Temu człowiekowi, któremu nie wolno było wjechać do miasta, tę świątynię otworzyliśmy, do senatu go wpuściliśmy; tu on dnia wczorajszego zdania nasze na tabliczkach spisywał, wszystkie słowa nasze notował; jemu ludzie, którzy piastowali najwyższe dostojeństwa, z ubliżeniem własnej godności nadskakiwali. Nieśmiertelni bogowie! jak trudno utrzymać godność pierwszego urzędnika Rzeczypospolitej[1]! który nie tylko umysłów, ale i oczu obywatelskich obrażać nie powinien. Przyjmować w domu posła nieprzyjacielskiego, wpuszczać go do sypialnego pokoju, z nim sam na sam rozmawiać, jestto postępować jak człowiek, który zapomina o godności, a myśli tylko o niebezpieczeństwie. Ale jakie nas czeka niebezpieczeństwo? bo jeśli przyjdzie do ostateczności, albo wolność zgotowana jest dla zwycięzcy, albo śmierć dla zwyciężonego, z których jedna pożądana, drugiej nikt uniknąć nie może. Chcieć zaś ucieczką ratować się od śmierci, jest haniebna, i gorsza od wszelkiej śmierci.
Niepodobna mi także dać wiarę że są ludzie, którzy zazdroszczą stateczności umysłu i usiłowaniom swego spółobywatela, którym to przykro, że senat i lud Rzymski chwali jego nieustającą chęć służenia Rzeczypospolitej. Wszyscybyśmy tak działać powinni, i na temcito, nie tylko za przodków naszych, ale i w niedawnych czasach, zależała najgłówniejsza zaleta mężów konsularnych, że czuwali, dawali baczenie, rozmyślali, zewsze coś pożytecznego Rzeczypospolitej mówili lub czynili. Pamiętam że Kw. Scewola, augur[2], będąc za czasu wojny z Marsami w bardzo podeszłym wieku i słabego zdrowia, codzień równo ze świtem pozwalał wszystkim do siebie przychodzić; przez całą tę wojnę nikt go w łóżku nie widział, i ten niedołężny starzec pierwszy zawsze do senatu przychodził. Chciałbym bardzo aby jego czynność ci naśladowali, którzy takiego wzoru potrzebują, a przynajmniej aby nie patrzali krzywem okiem na trudy podejmowane przez drugich.
XI. Kiedyśmy, senatorowie, po sześciu leciech[3] powzięli na-