broń do folwarku w Okrykulum Tybrem spławiono: w domu jego na pochyłości góry Kapitolińskiej pełno puklerzów, pełno łuczywa do zapalenia miasta. Te bajki nie tylko rozsiewano, ale im nawet prawie wierzono, i nie wprzód ich zaprzestano, aż się ze śledztwa o ich płonności przekonano.
Chwaliłem wprawdzie tę niezmordowaną pilność Kn. Pompejusza; ale powiem, sędziowie, co myślę: zbyt wiele doniesień słuchać muszą, i nie mogą ich słuchania uniknąć ludzie, których pieczy cała Rzeczpospolita jest poruczona. Słuchać nawet potrzeba było jakiegoś Licyniusza, karczmarza z pod wielkiego Cyrku. «Niewolnicy Milona upiwszy się u niego, wyznali mu że się sprzysięgli na zabicie Kn. Pompejusza; jeden z nich potem ugodził go sztyletem, żeby nie wydał.» Licyniusz pobiegł z tem doniesieniem do Pompejusza bawiącego podówczas w swoich ogrodach. Pompejusz przywołuje mnie jednego z pierwszych: za radą przyjaciół odsyła rzecz do senatu. Nie mogłem, widząc taką trwogę tego czujnego stróża bezpieczeństwa publicznego, nie mogłem sam nie truchleć z bojaźni; dziwiłem się jednak, że dawano wiarę jednemu karczmarzowi, że słuchano zeznań pijanych niewolników, że draśnienie boku, nie większe jak ukłócie igłą, wzięto za ranę pchnięciem wysiekacza zadaną.
Wiem że Pompejusz miał się więcej na ostrożności, niżeli się lękał: strzegąc się istotnych niebezpieczeństw, dochodził nawet cienia urojonych, żebyście wy czego obawiać się nie mieli. Donoszono, że do domu K. Cezara, dostojnego męża, przez kilka godzin w nocy szturmowano. Nikt w miejscu tak ludnem tego szturmu nie widział, nikt o nim nie słyszał, a jednak słuchano tego doniesienia. Nie mogłem Pompejusza, męża nieustraszonego, o bojaźń posądzać; czujnej ostrożności w człowieku cały ciężar rządu na swych barkach dźwigającym, za zbyteczną nie miałem. Niedawno w Kapitolu, na licznem zgromadzeniu senatu, znalazł się senator, który powiedział, że Milo ze sztyletem przyszedł: Milo obnażył się w tym świętym przebytku, ponieważ życie takiego jak on człowieka, takiego jak on obywatela, nie dość za nim świadczyło, zamilkł i samę oczywistość wziął za świadka.
XXV. Przekonano się o fałszu i złośliwości tych wszystkich potwarzy. Jeżeli jednak i teraz jeszcze Milo wznieca obawę, nie lękamy się już niniejszego obżałowania; ale twoje jedynie, Kn. Pompejuszu, podejrzenia (do ciebie się odzywam, i obyś głosu mego usłuchał!),
Strona:Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 3 Mowy.djvu/277
Ta strona została przepisana.