Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Aufidyusz.Wszystkie obronne
Miejsca poddają mu się bez oporu,
I szlachta Rzymska trzyma jego stronę;
Senatorowie i patrycyusze
Także są za nim: trybunowie zera
W sprawie wojennej; a lud zarówno
Pochopny będzie wezwać go napowrót,
Jak był skwapliwy wygnać go. Ja mniemam,
Że Rzym tem będzie dla niego, czem ryby
Są dla morskiego orła, który one
Porywa mocą naturalnej władzy.
Służył on zrazu zaszczytnie Rzymowi,
Ale nie umiał z jednostajnem zawsze
Umiarkowaniem piastować zaszczytów.
Czyli to była duma, nazbyt często
Pociągająca szczęśliwych za metę
Danej im doli, czyli brak zdrowego
Rozsądku w trafnem użyciu wypadków,
Których był panem, czy wreszcie natura,
Która nie dając mu być tem, czem nie był,
Nie pozwoliła mu twardego hełmu
Złożyć na miękkiem krześle i szeptała:
Że surowością równie dobrze można
W pokoju rządzić jak na wojnie. Mniejsza
Czy to, czy owo, dosyć, że coś z tego,
(Bo on wszystkiego tego ma potrochu,
Potrochu, mówię; nie powiem, że wszystko).
Dość, że coś z tego zrobiło go strasznym,
Znienawidzonym, a wreszcie wygnańcem.
Zasługi jego same się zabiły
Tem, że za bardzo wychodziły na wierzch.
Niezaprzeczenie cnoty nasze leżą
W opinii świata; wszelka zaś potęga,
Jakkolwiek w sobie chwalebna, znajduje
Grób na mównicy, z której siebie chwali.
Płomień ruguje płomień, falę fala.
Prawo praw, siła sił budowę zwala.
Idźmy. Marcyuszu, jeśli Rzym posiądziesz.
Biada ci wtedy; bo wnet moim będziesz.

(Wychodzą).