Dzikość i zawiść ludu, ośmielona
Ustąpieniami chwiejącej się szlachty,
Niedbałej o mnie, pochłonęła resztę
I przyprawiła mnie o to, żem został
Przez niewolniczą hałastrę sromotnie
Wygnany z Rzymu. Ta to ostateczność
Sprowadza mnie dziś do twego ogniska.
Nie myśl, ażebym łudził się nadzieją,
Że mi zachowasz życie; gdybym bowiem
Lękał się śmierci, nikogobym pewnie
Na całym świecie nie unikał bardziej
Niż ciebie. Staję tu nie w innym celu,
Jeno, ażebym się skwitował z tymi,
Co mnie skrzywdzili. Jeżeli więc w sercu
Żywisz gniew, któryby rad odwetować
Własne twe krzywdy i zabliźnić rany
Twojego kraju, masz sposobność. Przybierz
Moją niedolę w pomoc doli twojej
I użyj zemsty mojej za narzędzie
Twojej korzyści; będę bowiem walczył
Przeciwko mojej skażonej ojczyźnie
Z całą wściekłością podziemnych zastępów.
Jeżeli ci to jednak nie dogadza,
Jeżeli syty walk i znojów nie chcesz
Dalej próbować szczęścia, w takim razie
Krótko rzecz możesz skończyć. Syty życia,
Chętnie ci głowę poddaję pod topór,
Weź ją jak swoją, zmyj dawne urazy.
Niedorzecznością byłoby z twej strony
Nie wziąć jej, bacząc, żem cię od tak dawna
Z zawziętą ścigał nienawiścią, z piersi
Ojczyzny twojej beczki krwi wytoczył,
I żyćbym nie mógł, jeno ku twej szkodzie,
Jeślibym nie mógł żyć ku wyświadczeniu
Przysług twej sprawie.
Aufidyusz. O, Marcyuszu, każde
Z twych słów wyrwało z serca mego korzeń
Dawnej niechęci Choćby mi sam Jowisz
Z głębi chmur boskie obwieszczając rzeczy,
Powiedział: „tak jest“, nie dałbym mu większej
Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/104
Ta strona została przepisana.