie ci złorzeczył,
Żeś jego śmiercią, Ferda, mnie nie ubezpieczył.»
«Deugalo! rzekł jej na to młodzian urodziwy,
Kukulin mój przyjaciel wierny i życzliwy;
Mamże miecz przeciw niemu w potyczce podnosić?
Trzy dni go rzewnym płaczem nie przestała prosić,
Czwartego jej obiecał: bitwę, rzekł, z kochanym
Będę wiódł kiedy każesz, lecz niech pokonanym
Zostanę, niechaj zginę, tego życzę sobie,
Niżlibym przyjaciela miał oglądać w grobie.»
Zwiedliśmy bitwę z sobą na wierzchołku Mury,
Nie chcieliśmy się razić, a jeżeli który
Cios zadał, w puklerz tylko uderzał, lub w zbroję:
Ona raźno patrzała na te nasze boje.
Nakoniec, widząc, że mnie przyjaciel oszczędza,
Słabyś synu Damana, wyrzekła ta jędza,
Ustąp z placu, niegodzien bitwy z rycerzami!
Natychmiast oczy mu się napełniły łzami.
Strzeż się, rzekł, przyjacielu, zapłakanym głosem,
Strzeż się, żebyś nie zginął pod mej ręki ciosem.
Westchnąłem, i broń wzniosłem a z zadanej rany,
Padł natychmiast przedemną mój Ferda kochany.
Ręko moja już odtąd na wszystkiem ci zbywa!
Ręko moja! już odtąd jesteś nieszczęśliwa!»
Rzekł Karyl: «Wodzu! powieść twoja smutna,
Takaż się za mnie przygoda okrutna
Trafiła; przecież choć żal sercu ciężał,
Konnal na wojnie gromił i zwyciężał.
I on był z Albionu, stu górami rządził,
Po nich nie jeden jeleń, gdy rozkosznie błądził,
W tysiąc zdrojów rozlane pił wody kryniczne,
Pasły się po dolinach stada jego liczne:
A kiedy z swór spuszczone psy zwierzęta gnały,
Tysiąc skał mnożne echa coraz powtarzały.
Mocy był nadzwyczajnej mąż pięknego lica,
Zwyciężyła go jednak nadobna dziewica.
Córkato była Kamli, co między pannami
Tak śklniła, jak jutrzenka pomiędzy gwiazdami:
Włosy jej były czarne, jako krucze skrzydła.
Czy w bór szła zwierza dostać, czy stawiła sidła,
Napięte z jej cięciwy żartkolotne strzały,
Zawsze w pewnej zdobyczy śmiertelnie utkwiały.
Nieużyta, przypadkiem Konnala poznała,
Podobał się jej, ona jemu podobała:
Już odtąd wzajem równą miłością pałali,
Nieodstępni, ustawnie z sobą polowali.
A raczej pod pozorem chodzenia na łowy,
W skrytych puszczy zaciszach miewali rozmowy.
Zazdrościł tak szczęśliwej dziki Grumal doli.
Raz kiedy spoczywali pod cieniem topoli,
Blizko pieczar Ronańskich, gdzie rynsztunki swoje
Wieszał Konal pomiędzy dawne ojców zbroje.
Poczekaj, ò Galwino! rzekł do swojej miłej:
Patrz, jak się jeleń spuszcza z tej skały pochyłej,
Pójdę ja nań czatować: «Nie chodź, piękna rzekła;
Wiesz, jako na nas czuwa złość Grumala wściekła.
Często on tu przechodzi, a ja się go boję,
Nie baw się, ja tymczasem schronię się pod zbroję.
Poszedł Konnal, i kiedy gonił za jeleniem,
Ona go chcąc sprobować nowem doświadczeniem,
W działa zbroję na siebie, i z pieczar wychodzi.
Postrzegł Konnal, a sądząc, że na niego godzi
Dziki Grumal, natychmiast twarz mu z gniewu zbladła,
Wziął łuk, strzałę wypuścił, Galwina upadła.
Skoczył do niej, i widząc już w ostatnim zgonie,
Ryknął głosem żałośnym, zemdlał na jej łonie.
Tak ich społem leżących gdy strzelcy postrzegli,
Na ratunek tej pary nieszczęśliwej biegli;
Otrzeźwili Konnala, jęcząc przyjął życie.
Odtąd błądził po puszczy, łzy lejąc obficie,
Pędził odtąd ustawnie wieczory, poranki,
Jęcząc nędzny przy grobie straconej kochanki.
W tym był stanie, gdy postrzegł nieprzyjaciół flotę,
Porwał broń, a straconą wzmagając ochotę,
Walczył z niemi zwycięzko rycerz znamienity,
Tego tylko żądając, aby był zabity.
Rzucił puklerz nakoniec, aby śmierć przybyła;
W tym go punkcie śmiertelna strzała ugodziła.
Śpi teraz snem wieczystym przy swojej Galwinie:
A gdy okręt do tego ich brzegu zawinie,
Wychodzą smutne majtki, i wzdychając, wiosły
Czyszczą grób wiernej pary, mchem zewsząd obrosły.
«Na pieśni Bardów, rzekł wódz, duch rzeźwieje:
Miło jest słuchać ojców naszych dzieje:
Sercom poczciwym tak są miłe, wdzięczne,
Jak ranna rosa; promienie miesięczne,
Kiedy nastają, a słońce w zachodzie
Śklni się i miga w przezroczystej wodzie.
Karylu! jeszcze daj słyszeć głos miły,
Śpiewaj te dumy, które nas bawiły,
Wtenczas gdy Fingal mężny wśród biesiady,
Zasilał dusze dawnemi przykłady.»